Pokazywanie postów oznaczonych etykietą King Stephen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą King Stephen. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 czerwca 2025

Stephen King "Im mroczniej, tym lepiej" - Recenzja

 

Zbiory opowiadań potrafią być nierówne – ta stara prawda niejednokrotnie sprawdzała się w różnego rodzaju inicjatywach gromadzących w jednym tomie krótsze formy literackie. Także antologie Stephena Kinga nie były od tej przypadłości wolne, ale w ich przypadku wiele zależy od dyspozycji autora (w rozumieniu konkretnego twórczego roku) –  potrafi on zaserwować zbiór ledwie dobry („Bazar złych snów”), ale potrafi też uderzyć z mocą prawego sierpowego („Czarna, bezgwiezdna noc”). Przed lekturą „Im mroczniej, tym lepiej” miałem nadzieję, że bliżej jej będzie tej drugiej sytuacji.

Stephen King wydaje nowe książki z zaskakującą regularnością. Każdego roku na fanów czeka przynajmniej jedna świeża pozycja, a co najbardziej zaskakuje – praktycznie każda z nich zbiera dobre opinie i recenzje. Czy to jedynie magia nazwiska i wyrobiona przez lata renoma amerykańskiego pisarza, czy King faktycznie jest jak wino? Przychylam się do drugiej opinii, bo kilka jego dzieł z ostatnich lat zrobiło na mnie duże wrażenie. Choć nazywanie go „królem horroru” to spora przesada (to średnio trafne określenie i tak niestety głęboko wniknęło w świadomość fanów i krytyków), to ewidentnie potrafi pisać, a jego gawędziarski styl trafia do milionów czytelników na całym świecie. „Im mroczniej, tym lepiej”, czyli zeszłoroczny zbiór opowiadań, plasuje się bardzo blisko tej lepszej części bibliografii pisarza.

Co dostajemy na kartach kolejnej książki Kinga? To dwanaście mocno różnorodnych próz – zarówno pod względem treści, jak i objętości, bo obok krótkich opowieści w zbiorze znalazło się miejsce także dla tekstu, który można uznać za mikropowieść. Nie ma tu też żadnej jednorodnej tematyki, choć pewne punkty wspólne pomiędzy niektórymi opowiadaniami można znaleźć. Dotyczy to jednak bardziej ich nastroju i klimatu, a nie fabuły samej w sobie. No dobrze, a jak te teksty prezentują się jakościowo?

Zacznę od tego, że omawianego zbioru nie dotyczy żadna reguła mówiąca, że im dłużej, tym lepiej. Najlepszym opowiadaniem może być zarówno to dłuższe, jak i to znacznie krótsze. Sporo zależeć będzie tu od indywidualnych czytelniczych preferencji, każdy z nas ma wszak inny gust, ale warto uświadomić sobie jedno – horroru mamy tu jak na lekarstwo. King operuje innymi środkami. „Im mroczniej, tym lepiej” w wielu miejscach traktuje o starszych bohaterach, którzy swoje już przeżyli. Nad wieloma opowiadaniami unosi się trudno definiowalna mgiełka sentymentalizmu, czasami lekkiej rezygnacji, ale też refleksji typowej dla ludzi z dużym bagażem życiowym. Autor eksploruje wnętrza bohaterów, przygląda się ich psyche i wyciąga na wierzch ich doświadczenia i lęki, a czasami demony.

Nawet te słabsze fragmenty antologii nie są niczym, czego King powinien się wstydzić. Po prostu na tle tych najbardziej udanych opowiadań, ekscytują o wiele mniej. Mówię jednak ledwie o kilku tekstach, na przykład o „Laurie”. King pisze w niej o wdowcu, który dostaje szczeniaka (tytułową Laurie), mającego przywrócić obdarowanemu radość życia. Czytelnik nie dostaje tu wiele poza krótką, sprawnie napisaną obyczajówką. O tym, że King potrafi dogłębnie wniknąć w psychikę swoich bohaterów wiadomo nie od dziś (choć uważam, że nawet jeśli robi się to po raz enty, warto tę umiejętność pochwalić, bo ciągnie ona do góry tak błahe teksty, jak „Laurie”), ale poza tym elementem naprawdę trudno znaleźć w tym tekście coś bardziej ekscytującego. Podobnie rzecz się ma jeszcze z kilkoma opowiadaniami. Szybszego bicia serca nie wzbudza „Ekspert od turbulencji”, a pomysł nie porywa. Nie zachwyciły mnie też „Grzechotniki”, które, choć są dość rozbudowane, to stanowią raczej stereotypowe ghost story, bez odpowiedniego klimatu grozy, którego bardzo mi brakowało. Znajdziemy tu za to nawiązania do wcześniejszej twórczości Kinga – jeśli lubicie takie zabawy, może wyciągniecie z „Grzechotników” więcej.

Jednak „Im mroczniej, tym lepiej” to w przeważającej części opowiadania dobre lub bardzo dobre. Prawdziwe perełki zostawię na koniec, najpierw napiszę o tekstach po prostu solidnych – tych jest tu najwięcej. Do tej grupy zaliczyć można z pewnością „Piąty krok” i „Finn”. Oba są krótkie i dość przewrotne, w znacznej mierze zasadzają się też na puencie, która każe w nieco inny sposób spojrzeć na prowadzące do niej wydarzenia.

Sympatyczne wrażenie robią także „Wszystkowiedzący” i „Dwóch utalentowanych skubańców”. King jest w nich zauważalnie sentymentalny – pisze o osiągnięciach życia i o tym, w jakim kierunku pchamy je na przestrzeni lat, pojawia się też interesujące zagadnienie realnej wartości sławy. W obu delikatnie skręca w klimaty weirdowe, co dodaje im smaku. Do grona tekstów dobrych dodałbym jeszcze „Czerwony ekran” i „Drogę do Zajazdu Zjazd”. Pierwszy mógłby być zaginionym scenariuszem do „Strefy Mroku” – to robiąca dobre wrażenie pulpowa opowiastka o kosmicznej inwazji, tyle że na razie w skali mikro. Drugi jest po prostu sensacyjną historią z nieoczywistym „hero of the day” (po angielsku ten zwrot brzmi dużo lepiej).

Ogólny poziom jest zatem, jak widać, naprawdę niezły, ale „Im mroczniej, tym lepiej” zawiera nie tylko opowiadania dobre, kilka wyróżnia się na plus jeszcze mocniej. Jedno z nich to „Zły sen Danny’ego Coughlina”. Najdłuższy w zbiorze tekst pomysłem przywodzi mi nieco na myśl „Outsidera”. W obu przypadkach mamy motyw niezawinionego oskarżenia, przed którym bohater musi się bronić. To bardzo interesujące zagadnienie, zwłaszcza jeśli bohater jest świadomy, że niczym nie zawinił, i że walczy z systemem niemal niemożliwym do pokonania, i to tym bardziej, że wszystkie okoliczności zdają się świadczyć na jego niekorzyść. Tekst rozwija się w ciekawym kierunku i jest bardzo emocjonujący. To King w bardzo wysokiej formie, jakiego chciałbym czytać jak najczęściej.

Jeszcze lepsze wrażenie robią dwa opowiadania wyraźnie czerpiące z twórczości H. P. Lovecrafta. „Willy Popapraniec” i „Strzeżcie się snów” nie są długie, ale wcale nie muszą takie być, żeby zachwycać. W pierwszym King kreatywnie bawi się motywem znanym chociażby z „Przypadku Charlesa Dextera Warda”, w drugim sięga po przerażający kosmiczny horror. Motywy znane z pisarstwa Cienia z Providence są wyraźnie zauważalne, ale nie jest to jedynie ślepy hołd, sztuka dla sztuki i zabawa popkulturą. Te motywy to jedynie inspiracja, która stanowi bazę dla charakterystycznego stylu Kinga i jego własnych literackich obsesji oraz obyczajowego sznytu, ożenionego z grozą. To wszystko naprawdę doskonale gra i przynosi w efekcie dwie opowieści, które zapadają w pamięć.

Najnowszy zbiór opowiadań Stephena Kinga prezentuje się naprawdę dobrze. Na dwanaście znajdujących się w nim tekstów większość jest naprawdę dobra, a nawet te nieco słabsze nie są niczym, czego ów doświadczony pisarz mógłby się wstydzić. Podczas lektury można się dobrze bawić, i nawet jeśli nie ma tu za dużo oczekiwanego zapewne przez niektórych fanów horroru, to rozpiętość tematyczna poszczególnych opowiadań jest na tyle szeroka, by czytelnicy ceniący twórczość Amerykanina znaleźli w tej antologii coś dla siebie.

Autor: Stephen King
Tytuł: Im mroczniej, tym lepiej
Tytuł oryginału: You like it darker
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Wydawca: Albatros
Data wydania: marzec 2025
Liczba stron: 624
ISBN: 978-83-8361-192-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 13. 05. 2025).

niedziela, 9 października 2022

Stephen King "Baśniowa opowieść" - Recenzja

Mimo słusznego wieku Stephen King nadal pozostaje bardzo aktywny twórczo. Fani George’a R. R. Martina z pewnością z zazdrością patrzą na częstotliwość, z jaką Król wydaje nowe książki – praktycznie co roku miłośnicy jego prozy mają okazję zanurzyć się w kolejną opowieść. Czasem jest lepiej, innym razem gorzej, ale jego książki rzadko pozostawiają czytelnika obojętnym. I choć nikt nie nazwie go już „królem horroru”, to nadal ma w sobie to coś, co sprawia, że jego powieści czyta się z dużą przyjemnością. Nie wstydzę się przyznać, że zawsze je lubiłem i dlatego nie mogłem nie sięgnąć po najnowszą, zwłaszcza że od początku zapowiadała się wyjątkowo ciekawie.

