Każda podróż dobiega kiedyś końca. Gdy jednak ku schyłkowi zmierza historia, którą autor ciągnął przez wiele lat, a czytelnicy zdążyli bohaterów nie tylko polubić, ale nawet pokochać, to znak, że kończy się coś wspaniałego. Na przestrzeni poprzednich sześciu tomów King utrzymywał bardzo wysoki poziom, a wahania formy były prawie nieobecne. Do zakończenia dotarłem nawet ja – czytelnik, który często ma z długimi cyklami spore problemy. Przykład? Mimo rozpoczęcia, wciąż na dokończenie czekają sagi Eriksona i Jordana, a w Pieśni Lodu i Ognia jestem na etapie Gry o Tron. Co znamienne, wszystkie mi się podobają, ale Bóg mi świadkiem, nie wiem kiedy w końcu przeczytam je do końca. W tym kontekście fakt, że Mroczną Wieżę doczytałem i co więcej, zrobiłem to stosunkowo szybko, musi stanowić dodatkową rekomendację i świadectwo, że jest to dzieło nieprzeciętne.
W punkcie wyjścia fabuły bohaterowie wciąż są rozdzieleni. Susannah/Mia rodzi przerażającego Mordreda, który już w momencie przyjścia na świat pokazuje się z wyjątkowo nieprzyjemnej strony. Jake i ojciec Callahan, chcąc wyzwolić przyjaciółkę spod władzy podwładnych Karmazynowego Króla, muszą stoczyć ciężki bój z wampirami. Eddie i Roland, próbują z kolei połączyć siły z resztą ka-tet, jednak zanim do tego dojdzie, muszą jeszcze załatwić inne, równie istotne sprawy. Po ponownym zjednoczeniu sił całej kompanii, nadejdzie z kolei pora na długo wyczekiwaną, ostateczną podróż w kierunku Mrocznej Wieży. Podróż, z której nie wszyscy wyjdą bez szwanku.
Lwia część akcji Mrocznej Wieży dzieje się ponownie na terenach Świata Pośredniego, pozostawiając naszą rzeczywistość na nieco dalszym planie. Ta druga oczywiście też występuje, ale już w mniejszej skali niż choćby w Pieśni Susannah. Czytelnikowi daje to możliwość ponownego spojrzenia na wykreowane przez Kinga niesamowite realia, nieco przypominające scenerię westernową, nieco postapokaliptyczną, a nieco jeszcze inną, zależną od okoliczności, zawsze jednak intrygującą. W mojej opinii, to eksploracja świata, z którego pochodzi Roland jest jedną z głównych sił tak tej powieści, jak i całego cyklu. Świat przedstawiony jest niby dosyć podobny do naszego z czasu Dzikiego Zachodu, ale też znacząco się od niego różni. To jakie istoty go zamieszkują i jakie reguły nim rządzą, sprawia, że ostatecznie nie można się w tej kwestii pomylić.
W poprzedniej części King w znaczącym stopniu wplótł w fabułę samego siebie jako postać literacką. Wówczas ten zabieg wydał mi się nieco ryzykowny, ale ostatecznie został rozegrany bardzo umiejętnie. W Mrocznej Wieży wątek jest kontynuowany. Trzeba jasno powiedzieć, że niósł on ze sobą spore zagrożenie pretensjonalnością, niektórzy odbiorcy, patrząc na sam taki zamysł, mogliby odnieść wrażenie, że być może będzie on maskować brak innych, lepszych pomysłów. Jednak podobne przypuszczenia tracą rację bytu w konfrontacji z tym, w jaki sposób King ostatecznie całość rozpisuje.
Jak wspomniałem we wstępie, czytelnik zdążył już zżyć się z bohaterami cyklu, a tym razem czytanie o ich poczynaniach może być wyjątkowo emocjonalne, bowiem kilkorga z nich dosięgną wielkie zmiany, i prawdopodobnie nie wszystkie z nich przywołają uśmiech na usta fanów. Jak zaprezentują się postacie pozytywne z grubsza wiemy, ale ostatni tom cyklu stanowił okazję, by lepiej przyjrzeć się czarnym charakterom. Na tym polu czeka nas niestety małe rozczarowanie. Wiele obiecywałem sobie zwłaszcza po postaci Karmazynowego Króla. Okazało się jednak, że King nie poświęcił mu należytej uwagi, a biorąc pod uwagę potencjał głównego antagonisty Rolanda i fakt, że działa on na niezwykle szeroką skalę, można wręcz odnieść wrażenie, że autor nie do końca miał pomysł na przedstawienie tego antybohatera. Podobnie sprawa ma się z Mordredem Deschainem, który wydawał się być idealnym bohaterem potrzebnym do przedstawienia dwoistości ludzkiej natury, jednak i tu sprawa została raczej położona. W pamięć zapada jedynie scena kontaktu Mordreda z Walterem, później zaś wątek ciągnięty jest bez większych zaskoczeń i zaangażowania emocjonalnego ze strony czytelnika.