Charles Reade to siedemnastolatek, który w wyniku niespodziewanego splotu okoliczności dostaje w spadku coś niezwykłego – klucz do innego wymiaru. To miejsce w pewnych aspektach podobne do Ziemi, lecz w innych zupełnie od niej różne. W tym świecie toczy się brutalna wojna między dobrem a złem, której stawką jest przetrwanie nowo odkrytego  świata. Jego mieszkańcy uważają Charliego za obiecanego księcia, który doprowadzi do zakończenia tego konfliktu. Jednak czy chłopak posiada taką moc?

Choć bardzo sobie cenię twórczość Stephena Kinga, nie zawsze wyczekuję na jego nowe książki z niecierpliwością. Paradoks? Nie do końca. Amerykański pisarz od lat pisze z godną podziwu regularnością, jednak rzadko są to rzeczy, które mogłyby konkurować z tymi uznawanymi za najlepsze w jego bibliografii. Nie zrozummy się źle – pod względem konstrukcji i warsztatu nadal jest to klasa światowa, jednak, przynajmniej w moim przypadku, kolejnym premierom nie towarzyszą już te same emocje, co na przykład przy „Cmętarzu zwieżąt” czy „Bastionie”. Muszę jednak przyznać, że zapowiedź najnowszego dzieła Amerykanina sprawiła, że od początku byłem bardzo ciekawy, co tym razem wyjdzie spod jego pióra. Powrót autora do pisania fantasy poruszył emocjonalne struny w mojej duszy, a to z tego względu, że jego poprzednia książka reprezentująca ten gatunek (mówię o midquelu „Mrocznej Wieży”) była naprawdę udana.

Początek powieści to King, jakiego dobrze znamy. Autor korzysta z motywu występującego w jego twórczości już niejednokrotnie. Mówię tu o problemie alkoholowym. Wiarygodność, z jaką  o nim pisze, wynika, jak wszyscy dobrze wiemy, z jego osobistego doświadczenia. Widać, że wciąż pamięta siebie jako człowieka pijącego i nadal bardzo dobrze rozpoznaje mechanizmy dotyczące nałogu. Chodzi przede wszystkim o niewolę, w jaką wpada uzależniony. Picie potrafi przynieść łaskę zapomnienia i oderwania od problemów codzienności, jest to jednak łaska iluzoryczna. Realizm tego wątku jest po prostu poruszający, bo doskonale obrazuje on strach przed konsekwencjami powrotu do złych nawyków. To przerażająca wizja potencjalnej straty wszystkiego, co jest dla człowieka ważne i co go napędza. Choć tym razem to jedynie wątek poboczny, robi naprawdę duże wrażenie.

Proza Stephena Kinga zawsze stała dobrym opisem działań bohaterów, odpowiednim nakreśleniem ich motywacji i pragnień. Także w przypadku „Baśniowej opowieści” jest to element, który doskonale gra. Przejawia się to między innymi w świetnym oddaniu kształtowania się relacji między dwoma bohaterami. Mowa tu o nastoletnim chłopaku i starszym mężczyźnie – w ich relacji pełno jest emocji i uczuć. Co istotne, nic nie zostało opisane w sposób sztuczny, nic nie wydaje się też dodane na siłę. Brak tu taniego sentymentalizmu, o który bardzo łatwo w tego typu opisach. King, także dzięki olbrzymiemu doświadczeniu, potrafi go uniknąć, pokazuje też, że potrafi wywołać wzruszenie, nie czyniąc tego, na szczęście, w żenujący sposób.

Jak przystało na książkę o tytule „Baśniowa opowieść”, omawiana historia ma w sobie wiele magii. Dla Charliego to świat, do którego schodzi, jest pełen niesamowitości, z kolei dla jego mieszkańców takim miejscem jest ten, z którego przybył chłopak. Wynika z tego prosty wniosek – magia jest kwestią perspektywy. Bardzo często to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, wydaje się nam normalne i to nawet mimo faktu, że na pierwszy rzut oka może to być coś, co jest niesamowite. Rzeczoną niesamowitość łatwiej dostrzeże ktoś z zewnątrz, dlatego też u Kinga określenie tego, co właściwie jest magią, zależy od tego, kto patrzy. Przed lekturą nie spoglądałem na to w podobny sposób. To naprawdę fascynujące, że autor z tak obszerną bibliografią, specjalizujący się w dodatku w prozie rozrywkowej, nadal potrafi skierować myśli czytelnika w kreatywne rejony.

„Baśniowa opowieść” to tytuł, który zobowiązuje. I faktycznie, każdy kolejny rozdział dobitnie udowadnia, że mamy do czynienia z baśnią. Rządzi się ona określonymi prawami – musi chociażby mieć morał i pełnić funkcję edukacyjną. Czy tak działa baśń w wersji Kingowskiej? Tak, autor ma ogromny szacunek dla literackiej historii, z której korzysta. Ponadto kładzie nacisk na kwestię emocji. Według niego są one czymś, co po prostu występuje w naszym życiu i nie ma sensu się ich wstydzić, zamiast tego czasami musimy po prostu dać się im poprowadzić i zrobić coś zgodnie z intuicją. Jeśli jesteśmy dobrymi lub po prostu przyzwoitymi ludźmi, wtedy ta droga będzie odpowiednia. Nie można też wstydzić się tego, że emocje czasami biorą górę, że płaczemy, i że coś nas porusza. To po prostu ludzkie. To może brzmieć jak truizm, tym niemniej opowieść Kinga jest uniwersalna i wydaje mi się, że taka właśnie miała być.

Czytając tę powieść, można dojść do wniosku, że zło rzadko bywa racjonalne. Nie potrzebuje konkretnego powodu, żeby się pojawić, a ludzie czasami bywają podli tylko dlatego, że mogą. Sprzyjające okoliczności potrafią nakarmić podatny umysł sugestywnymi czarnymi myślami. Dzieje się tak nie tylko w książce Kinga, ale także w przypadku psychologicznej charakterystyki prawdziwych osób. Zaskakująco dobrze sprawdza się ona na przykład w przypadku seryjnych morderców, u których wspólnym mianownikiem bardzo często bywa motyw nieszczęśliwego dzieciństwa i złych doświadczeń, które wpłynęły na kształtowanie się młodego i chłonnego umysłu.

Stephen King zawsze czarował sposobem prowadzenia opowieści. Nie inaczej jest w przypadku jego nowej książki. Nie stracił nic ze swojego charakterystycznego gawędziarstwa, które na przestrzeni lat zostało odpowiednio doszlifowane. Kolejne rozdziały, a w mniejszej skali kolejne akapity, po prostu „płyną”. Być może jest to określenie mało fachowe, jednak każdy, kto zetknął się z twórczością tego autora, dobrze wie, o co mi chodzi. Niezależnie od rozmiaru każda kolejna powieść Kinga jest bardzo sprawnie napisana i czyta się ją po prostu wyśmienicie. Nawet przeciwnicy autora, którzy zarzucają mu czasem grafomanię, nie mogą mieć pod co do tego żadnych wątpliwości.

Odbiorcy oczytani w różnego rodzaju baśniach odnajdą w nowej książce Kinga to, co po prostu dobrze znają. „Baśniowa opowieść” opiera się w znacznej mierze na doskonale znanych motywach – takie założenia są w pewien sposób niebezpieczne, sztuką jest jednak skorzystanie z tradycji literackiej w twórczy sposób. Tutaj na szczęście ani przez moment nie pojawia się myśl, że mamy do czynienia z recyklingiem pomysłów. Autor potraktował materiał źródłowy z dużą dozą szacunku i połączył ograne motywy w patchwork mający naprawdę sporą wartość. Co najistotniejsze, nie jest to tylko odbity urok oryginału, ale własny blask.

Nie wiem jeszcze, jaki będzie odbiór „Baśniowej opowieści”, ale w moich oczach to jedna z najlepszych powieści Kinga w ostatnim dziesięcioleciu (choć uczciwie przyznam – nie wszystkie czytałem). Podczas lektury czułem, że autor zżył się z bohaterami i ma do tej historii bardzo dużo pasji. To przyniosło odpowiednie efekty, bo otrzymaliśmy książkę, która jest zaskakująco emocjonalna. W sumie o to w tym wszystkim chodzi – żeby poruszać odpowiednie struny w duszy, a Kingowi tym razem ta sztuka udała się wyjątkowo dobrze. Przynajmniej w moim przypadku.

Autor: Stephen King
Tytuł: Baśniowa opowieść
Tytuł oryginału: Fairy Tale
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Wydawca: Albatros
Data wydania: wrzesień 2022
Liczba stron: 704
ISBN: 978-83-6733-818-9

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 04. 10. 2022).

piątek, 20 maja 2016

Stephen King "Mroczna Wieża VII - Mroczna Wieża" - Recenzja

Każda podróż dobiega kiedyś końca. Gdy jednak ku schyłkowi zmierza historia, którą autor ciągnął przez wiele lat, a czytelnicy zdążyli bohaterów nie tylko polubić, ale nawet pokochać, to znak, że kończy się coś wspaniałego. Na przestrzeni poprzednich sześciu tomów King utrzymywał bardzo wysoki poziom, a wahania formy były prawie nieobecne. Do zakończenia dotarłem nawet ja – czytelnik, który często ma z długimi cyklami spore problemy. Przykład? Mimo rozpoczęcia, wciąż na dokończenie czekają sagi Eriksona i Jordana, a w Pieśni Lodu i Ognia jestem na etapie Gry o Tron. Co znamienne, wszystkie mi się podobają, ale Bóg mi świadkiem, nie wiem kiedy w końcu przeczytam je do końca. W tym kontekście fakt, że Mroczną Wieżę doczytałem i co więcej, zrobiłem to stosunkowo szybko, musi stanowić dodatkową rekomendację i świadectwo, że jest to dzieło nieprzeciętne. 

W punkcie wyjścia fabuły bohaterowie wciąż są rozdzieleni. Susannah/Mia rodzi przerażającego Mordreda, który już w momencie przyjścia na świat pokazuje się z wyjątkowo nieprzyjemnej strony. Jake i ojciec Callahan, chcąc wyzwolić przyjaciółkę spod władzy podwładnych Karmazynowego Króla, muszą stoczyć ciężki bój z wampirami. Eddie i Roland, próbują z kolei połączyć siły z resztą ka-tet, jednak zanim do tego dojdzie, muszą jeszcze załatwić inne, równie istotne sprawy. Po ponownym zjednoczeniu sił całej kompanii, nadejdzie z kolei pora na długo wyczekiwaną, ostateczną podróż w kierunku Mrocznej Wieży. Podróż, z której nie wszyscy wyjdą bez szwanku. 

Lwia część akcji Mrocznej Wieży dzieje się ponownie na terenach Świata Pośredniego, pozostawiając naszą rzeczywistość na nieco dalszym planie. Ta druga oczywiście też występuje, ale już w mniejszej skali niż choćby w Pieśni Susannah. Czytelnikowi daje to możliwość ponownego spojrzenia na wykreowane przez Kinga niesamowite realia, nieco przypominające scenerię westernową, nieco postapokaliptyczną, a nieco jeszcze inną, zależną od okoliczności, zawsze jednak intrygującą. W mojej opinii, to eksploracja świata, z którego pochodzi Roland jest jedną z głównych sił tak tej powieści, jak i całego cyklu. Świat przedstawiony jest niby dosyć podobny do naszego z czasu Dzikiego Zachodu, ale też znacząco się od niego różni. To jakie istoty go zamieszkują i jakie reguły nim rządzą, sprawia, że ostatecznie nie można się w tej kwestii pomylić. 

W poprzedniej części King w znaczącym stopniu wplótł w fabułę samego siebie jako postać literacką. Wówczas ten zabieg wydał mi się nieco ryzykowny, ale ostatecznie został rozegrany bardzo umiejętnie. W Mrocznej Wieży wątek jest kontynuowany. Trzeba jasno powiedzieć, że niósł on ze sobą spore zagrożenie pretensjonalnością, niektórzy odbiorcy, patrząc na sam taki zamysł, mogliby odnieść wrażenie, że być może będzie on maskować brak innych, lepszych pomysłów. Jednak podobne przypuszczenia tracą rację bytu w konfrontacji z tym, w jaki sposób King ostatecznie całość rozpisuje. 

Jak wspomniałem we wstępie, czytelnik zdążył już zżyć się z bohaterami cyklu, a tym razem czytanie o ich poczynaniach może być wyjątkowo emocjonalne, bowiem kilkorga z nich dosięgną wielkie zmiany, i prawdopodobnie nie wszystkie z nich przywołają uśmiech na usta fanów. Jak zaprezentują się postacie pozytywne z grubsza wiemy, ale ostatni tom cyklu stanowił okazję, by lepiej przyjrzeć się czarnym charakterom. Na tym polu czeka nas niestety małe rozczarowanie. Wiele obiecywałem sobie zwłaszcza po postaci Karmazynowego Króla. Okazało się jednak, że King nie poświęcił mu należytej uwagi, a biorąc pod uwagę potencjał głównego antagonisty Rolanda i fakt, że działa on na niezwykle szeroką skalę, można wręcz odnieść wrażenie, że autor nie do końca miał pomysł na przedstawienie tego antybohatera. Podobnie sprawa ma się z Mordredem Deschainem, który wydawał się być idealnym bohaterem potrzebnym do przedstawienia dwoistości ludzkiej natury, jednak i tu sprawa została raczej położona. W pamięć zapada jedynie scena kontaktu Mordreda z Walterem, później zaś wątek ciągnięty jest bez większych zaskoczeń i zaangażowania emocjonalnego ze strony czytelnika. 

Jak dotąd, wiele powieści amerykańskiego pisarza zostało zekranizowanych, i nie ma w tym fakcie nic dziwnego – wiele z nich to praktycznie gotowe scenariusze. Podobny los czeka także Mroczną Wieżę, tym razem jednak nie dostaniemy jednak filmu kinowego, ale serial telewizyjny. Ta forma rozrywki zyskała ostatnimi czasy sporą popularność. W przypadku książkowych ekranizacji opcja małego ekranu wydaje się być odpowiednia – fabułę ekranizowanego tytułu można przedstawić wierniej rozciągniętą na kilka(naście) odcinków, niż upchniętą w ograniczone ramy czasowe produkcji kinowej. Skoro jednak o wierności oryginałowi mowa – zabawnym jest fakt, że w nadchodzącej wielkimi krokami ekranizacji kingowskiego opus magnum, rewolwerowca opisywanego jako inspirowanego Clintem Eastwoodem zagra czarnoskóry aktor. Abstrahując od talentu aktorskiego Idrisa Elby, taki manewr producentów jest zwyczajnie niezrozumiały. Cóż, Susannah nie powie już do Rolanda „ty białasie”. 

Zamknięcie cyklu Mroczna Wieża jest powieścią bardzo satysfakcjonującą. Na niedociągnięcia związane z czarnymi charakterami można, jak sądzę, przymknąć nieco oko, gdyż poza tym elementem, całość jest naprawdę poruszająca. Autor świetnie zamknął wszystkie, lub zdecydowaną większość wątków, w pełni wykorzystując przy okazji obraną konwencję. Patrząc zaś całościowo – cykl należy z pewnością do szczytowych osiągnięć Stephena Kinga. Być może samo wejście w świat Rolanda Deschaina i jego towarzyszy nie należy do najłatwiejszych (męczący wielu odbiorców Roland), jednak kiedy już dobrze wejdziemy w tę opowieść, emocje nie opuszczą nas aż do końca. A Mroczna Wieża to niby koniec tej podróży, ale warto pamiętać – ka jest kołem…

9/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża VII - Mroczna Wieża
Tytuł oryginału: The Dark Tower VII - The Dark Tower
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Albatros
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 766
ISBN: 978-83-7985-589-6

piątek, 27 listopada 2015

Stephen King "Bazar Złych Snów" - Recenzja

Stephen King jest pisarzem, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Prawdopodobnie każdy fan fantastyki, na którymś etapie swojej czytelniczej przygody, zetknął się z jakimś dziełem tego autora. To ponadto prawdziwa instytucja i najczęściej również gwarancja wysokiej literackiej jakości. Jednak w przypadku nowych książek Kinga, dużą rolę odgrywa przede wszystkim perfekcyjnie opanowane rzemiosło. Pomysły nie są już tak błyskotliwe jak kiedyś, ale lata praktyki sprawiają, że nawet te względnie gorsze zawsze zostają dobrze sprzedane. Tym razem, zamiast jednej dużej fabuły, czytelnik otrzymuje kilkanaście mniejszych. Najnowszy zbiór opowiadań autora to szansa, by w krótszej formie pokazać, że deficyt pomysłów nie jest rzeczą, która tyczy się tego konkretnego twórcy. 

Bazar Złych Snów zawiera opowiadania pisane przez Kinga na przestrzeni kilku ostatnich lat. W większości są to teksty, które ukazywały się na łamach różnych magazynów, lub w innych, okolicznościowych formach. Ze zbiorami opowiadań problem jest zazwyczaj taki, że poziom poszczególnych składowych bywa, mówiąc oględnie, różny. Nawet, gdy autor jest jeden, dany pomysł nie równa się innemu, zawsze pozostaje też kwestia indywidualnych czytelniczych preferencji. Tym razem wydaje się, że jakość kolejnych opowiadań jest dosyć wyrównana, choć trzeba też zaznaczyć, że King stawia tu raczej na melancholię niż na horror, co trzeba przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza – do takiego stylu zostaliśmy zresztą w ostatnich latach przyzwyczajeni. 