Jak dotąd, wiele powieści amerykańskiego pisarza zostało zekranizowanych, i nie ma w tym fakcie nic dziwnego – wiele z nich to praktycznie gotowe scenariusze. Podobny los czeka także Mroczną Wieżę, tym razem jednak nie dostaniemy jednak filmu kinowego, ale serial telewizyjny. Ta forma rozrywki zyskała ostatnimi czasy sporą popularność. W przypadku książkowych ekranizacji opcja małego ekranu wydaje się być odpowiednia – fabułę ekranizowanego tytułu można przedstawić wierniej rozciągniętą na kilka(naście) odcinków, niż upchniętą w ograniczone ramy czasowe produkcji kinowej. Skoro jednak o wierności oryginałowi mowa – zabawnym jest fakt, że w nadchodzącej wielkimi krokami ekranizacji kingowskiego opus magnum, rewolwerowca opisywanego jako inspirowanego Clintem Eastwoodem zagra czarnoskóry aktor. Abstrahując od talentu aktorskiego Idrisa Elby, taki manewr producentów jest zwyczajnie niezrozumiały. Cóż, Susannah nie powie już do Rolanda „ty białasie”.
Zamknięcie cyklu Mroczna Wieża jest powieścią bardzo satysfakcjonującą. Na niedociągnięcia związane z czarnymi charakterami można, jak sądzę, przymknąć nieco oko, gdyż poza tym elementem, całość jest naprawdę poruszająca. Autor świetnie zamknął wszystkie, lub zdecydowaną większość wątków, w pełni wykorzystując przy okazji obraną konwencję. Patrząc zaś całościowo – cykl należy z pewnością do szczytowych osiągnięć Stephena Kinga. Być może samo wejście w świat Rolanda Deschaina i jego towarzyszy nie należy do najłatwiejszych (męczący wielu odbiorców Roland), jednak kiedy już dobrze wejdziemy w tę opowieść, emocje nie opuszczą nas aż do końca. A Mroczna Wieża to niby koniec tej podróży, ale warto pamiętać – ka jest kołem…
9/10
Autor: Stephen King
Tytuł: Mroczna Wieża VII - Mroczna Wieża
Tytuł oryginału: The Dark Tower VII - The Dark Tower
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Albatros
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 766
ISBN: 978-83-7985-589-6
O, Discordio, paiętam jak się z jednej strony dobrze bawiłam czytając książki z tego cyklu, a z drugiej strony nie raz drżałam z lęku, że autorowi jakiś śmiały zabieg literacki (jak chociażby wspomniane przez Ciebie wstawienie siebie samego jako bohatera powieści) pójdzie nie tak.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwie tym razem wszystko poszło jak należy, ale co prawda, to prawda - przeszarżowanie było realne... (vide Odd Lane i zastosowane tam deus ex machina).
UsuńA powiedz, czytałeś "Wiatr przez dziurkę od klucza"? Warto? Bo różne opinie już słyszałem...
Dokładnie.
UsuńWłaśnie jeszcze, nie też czaję się na tę pozycję. Mam z nią trochę jak z „Sezonem burz” Sapkowskiego - za dużo sprzecznych opinii słyszałam i teraz trochę się boję sięgać. W końcu to jednak zrobię, ciekaawości mnie pociągnie :3
Ja tak samo. :P
UsuńAle nie będę się nastawiał na taki cios jak całość Mrocznej Wieży.
Muszę też jeszcze przeczytać opowiadanie zawarte w nowej edycji Rolanda - w tym, które ja czytałem, jeszcze go nie było...
O, słyszałam wiele dobrego o Dallas, kiedyś też się zabiorę za tę pozycję. Mam za dużo książek na liście "do przeczytania"...
UsuńZnam ten problem... ;)
UsuńWreszcie mój ulubiony autor. Z ciekawością przeczytałam recenzję.King, jako pisarz jest jak wino.
OdpowiedzUsuńCoś w tym faktycznie jest. Niektórzy co prawda twierdzą, że zdarza mu się zbyt często wykorzystywać podobne schematy ale mnie również bardzo się podoba późny etap jego twórczości...
UsuńSzykuję się powoli na Dallas '63, żona właśnie kończy to czytać i bardzo poleca, chyba się skuszę... :)
A to Dallas'63, to też Kinga? Nie znam.
UsuńAno Kinga. Z 2011 roku.
UsuńMam nadzieję, że napiszesz recenzję.
UsuńPostaram się.
Usuń