Mimo że, jak wspomniałem przed chwilą, horroru tu mało, to akurat opowiadanie otwierające zbiór, jest właśnie historią z dreszczykiem. 130 Kilometr na myśl przywodzi słynną Christine. Tutaj także mamy do czynienia z samochodem, który nie jest przedmiotem martwym, a czymś innym, niepokojącym, konkretnie potworem pożerającym ludzi. Do walki z nim stają dzieci, bo tylko one posiadają wiarę w to, że to, co widzą, jest prawdziwe. Opowiadanie na pewno nie jest reprezentatywne dla całości. Tylko w nim widać tak wyraźne motywy grozy, w innych z kolei, jeśli już się pojawiają, to pod postacią lekkiego niepokoju i delikatnej niesamowitości, ukryte głębiej.

Nie ma najmniejszego sensu opisywać po kolei wszystkich zawartych w Bazarze Złych Snów tekstów. Jest ich aż dwadzieścia, a zamiast recenzji, ten tekst stałby się wówczas esejem. Jednak warto w skrócie opisać kilka tych, które sprawiają najlepsze wrażenie. Wydma jest opowiadaniem, które, zważywszy na sam pomysł, wydaje się nie być niczym ciekawym. Jednak sposób, w jaki King rozwija fabułę, jest doprawdy imponujący. Dużo tu podskórnego napięcia, a zakończenie trafia w czytelnika obuchem zaskoczenia. Jednym z najlepszych tekstów w Bazarze... jest Kiepskie Samopoczucie. Opowiadanie jest mocno sentymentalne, a traktuje o stracie i niemożności pogodzenia się z nią. Jego treść jest wyjątkowo poruszająca i skłania do refleksji. Jak z przedstawioną sytuacją poradziłby sobie każdy z nas? To pytanie, na które wyjątkowo ciężko odpowiedzieć. 

Warto też wspomnieć, że King znalazł miejsce także na historię nawiązująca do Mrocznej Wieży. Fani tego cyklu powinni być usatysfakcjonowani, tym bardziej, że Ur, bo o tym opowiadaniu mowa, jest naprawdę solidnym kawałkiem literatury. Znajdziemy tu trochę rozważań o nowych technologiach, ale sedno fabuły to problem konsekwencji zmiany przyszłości. Są rzeczy, których nie można robić bezkarnie, nawet, jeśli wydają się być dobre i słuszne. Nie sposób nie napisać także kilku słów o Zielonym Bożku Cierpienia – w intrygujący sposób przedstawiono w nim kwestię wielkiego bólu, jakiego doświadczają chorzy. Po raz kolejny dobre wrażenie sprawia też zakończenie, jest nieoczywiste i wyjątkowo sugestywne. Palce lizać. 

Czy znajdziemy tu opowiadania słabsze? Oczywiście – jak w każdym zbiorze opowiadań, część zawartości jest nieco gorszej jakości. Nie najlepiej wychodzą Kingowi próby pisania wierszem (na łamach Bazaru... autor próbuje tego dwukrotnie i miejmy nadzieję, że kolejnych podejść nie będzie), ponadto kilka opowiadań jest tu zdecydowanie mniej wciągających. To przede wszystkim te, w których element fantastyczny znika zupełnie, ustępując pola obyczajowości. Jasne, da się je przeczytać, nawet dosyć płynnie – w końcu ich autorem jest wyborny rzemieślnik, ale brakuje w nich tej iskry, która sprawiłaby, że będą godne zapamiętania. 

Bazar Złych Snów jest zbiorem opowiadań o niespodziewanie równym poziomie poszczególnych tekstów. Tych mniej udanych jest na szczęście zdecydowana mniejszość. Całość pokazuje, że Stephen King jest autorem, któremu wciąż nie brakuje pomysłów. Zaskakuje za to ich ilość i jakość. Po dziesięcioleciach pracy twórczej jest to fakt budujący, zwłaszcza dla fanów niecierpliwie wyczekujących kolejnych książek ich ulubionego autora. King jeszcze się nie skończył, nie jest nawet tego bliski. 

7/10

Tytuł: Bazar Złych Snów
Autor: Stephen King
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 670
ISBN: 978-83-8069-174-2

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

czwartek, 11 czerwca 2015

Stephen King "Mroczna Wieża VI - Pieśń Susannah" - recenzja

Cykl Mroczna Wieża to niewątpliwie jedna z najistotniejszych pozycji w literackim dorobku Stephena Kinga. Sam autor traktuje go jako swoje opus magnum, i nie ma co się takiemu traktowaniu sprawy dziwić. Zresztą treść poprzednich pięciu tomów doskonale tę opinię uzasadnia. Kolejna, szósta już odsłona serii, to okazja by ponownie zanurzyć się w ten niesamowicie wykreowany świat. Fanów nie trzeba do takiego kroku namawiać. Kto raz rozpoczął podróż ku Mrocznej Wieży, najprawdopodobniej już ze szlaku nie zejdzie. 

Pieśń Susannah podejmuje wątki urwane w poprzednim tomie. Roland i jego towarzysze pokonali Wilki, lecz po tym wspaniałym zwycięstwie pojawiły się kolejne poważne problemy. Ciężarna Susannah znika, porwana przez Mię, demona, który zamieszkał w jej ciele. Kobieta zostaje przeniesiona do Nowego Jorku roku 1999. Jej towarzysze muszą zadecydować w jaki sposób ją ratować i kto podejmie się tego zadania. Ostatecznie Roland i Eddie udają się w misję związaną bezpośrednio z Mroczną Wieżą, a tropem Susannah podążają Jake, Ej i ojciec Callahan. Istotną rolę odgrywa tu czas. Dziecko, które ma urodzić żona Eddiego, może mieć ogromny wpływ na przyszłe losy światów. 

Jak można się było spodziewać, na kartach tej powieści King w znacznej mierze skupia się na losach Susannah. Największym wyzwaniem przy opisywaniu tej postaci i przedstawieniu jej perypetii było ukazanie dwoistości (choć to chyba zbyt skromne słowo, zważywszy na fakt, że w głowie bohaterki jest miejsce na większą ilość osobowości) jej natury. Mia walczy z Susannah o dominację nad ciałem. Każda z kobiet ma inną motywację, ponadto obie się szczerze nie znoszą. To w znacznej mierze klasyczna relacja porywacz-ofiara, a to, co czyni ją bardzo  interesującą dla czytelnika, to przedstawienie jej wewnątrz umysłu jednej fizycznej osoby. Interesujący zabieg. 

Akcja Pieśni Susannah w znacznej mierze dzieje się w świecie rzeczywistym, pozostawiając tym razem świat pośredni z boku. Czy to dobry wybór? Na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony interesujące jest spojrzenie na sposób, w jaki bohaterowie radzą sobie na różnych przestrzeniach czasowych świata realnego, z drugiej jednak, wyraźnie brakuje niesamowitego klimatu i fantastycznych lokacji, z jakimi mieliśmy do czynienia wcześniej. To bezsprzecznie największa wada tej powieści, podejrzewam, że spora część czytelników pokochała ten cykl właśnie za magię, westernowy nastrój, zdegenerowany i wykrzywiony świat pośredni z zaludniającymi go dziwnymi postaciami. Tego wszystkiego w Pieśni Susannah widocznie brakuje.

Nieco ryzykownym manewrem autora było wprowadzenie do fabuły samego siebie jako literackiej postaci. Taki ruch zawsze trąci pewną pretensjonalnością, to również (najprawdopodobniej) bardzo silna pokusa, by w niewymagający większego wysiłku sposób wyjaśnić fabularne nieścisłości i połączyć ze sobą konkretne wątki. Szczęśliwie, King w znacznej mierze ową pułapkę ominął. Sceny, w których sam występuje, nie zaburzają sposobu postrzegania świata przedstawionego i opowiadanej historii, co więcej, stanowią interesującą ciekawostkę. Znajdziemy tam dosyć charakterystyczne dla późniejszego etapu twórczości autora, nawiązania do jego problemu alkoholowego i przeżytego wypadku, jednak na szczęście, te przemyślenia zawarte są bardziej na marginesie. Nie przytłaczają najważniejszej części fabuły.

Całość czyta się oczywiście niezwykle płynnie. King A.D. 2004 to autor świadomy i wyrobiony, zahartowany wieloma powieściami i opowiadaniami, mistrz rzemiosła. Jego styl jest wyrazisty i porywający, co jest, niewątpliwie, sporym atutem. Warto też wspomnieć, że tym razem King nie poszedł w ilość. Pieśń Susannah jest stosunkowo krótka, zwłaszcza gdy porównamy ją do poprzednich trzech odsłon Mrocznej Wieży. Znam czytelników, którzy narzekali na lanie wody w Wilkach z Calla. Tutaj nawet oni powinni być usatysfakcjonowani. 

Jakkolwiek Pieśń Susannah stanowi najprawdopodobniej najsłabszą część kingowskiego cyklu, to i tak jest to powieść co najmniej dobra. Czyta się ją bardzo płynnie, a o takim a nie innym miejscu w szeregu, decyduje po prostu brak pewnych elementów, dzięki którym poprzednie odsłony można było uznać za powieści wyśmienite. Wciąż jest to jednak kawał solidnej literatury, którą warto polecić. Co niniejszym czynię.

7/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża VI - Pieśń Susannah
Tytuł oryginału: The Dark Tower VI - Song of Susannah
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Wydawca: Albatros
Data wydania: 2005
Liczba stron: 464
ISBN: 978-83-7885-063-2

niedziela, 7 grudnia 2014

Stephen King "Mroczna Wieża V - Wilki z Calla" - Recenzja

Pierwsze cztery tomy Mrocznej Wieży dosyć jasno pokazywały czego można się po tej serii spodziewać. Często wykorzystywany i cieszący się wciąż sporą popularnością, zarówno wśród autorów, jak i czytelników, motyw misji, był jednym z głównych koni napędowych fabuły. W piątej odsłonie przygód Rolanda i jego ka-tet, po raz kolejny jest to czynnik niezwykle istotny. 

Bohaterowie muszą tym razem nieco zboczyć z głównej ścieżki, tej, prowadzącej ich ku Mrocznej Wieży. Napotykając posłańców z mieściny Calla Bryn Sturgis, pięcioro wędrowców decyduje się pomóc mieszkańcom tego zakątka w walce z tajemniczymi Wilkami. Stwory przybywają do miasteczka, by porwać dzieci i zabrać je w sobie tylko znanym kierunku. Pojawiają się cyklicznie, a mimo że dzieje się tak od dziesięcioleci i nigdy nikt nie stawiał im oporu, tak tym razem miarka się przebrała. Zdesperowani mieszkańcy Calla chcą stawić najeźdźcom opór. W tym mają im pomóc rewolwerowcy. 

Do Wilków z Calla prawdopodobnie nie dotarł żaden czytelnik, który nie miał styczności z poprzednimi osłonami Mrocznej Wieży. Te powieści to całość i nie inaczej jest z tą konkretną. Fabularnie mamy tu bezpośrednią kontynuację wydarzeń przedstawionych poprzednio. Tym razem autor kończy z retrospekcjami, które dominowały w Czarnoksiężniku i Krysztale, powracając do wydarzeń bieżących. Roland i jego towarzysze kontynuują swoją wędrówkę, jednak droga będzie, oczywiście, wyboista. 

Cechą, która najlepiej charakteryzuje tę część serii, jest swoista powolność. Autorowi nigdzie się nie spieszy. King woli dobrze przygotować sobie grunt pod ostateczną rozgrywkę, niż pędzić na oślep ku finałowi. Taki zabieg ma swoje zalety, jednak znajdą się i wady. Jeśli chodzi o te pierwsze, bez wątpienia jeszcze lepiej możemy poznać bohaterów. Mimo, że nie mamy już wycieczek w przeszłość Rolanda, nie znika też nigdzie jego enigmatyczność, to parę scen dobitnie pokazuje jaki to jest człowiek - dobry towarzysz i przyjaciel, który jednak potrafi postąpić twardo i bezlitośnie. Nie jest to typowy pozytywny bohater, i z takiego jego przedstawienia należy się tylko cieszyć. Wystaje poza szablon, co w oczach czytelnika powinno być bezsprzeczną zaletą.

Najważniejsze rzeczy dzieją się jednak w umysłach innych bohaterów powieści. Susannah ponownie doświadcza pewnych poważnych problemów wewnątrz swojej głowy. Ten zabieg niósł ze sobą ryzyko powtórzenia schematu z Powołania Trójki, gdy wewnątrz kobiety o dominację walczyły dwie osobowości, jednak na szczęście nie pojawia się tu wrażenie deja vu. Przede wszystkim dlatego, że natura bytu, z którym zmaga się bohaterka, jest skrajnie inna niż w tomie drugim. Wątek poprowadzony jest z wyczuciem, nie dominując nad niczym, a jedynie towarzysząc fabule i dodając jej szczyptę nieprzewidywalności. Jest to jednak zarazem wątek niezwykle ważny, o czym świadczy brak jego zamknięcia i uczynienia z niego jednym z głównych w kolejnej odsłonie Mrocznej Wieży.

Na wolnym tempie akcji cierpi dynamika przedstawianej historii, to dosyć oczywiste. Mimo ogromnych umiejętności gawędziarskich Kinga, momentami daje się to odczuć. Zwłaszcza w części, gdy bohaterowie przybywają do Calla i starają się pozyskać zaufanie jego mieszkańców. Kłania się tu tom numer cztery, gdy w podobnej sytuacji znalazła się młodsza wersja Rolanda i jego ówczesny ka-tet. Poszczególne rozwiązania są nieco inne, tym niemniej schemat jest dosyć podobny. Przybycie, mozolne zdobywanie zaufania, krótki i mocny finał. 

Wspomniana wcześniej umiejętność prowadzenia historii to oczywiście jedna z najmocniejszych broni Kinga. Mimo odczuwalnej chwilami wtórności i powolności, Wilki z Calla czyta się ze sporą przyjemnością. Zapewne nie wszyscy czytelnicy będą ten pogląd podzielali, tym niemniej jestem zdania, że King jest autorem, który nawet nie mając pomysłu (choć taka sytuacja nie zachodzi na szczęście tym razem), potrafi obrócić ją na swoją korzyść, właśnie dzięki świetnemu warsztatowi. 

Już po lekturze pierwszych czterech tomów cykl Mroczna Wieża jawił mi się jako jedna z najmocniejszych pozycji w bardzo bogatej bibliografii Stephena Kinga. Podskórnie obawiałem się, że prędzej czy później ta tendencja się załamie i nastąpi rozczarowanie. Po lekturze mogę jednak powiedzieć, że nic takiego, na szczęście, nie miało miejsca. Być może Wilki z Calla są nieco słabsze od poprzedzających je tomów, wciąż jednak jest to kawał solidnej literatury i wciągającej opowieści.

7/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża V - Wilki z Calla
Tytuł oryginału: The Dark Tower V - Wolves of the Calla
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Albatros
Data wydania: 2004
Liczba stron: 624
ISBN: 978-83-7885-062-5

czwartek, 27 listopada 2014

Stephen King "Przebudzenie" - Recenzja

Od dłuższego już czasu Stephen King wydaje kolejne powieści z regularnością godną szwajcarskiego zegarka. Fani pisarza muszą być z tego faktu więcej niż zadowoleni. Pewność, że praktycznie co roku czeka ich kolejne spotkanie z prozą ulubionego autora, musi być świetnym uczuciem. Także jesień 2014 roku nie jest pod tym względem wyjątkiem. Premierę miała właśnie najnowsza powieść Kinga, „Przebudzenie”. Jeszcze przed jej ukazaniem się reklamy były nader obiecujące, a w zapowiedziach pojawiały się naprawdę duże słowa. Sam autor mówił o niej jako o „kwintesencji horroru” i radził czytelnikom przygotować się na najlepsze. Jednak w rzeczywistości aż tak kolorowo nie jest. A przynajmniej nie przez całą, nieco ponad pięćset stronicową objętość.

Głównym bohaterem jest Jamie Morton, którego poznajemy już w czasach jego wczesnego dzieciństwa. Chłopiec, będący zarazem narratorem, mieszka wraz z liczną rodziną w małej amerykańskiej mieścinie, Harlow. Do pobliskiej parafii metodystycznej trafia nowy pastor, Charles Jacobs. Duchowny sprowadza się do miasteczka wraz z żoną i małym synkiem. Swoim otwartym i życzliwym podejściem do świata i ludzi, cała trójka szybko zjednuje sobie przychylność parafian. Sielanka zostaje jednak brutalnie przerwana, gdy bliscy Jacobsa giną w wypadku samochodowym, a on sam odrzuca wiarę i wyjeżdża z Harlow. To jednak nie koniec relacji duchownego z Jamiem, przyszłość, jak się okazuje, ma przynieść im kolejne spotkania, obfitujące w nieoczekiwane konsekwencje. 

Ostatnimi powieściami King przyzwyczaił czytelnika do lekkiej zmiany formuły swoich powieści. Od jakiegoś czasu coraz więcej można znaleźć w nich wątków obyczajowych. Nie to, żeby wcześniej ich nie było, ale od jakiegoś czasu zdają się dominować nad całą resztą. Nie inaczej jest i w Przebudzeniu - fantastyka i horror to tutaj zaledwie dodatek. Największy nacisk położony jest na relacje między bohaterami, pokazanie jakimi darzą się nawzajem uczuciami, co ich motywuje i jakie wydarzenia ich ukształtowały. W tym momencie musimy zadać sobie pytanie czy w takim razie wątki fantastyczne mają w ogóle rację bytu? Otóż… niekoniecznie. Są tu fragmenty, gdy wydaje się wręcz, że powieści wyszłoby na dobre, gdyby te motywy całkowicie usunięto. 

Bez dwóch zdań, jedną z mocniejszych stron Przebudzenia jest fakt, że napisał ją właśnie King. Po tylu dekadach pracy ze słowem styl autora dopracowany został do perfekcji. Warsztatowo jest to rzecz przynajmniej bardzo dobra. I to nie tylko językowo. Autor zawsze miał lekko gawędziarski styl, a kolejne powieści tylko tę manierę pogłębiają, dzięki czemu przez fabułę nie trzeba się przedzierać. Ona płynie. Czy opisywane są relacje w rodzinie Mortonów, czy narkotyczne epizody Jamiego, czy też próba rozgryzienia Charlesa Jacobsa, o każdej z tych rzeczy czytać będziemy z jednakową przyjemnością. Pod tym względem King jest jak wino, z każdą kolejną powieścią coraz lepszy. 

Razić może nieco sposób, w jaki przedstawiony zostaje główny bohater. Nie mam tu zarzutów natury technicznej, brońcie bogowie, życie Jamiego Mortona przedstawione jest nader przekonująco, chodzi raczej o pewną wtórność. Owszem, manewr jest fabularnie uzasadniony, ale znowu mamy do czynienia z człowiekiem walczącym z nałogiem (przynajmniej na pewnym etapie fabuły), który dzięki własnej sile, lub przy pomocy innych, musi pokonać słabości, by zająć się sprawami ważniejszymi. Zapewne sporo ma tu do rzeczy fakt ciągłego rozliczania się samego autora z własną przeszłością, ale prawdą jest także, że czytelnik może być już tym tematem odrobinę znudzony. 

Zapowiadany przez samego Kinga horror pojawia się w Przebudzeniu dopiero w końcówce, ale gdy już ten moment nadchodzi, to zaprawdę z wielkim przytupem. Jakkolwiek często słyszy się narzekania, że autor nie radzi sobie z zakończeniami swoich powieści, tak tym razem nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł na ten element narzekać. Końcowe sceny poprowadzone są w sposób mistrzowski i niejako usprawiedliwiają te momenty, w których można było zacząć się zastanawiać dokąd to wszystko zmierza. Gdy dodamy do tego kilka interesujących smaczków, nawiązujących tak do twórczości samego Kinga, jak i innych tuzów horroru, całość jawi się już dużo lepiej.

Przebudzenie dosyć ciężko jest jednoznacznie ocenić. Przez większą część tej powieści można odnieść wrażenie, że King, nawet jeśli nie zjada, to lekko nadgryza swój ogon. Powielanie wątków, konstrukcja głównego bohatera, małomiasteczkowy klimat – nawet jeśli te elementy przedstawione są z niezwykłą starannością, to są także motywami, które pojawiały się w twórczości amerykańskiego pisarza niejednokrotnie. I gdy myślimy, że nie zdarzy się już nic ciekawego, następuje końcówka, będąca mocnym kontrastem do poprzedzających ją fragmentów. Który element przeważa, gdy idzie o znaczenie dla całej fabuły? Jak dla mnie, będzie to jednak wspomniane mocne zakończenie, które sprawia, że Przebudzenie jawi się ostatecznie jako powieść udana.

7/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Przebudzenie
Tytuł oryginału: Revival
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 13. 11. 2014
Liczba stron: 536
ISBN: 978-83-7961-070-9

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Stephen King "Mroczna Wieża IV - Czarnoksiężnik i Kryształ" - Recenzja



Cykl „Mroczna Wieża” bezsprzecznie jest jednym z najmocniejszych punktów literackiej kariery Stephena Kinga. Trzema pierwszymi tomami autor skutecznie przyciągnął uwagę czytelnika i nie wyobrażam sobie, by ktoś po ich lekturze mógł mieć chęć zarzucenia dalszej przygody z ka-tet Rolanda z Gilead. W każdym razie takiej ochoty nie miałem ja, stąd też po kilku książkach oddechu, z przyjemnością ponownie zanurzyłem się w ten nietuzinkowy świat. 

„Ziemie Jałowe” kończyły się w momencie gdy Roland i jego towarzysze weszli na pokład Blane'a Mono, inteligentnej i przewrotnej maszyny, która może zabrać ich w punkt, z którego podejmą dalszą wędrówkę na drodze ku Mrocznej Wieży. Tutaj też swój początek ma tom czwarty, by wyjść z pociągu z życiem, bohaterowie muszą wygrać konkurs zagadek, co wcale nie jest łatwym zadaniem. Blane wydaje się być wszechwiedzący. Jednak pojedynek na zagadki to zaledwie preludium czekających czytelnika emocji. To co najważniejsze, kryje się tym razem w przeszłości...

„Czarnoksiężnik i Kryształ” różni się nieco od poprzednich tomów. Akcja posuwa się tutaj do przodu jedynie o milimetry. Środek ciężkości położony jest bowiem na retrospekcji, na historii młodego, czternastoletniego Rolanda i jego towarzyszy, Alaina i Cuthberta, wysłanych z rodzinnego Gilead z pierwszą misją.

Poznani do tej pory bohaterowie, czyli Eddie, Susannah i Jake, stanowią tym razem, przynajmniej przez większą część powieści, dalekie tło. Nacisk położony jest głównie na postać Rolanda i ludzi, których znał w przeszłości. To relacje między nimi stanowią o opowiadanej przez Kinga historii i są zarazem jej najmocniejszym punktem.

Roland jest tutaj pokazany nie jako twardy i bezwzględny rewolwerowiec, dążący do celu za wszelką cenę, ale jako młodzieniec, który dopiero uczy się prawdziwego życia. Ujrzenie go w tym świetle jest bardzo odświeżające, pozwala zrozumieć niektóre motywy bohatera, dostrzec  w jaki sposób doszedł do punktu, w którym znajduje się obecnie, gdzie nabrał właściwej sobie małomówności i cynizmu. Młody Roland jest skłonny do miłości, co więcej, uczucie może go nawet w pewnym stopniu zaślepić. Zresztą miłość jest w ogóle jednym z najważniejszych elementów tej odsłony „Mrocznej Wieży”. Widzimy ją w różnej postaci, jako uczucie silne i gorące (Roland i Susan), wygasłe i prowadzące do zdrady (matka Rolanda), wypaczone (Jonas i Coral), czy w końcu przywracające sens życia (wzajemna miłość Rolanda i jego nowojorskich przyjaciół).

Uwagę warto jednak zwrócić także na pozostałych bohaterów „Czarnoksiężnika”. Szczególnie barwna ich galeria znajduje się w Meijs, celu wyprawy młodych rewolwerowców. To tutaj poznajemy np. Wielkich Łowców Trumny, najemników, którzy z nieznanych początkowo powodów przebywają w miasteczku. Przedstawieni są jako bezwzględni mordercy, jednak przywódca Łowców wykracza poza ten schemat. Eldred Jonas jest bowiem w pewien sposób powiązany z Gilead, miejscem pochodzenia Rolanda. Wraz z biegiem akcji związki te wychodzą powoli na jaw, i mimo że nie stanowią najważniejszego elementu fabuły, są całkiem interesującym smaczkiem, wzbogacającym opowieść.

Wyróżniającą się postacią jest także Rhea z Coos, czarownica, z usług której korzystają mieszkańcy Meijs. Wiedźma, mimo że wydaje się być słaba i krucha, niejeden raz wchodzi w drogę poważniejszym graczom, psując plany, siejąc zamęt i zniszczenie. Pozostając w cieniu, wywiera spory wpływ na toczące się wydarzenia.

King nigdy nie słynął z tego, że chce zamknąć powieść w małej ilości słów. Jego książki to często opasłe, wielowątkowe tomiszcza, mnożące wątki i w rozbudowany sposób opisujące daną rzeczywistość. Nie inaczej jest tym razem, co w pewnych momentach staje się nieco męczące. Zwłaszcza w środkowej części powieści uczucie znużenia zaczyna być lekko odczuwalne. Starając się tworzyć odpowiednią atmosferę, autorowi zdarza się przedobrzyć i zbyt mocno zabrnąć w specyficzne rozleniwienie. Szczęśliwie, zanim staje się to naprawdę uciążliwe, akcja znowu rusza, a odpowiednie proporcje między akcją a refleksją, zostają zachowane.

W ogólnym rozrachunku „Czarnoksiężnik i Kryształ” to powieść na pewno nieco inna niż poprzednie odsłony serii „Mroczna Wieża”. Nacisk na sceny retrospektywne sprawia, że główny motyw fabularny pozostaje prawie w ogóle nienaruszony, jednak dzięki temu mamy okazję lepiej przyjrzeć się Rolandowi, głębiej wejść w jego psychikę i jeszcze bardziej się z nim zżyć. King wiedział więc co czyni. Dzięki temu manewrowi, czytelnik wejdzie w kolejny etap wędrówki ku Mrocznej Wieży, z większą wiedzą o historii rewolwerowca, co w ostatecznym rozrachunku może się okazać przydatne w zrozumieniu całokształtu jego poczynań.

8/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża IV – Czarnoksiężnik i Kryształ
Tytuł oryginału: The Dark Tower IV – Wizard and Glass
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Wydawca: Albatros
Data wydania: 2012 (ebook)
Liczba stron: 816
ISBN: 978-83-7659-423-1

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Stephen King "Mroczna Wieża III - Ziemie Jałowe" - Recenzja



Po raz trzeci King zabiera czytelników do świata, który mimo że podobny do naszego, jest jednak całkowicie od niego inny – świata zniszczenia i przeznaczenia. Po rewelacyjnym „Powołaniu Trójki” poprzeczka była zawieszona wyjątkowo wysoko. W takich sytuacjach niezwykle łatwo o rozczarowanie, jeden fałszywy krok może często zniweczyć wspaniały obraz, jaki zdołał stworzyć autor. King już w momencie powstawania „Ziemi Jałowych” był pisarzem nad wyraz doświadczonym, który nie tylko nie zniszczy jednej z najlepszych opowieści w swojej karierze, ale wydaje się mieć wielkie ambicje, by stać się dzięki niej nieśmiertelnym. 

Bohaterów zastajemy tam, gdzie pozostawiono ich pod koniec drugiego tomu. Roland skompletował zespół, z którym wyruszyć ma w drogę na poszukiwania Mrocznej Wieży. Cała trójka, spleciona ze sobą w ka-tet (grupie ludzi, połączonych przeznaczeniem) odnajduje tzw. Ścieżkę Promienia, która ma ich poprowadzić do celu. Droga, jak nietrudno się domyślić, nie będzie usłana różami. Problemy zaczynają się piętrzyć. Do ka-tet jednak dołączają kolejne dwie postacie, dzięki którym, być może, pokonać przeszkody będzie nieco łatwiej.

Teraz, gdy bohaterowie ostro ruszyli w kierunku Mrocznej Wieży, wydawało się, że fabuła jeszcze bardziej nabierze tempa. I początkowo tak właśnie jest. King nie zaczyna co prawda od trzęsienia ziemi, ale już na samym początku widać, że główną atrakcją powieści ma być przygoda. Po chwili tempo nieco siada, lecz taki obrót sprawy nie przeszkadza, pozwala skupić się na innych motywach, w tym na ponownym sprowadzeniu do tego świata Jake'a, chłopca, który już raz zagościł w życiu Rolanda.

Tutaj wypada wspomnieć, że dobrym manewrem autora był lekki flirt z motywem konsekwencji zmiany wydarzeń w innym świecie/czasie. Pozornie błahe wydarzenie z „Powołania Trójki” przyniosło efekt, mogący zniszczyć psychikę nie jednego, ale dwóch bohaterów. Opis ich zmagań z podjętą niegdyś decyzją, stanowi jeden z ciekawszych fabularnych momentów „Ziemi Jałowych”.

Swoistym ewenementem jest fakt, że mimo wciąż tych samych bohaterów, nie ma tu miejsca na uczucie znużenia. Czy to Roland, czy Susannah, czy też Jake - o którymkolwiek z nich byśmy nie pomyśleli, cały czas odsłaniają oni przed nami kolejne karty swoich osobowości, dodając nowe elementy, kształtujące powoli całość ich obrazu w oczach czytelnika.

Kolejną zaletą powieści jest fakt, że nie brakuje w niej emocji. King tak przywiązuje czytelnika do głównych postaci, że w każdym momencie akcji z całych sił kibicujemy, by ich plany się powiodły, a w momentach zagrożenia drżymy o ich skórę.

Jeśli znajdą się tacy czytelnicy, którzy będą rozczarowani początkowym skupieniem się na problemach psychicznych dwójki bohaterów i próbach przeniesienia Jake'a do świata pośredniego, z pewnością usatysfakcjonuje ich przebieg akcji, gdy bohaterowie zawitają w końcu do miasta Lud. Tutaj King popisuje się błyskotliwą kreacją zdegenerowanych społeczności, których jedynym celem jest walka ze sobą, i które zapomniały już powodu, dla którego walczą. Popychani przez swoje uprzedzenia i być może sterowani przez siłę mocniejszą niż oni sami, powoli staczają się w otchłań szaleństwa. Swoista zdegenerowana antyutopia, w zadziwiający sposób budząca zafascynowanie, ale i żal.

Oczywiście można byłoby narzekać, że bohaterowie idą do przodu zbyt łatwo, że za szybko uczą się niesamowitych umiejętności, że z największych zagrożeń wychodzą praktycznie bez szwanku, jednak byłoby to tylko czepianie się mało istotnych detali. Obraz całości jest bowiem taki, że „Ziemie Jałowe” stanowią wyśmienitą lekturę. Owszem, być może nieco mniej porywającą niż „Powołanie Trójki”, ale i tak wystarczająco dobrą, by wciąż z ogromnym zainteresowaniem śledzić drogę Rolanda z Gilead i jego towarzyszy na drodze ku Mrocznej Wieży.

8/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża III – Ziemie Jałowe
Tytuł oryginału: The Dark Tower III – The Waste Lands
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Albatros
Liczba stron: 560
Data wydania: 2002; 2012 (ebook)
ISBN: 978-83-7659-422-4

środa, 11 czerwca 2014

Stephen King "Pan Mercedes" - Recenzja

Po zeszłorocznym „Doktorze Sen” można było mieć pewne wątpliwości odnośnie formy pana Kinga. Stanowiąca (luźną) kontynuację „Lśnienia” powieść, w perspektywie czasu niestety rozczarowała. Stanowiła oczywiście świetnie napisany produkt, ale nie niosła ze sobą niczego więcej, przy okazji do pięt nie dorastając pierwszej części. W tym kontekście, zapowiedzi o pierwszym w dorobku tego weterana pióra kryminale, jawiły się niejednoznacznie. Z jednej strony można było mieć nadzieję na powiew świeżości, z drugiej z kolei, pojawiały się obawy, czy przeciętna forma nie wpłynie na całość negatywnie. 

Głównym bohaterem „Pana Mercedesa” jest Kermit William Hodges, emerytowany policjant, który zmaga się z myślami samobójczymi. Nie mogący przyzwyczaić się do nowego trybu życia detektyw, otrzymuje list napisany przez nieujętego dotąd sprawcę masakry bezrobotnych pod miejscowym urzędem, co wbrew zamiarom nadawcy, przywraca mu wolę życia. Hodges chce ująć przestępcę, którego nie udało mu się schwytać, gdy był czynnym funkcjonariuszem. Zaczyna się walka z czasem, gdyż nie jest wykluczone, że szaleniec planuje kolejną masakrę.

Z początku nieco irytować może, że King pisze w czasie teraźniejszym. Hodges bierze… Hodges idzie… Jerome mówi… Przyzwyczajony do innego typu prowadzenia narracji i użycia innego czasu, przez jakiś czas nie mogłem się do tego zabiegu przekonać. Jednak po jakimś czasie idzie się z nim oswoić. Gdy już czytelnika wciąga akcja, przyjmuje ten styl jako odpowiedni dla tej historii i nawet docenia, że dzięki niemu powieść jest bardziej dynamiczna, a czytelnik zyskuje ogląd sytuacji niejako „na żywo”.

Główną siłą „Pana Mercedesa” są jednak bohaterowie. Z jednej strony mamy Brady’ego Hartsfielda, tytułowego „Pana Mercedesa” (to nie spoiler, tożsamość zabójcy poznajemy praktycznie od razu), z drugiej emerytowanego detektywa, Billa Hodgesa. Pojedynek między tymi dwoma (w większej części powieści korespondencyjny i „na spryt”) jest niezwykle atrakcyjny. Śledzimy go krok po kroku, odkrywając przy okazji mroczną psychikę Hartsfielda. Poznajemy też okoliczności, jakie ukształtowały go w takiego mężczyznę, jakim się stał.

Nie mniej interesująca jest postać detektywa. Hodgesa poznajemy, gdy walczy z depresją i flirtuje z myślami samobójczymi. Jego podejście zmienia się jednak w momencie otrzymania listu od mężczyzny, który celowo przejechał samochodem ośmioro bezrobotnych przed targami pracy. Po wydarzeniu, które pchnęło w zaległą sprawę na nowe tory, życie wraca także do Hodgesa, znajduje on nowy cel i motywację do działania. Ciekawe jest już obserwowanie tej zmiany, a do tego dochodzą także jego relacje z bohaterami bardziej drugoplanowymi, dzięki którym King tworzy interesujące tło obyczajowe.

„Pan Mercedes” nie jest książką wyjątkowo dynamiczną. Nacisk położony jest tu głównie na psychologiczną rozgrywkę między policjantem a przestępcą, a przyspieszenie akcji następuje stosunkowo późno. Jednak z uwagi na to, że nie warstwa sensacyjna jest tu najważniejsza, ten zabieg w żaden sposób nie razi. Inna sprawa, że parę przyspieszeń akcji jednak tu znajdziemy, a o klasie Kinga świadczy to, że znajdują się one dokładnie tam, gdzie być powinny, w momentach, gdy akcja staje się już zbyt powolna. Lata doświadczeń pisarskich bezsprzecznie robią swoje.

„Panem Mercedesem” King zaciera nienajlepsze wrażenie, jakie pozostawił po sobie „Doktor Sen”. Osobiście nie obraziłbym się, gdyby ta powieść nie była jednorazowym flirtem autora z kryminałem. Nie wychodzi mu to bowiem źle, fabuła jest emocjonująca, bohaterowie wyraziści, a warstwa obyczajowa wiarygodna. Brakuje tylko tajemnicy, ale to akurat da się przeboleć, to nie jest kryminał z rodzaju tych, w których tożsamość zabójcy poznajemy pod koniec książki. Nacisk położony jest na coś innego.

Autor: Stephen King
Tytuł: Pan Mercedes
Tytuł oryginału: Mr. Mercedes
Tłumaczenie: Danuta Górska
Wydawca: Albatros
Data wydania: czerwiec 2014
Liczba stron: 576

czwartek, 5 czerwca 2014

Stephen King "Mroczna Wieża II - Powołanie Trójki" - Recenzja



Kinga zawsze miałem za autora dobrego. Czasami bywał ledwie dobry (Blaze, Doktor Sen), najczęściej solidny (Joyland, Desperacja), ale ocierał się też o czysty geniusz (Regulatorzy, Lśnienie). Nie przypuszczałem jednak nigdy, że któraś z jego powieści może wskoczyć do grona moich ulubionych w skali globalnej, nie tylko jako przedstawicielka dorobku tego konkretnego autora. Taką powieścią stał się dla mnie drugi tom cyklu „Mroczna Wieża”. Nie wiem, może za wcześnie na takie deklaracje, jestem w końcu świeżo po lekturze, gdy wrażenia są jeszcze żywe i wciąż rozpalające wyobraźnię, jednak nawet, jeśli ocena ostatecznie nieznacznie spadnie, to na pewno nie o wiele. 

Bardzo dobre wrażenie sprawiała już pierwsza część tej historii. „Roland”, przynajmniej w wersji poprawionej (a taką miałem okazję czytać), był powieścią bardzo wciągającą. Przemówił do mnie zwłaszcza dzięki świetnie poprowadzonej fabule drogi, wyrazistej postaci głównego bohatera, z którą można było sympatyzować oraz specyficznym ciężkim klimatem przedstawionej historii. Kontynuacja „Rolanda” to już nieco inna półka. Drogę zastąpił motyw misji. Roland szuka tu trójki osób, które według usłyszanej przez bohatera przepowiedni, mają pomóc mu w dotarciu do Mrocznej Wieży. Przekonanie ich do wyprawy nie będzie jednak łatwym zadaniem.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niezwykle szybkie tempo prowadzenia akcji. King praktycznie od razu rzuca czytelnika w nurt wydarzeń, który porywa go od pierwszej strony i nie pozwala złapać oddechu nawet na małą chwilę. Co istotne, nie jest to akcja bezmyślna. Fabuła skonstruowana jest z zegarmistrzowską wręcz precyzją. „Powołanie Trójki” czytać trzeba ze sporą dozą skupienia, gdyż nawet wydarzenia z pozoru nieistotne, mogą mieć ostatecznie spore znaczenie.

King oczywiście nawiązuje na kartach powieści do wydarzeń przedstawionych w „Rolandzie”, jednak znaleźć tu można także do jego innych powieści, oraz dzieł różnych (muzyka, film) światowej popkultury. Takie drobne niuanse dodają lekturze smaku. Przypuszczam też, że w kolejnych tomach zabieg ten może nawet przybrać na sile, co z pewnością będzie interesującym wyzwaniem dla fanów autora. Dla mnie było, już w tej mikro-skali tomu drugiego.

W tomie numer jeden główne skrzypce grał Rewolwerowiec. Tym razem dołączają do niego kolejni bohaterowie, którzy momentami kradną całe show. Nie są to w żadnej mierze postaci drugoplanowe. Są kluczem do przyszłych wydarzeń, i już od pojawienia się na scenie każdego z nich, widać, że będą traktowani przez Kinga z należytą uwagą, a czasem wręcz pietyzmem. Autor nakreśla ich przeszłość, pokazuje nam jakie wydarzenia ukształtowały ich na takich, jakimi widzimy ich po raz pierwszy. Rozpiętość ich charakterów jest, trzeba przyznać, spora. Narkoman, schizofreniczka, seryjny morderca. Urocza gromadka. Każdy jeden bohater, jest jednak nakreślony wyśmienicie. Fuszerki nie zarejestrowano.

King miał świetny pomysł na przedstawienie  fabuły, jako kilku odrębnych opowieści połączonych jedną wielką klamrą, spinającą całość w sposób błyskotliwie obmyślony i nieprzewidywalny. Nie jest to oczywiście żadne novum, jednak perfekcja wykonania musi budzić najwyższy szacunek. Czystą przyjemność sprawia odkrywanie niektórych powiązań między poszczególnymi płaszczyznami akcji czy bohaterami. Nic nie jest przypadkowe.

Lektura „Powołania Trójki” stanowi niezwykle przyjemne doświadczenie. Zaostrza apetyt na kolejną odsłonę przygód Rewolwerowca i spółki, ale też zasiewa drobne ziarno niepokoju. Bo czy jest możliwym przeskoczenie tak wysoko zawieszonej poprzeczki? Nie mówię „nie”, w końcu już tą powieścią zostałem totalnie zaskoczony. I po cichu liczę, że pomysłów na dalszą fabułę Kingowi nie zabraknie.

9/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża II - Powołanie Trójki
Tytuł oryginału: The Dark Tower II - The Drawing of the Three
Wydawca: Albatros
Liczba stron: 448
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Data wydania: 2002; 2012 (ebook)
ISBN: 978-83-7659-421-7

niedziela, 20 października 2013

Stephen King "Doktor Sen" - Recenzja



„Lśnienie” to powieść powszechnie uznawana za jedną z najlepszych w dorobku Stephena Kinga. Pomysł, by dopisać do niej ciąg dalszy z jednej strony wydawać się mógł szalenie interesujący, z drugiej jednak można było odczuć pewien niepokój, związany przede wszystkim z tym, czy autorowi uda się osiągnąć poziom tak samo wysoki, jak w przypadku poprzedniczki. I faktycznie, wydaje się,  że klasykiem „Doktor Sen” w żadnym wypadku nie zostanie, ale nie jest to też książka, o której zapomnimy zaraz po lekturze. Ale po kolei…

Ogniwem, które łączy oba dzieła jest Danny Torrance. Cudem ocalały z wyprawy do hotelu Panorama chłopczyk, jest teraz dorosłym mężczyzną. Podobnie jak jego ojciec, Jack, Dan zmaga się z problemem alkoholowym. Picie sprowadza na niego własne demony, z którymi będzie próbował się rozprawić. Życie Dana zmieni się diametralnie, gdy bohater dotrze do Frazier, małej miejscowości, w której żyje obdarzona jasnością Abra. Wraz z dziewczyną, będą musieli stawić czoła Prawdziwemu Węzłowi, organizacji,  której członkowie polują na dzieci obdarzone jasnością i wysysają z nich tzw. „parę”. Teraz na ich celowniku znalazła się właśnie Abra.

Ci czytelnicy, którzy myśleli, że King w swojej nowej powieści z przytupem powróci do horroru, mogą poczuć się nieco rozczarowani. Niby można się było spodziewać, że książka spenetruje nieco inne rejony literackie, niekoniecznie grozę - wszak autor porusza się ostatnimi czasy na granicy, bardzo rzadko wplatając w swoje dzieła poważniejsze motywy związane ze straszeniem; tym niemniej jednak po książce, która określana jest przez wydawcę mianem „kontynuacji Lśnienia”, można było spodziewać się mocniejszych nawiązań do tej klasyki gatunku.

Kolejną sprawą jest fakt, że w sumie „Doktor Sen” powiązany jest z „Lśnieniem” dosyć luźno. To bardziej powieść obyczajowo-przygodowa niż cokolwiek innego, i mimo, że ten zabieg ma swój urok, to jednak nie tego się spodziewałem. Brakuje przede wszystkim tego specyficznego, niesamowicie sugestywnego klimatu zagrożenia, jaki odczuwaliśmy przez większą część lektury „Lśnienia”.

Jeśli jednak odrzucimy na bok podobne oczekiwania, okazuje się, że „Doktor Sen” wciąż jest bardzo dobrym czytadłem. Kolejne lata praktyki tylko ulepszają warsztat Kinga. I być może niektórym zaświta myśl, czy to już tylko rzemieślnictwo, czy wciąż pisane z pasją historie, jednak nawet mimo tych dylematów, nie da się ukryć, że wciąż czyta się to wszystko wyśmienicie. Prawdopodobnie nie dostaniemy już do rąk żadnej przełomowej powieści, która wyszłaby spod pióra tego autora, ale ważne jest także to, by nie schodzić poniżej pewnego poziomu. A to Kingowi na razie chyba nie grozi.

Mocną stroną powieści są także jej bohaterowie. King dobrze nakreślił charaktery zwłaszcza tych pierwszoplanowych. Dan Torrance wyewoluował w dotkniętego życiem, niepijącego alkoholika, który potrafił poradzić sobie z większością swoich problemów, a z tymi, które pozostały, wciąż próbuje walczyć. Jego relacje z Abrą nakreślone są ręka mistrza, z odpowiednią naturalnością i zahaczeniem o niektóre paranoje współczesnego świata. Czytelnik nie ma prawa się nudzić - nawet, gdy akcja akurat się chwilowo zatrzymała, to uwaga, zarówno nasza, jak i autora, poświęcana jest bohaterom. Mimo, że pod tym względem jest naprawdę solidnie, to trzeba też uczciwie zaznaczyć, że w „Lśnieniu” było jednak lepiej.

Brzemię „kontynuacji Lśnienia” okazało się być nieco zbyt ciężkie. Gdyby „Doktor Sen” był powieścią samodzielną, bez nawiązań, sprawiałby na pewno lepsze wrażenie. A po paru drobnych modyfikacjach fabuły, bezsprzecznie dałoby się to zrobić. Nie chcę spekulować, że chodzi tu o magię nazwy i użycie chwytu „To sequel kultowego dzieła!” jako sposobu na przyciągnięcie jeszcze większej ilości czytelników. Faktem jednak pozostaje, że „Doktor Sen” mógł być lepszy. Chociaż trzeba także w tym momencie dodać, że nawet te nieco gorsze powieści Kinga, wciąż jakościowo wyprzedzają większą część konkurencji.

6/10

Autor: Stephen King
Tytuł: Doktor Sen
Tytuł oryginału: Doctor Sleep
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 24. 09. 2013
Liczba stron: 653
ISBN: 978-83-7839-618-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )