środa, 12 września 2018

Nieskończony Kryzys - Recenzja

Było więcej niż pewne, że "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" nie będzie jedyną taką inicjatywą DC Comics. Zabieg porządkowania Multiwersum okazał się na tyle skuteczny i przyciągnął uwagę tak wielu fanów, że powstanie kolejnego wydarzenia podobnego typu było kwestią czasu. Rzecz jasna, by tak się stało, musiały zostać spełnione określone warunki, a najważniejszym z nich był oczywiście panujący w świecie przedstawionym chaos. Po dwudziestu latach od pierwszego „Kryzysu” powstanie pewnego bałaganu było raczej nieuniknione, decydenci wydawnictwa postanowili więc powtórzyć manewr, który już raz okazał się sukcesem.

W Uniwersum DC zapanował chaos. Do żywych powracają dawno zaginieni bohaterowie, o których wszyscy myśleli, że nie żyją. Ich zamiary wydają się naprawdę dobre – chcą przywrócić światu porządek i harmonię, jednak środki, którymi się posługują, by osiągnąć swój cel, budzą spore wątpliwości. Superman, Batman i Wonder Woman chcą dojść do tego, co jest nie tak z przybyszami i z samą planetą, jednak żeby to zrobić, najpierw muszą zakończyć konflikt między sobą. By naprawić wszechświat, wszyscy powinni współdziałać, nie tylko trójka największych herosów, ale wszyscy pozostali superbohaterowie, a i wtedy nie jest pewne, że Ziemia ocaleje.

W obliczu faktu, że „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” skutecznie zlikwidował fabularny chaos towarzyszący wydarzeniom dziejącym się w Uniwersum DC, nijak nie może dziwić, że zdecydowano się na powtórzenie tego manewru prawie dwadzieścia lat później. Za sterami całego wydarzenia stanął Geoff Johns, twórca posiadający zaufanie włodarzy DC Comics. Rozmach przygotowanej przez niego fabuły okazał się naprawdę spory, a zaprezentowane wydarzenia na pewien czas odmieniły losy uniwersum. Jak to jednak w takich przypadkach bywa, opowieść okazała się dość mocno hermetyczna...

Czytelnicy, którzy z komiksem superbohaterskim mają styczność raz na jakiś czas, koncentrują się zazwyczaj na konkretnym tytule, wchodząc weń w momencie, gdy rozpoczyna się nowa opowieść. Mają nadzieję otrzymać zajmująca rozrywkę i niepotrzebny im w zasadzie żaden szerszy kontekst. Odbiorca tego typu będzie miał spory problem już na samym starcie „Nieskończonego kryzysu”, bo Johns rzuca nas na głęboką wodę już na początku, kiedy widzimy inwazję tajemniczych potworów i skaczemy do perypetii kilku różnych postaci i grup herosów lub złoczyńców. Początkowy natłok informacji jest bardzo intensywny i nie ułatwia płynnego wejścia w historię. Jeśli jednak chcemy się dobrze bawić podczas lektury, musimy ten stan rzeczy zaakceptować, bo autor także później niczego nam nie ułatwia. To w mojej opinii spory problem nieodmiennie obecny przy eventach tego typu – dobrze się je czyta, gdy jest się na bieżąco z wydarzeniami toczącymi się w uniwersum, ale już dwa, trzy lata później, odbiór zaczyna być utrudniony, bo w niepamięć odchodzą wydarzenia, które pośrednio lub bezpośrednio do danego kryzysu prowadzą. To z kolei sprawia, że w pełni docenią je przede wszystkim wierni fani danej marki, w tym przypadku DC Comics.

Drugi wielki „Kryzys” nie mógł się obejść bez dramatycznych wydarzeń. W tej materii Geoffowi Johnsowi udało się spełnić oczekiwania. Już od samego początku czuć dużą podniosłość. Momentami charakter opowieści staje się aż nazbyt patetyczny, ale bądźmy szczerzy – czy można było spodziewać się czegokolwiek innego po tytule, który miał swego czasu ogromny wpływ na całe Uniwersum DC? Oczywiście, że nie. Tę swoistą ceremonialność trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza i cieszyć się poszczególnym scenami. A jeśli o nie chodzi – nie zabrakło tu takich opartych na emocjach i eksplorujących napięcia między danymi bohaterami. Te motywy Johns umie rozgrywać koncertowo, co dobrze widać na kolejnych kartach „Nieskończonego kryzysu”.

Zaprezentowane w komiksie ilustracje robią większe wrażenie niż te w pierwszym „Kryzysie”. Nie ma co się temu specjalnie dziwić – oba tytuły dzielą prawie dwie dekady i standard rysowania superhero nieco się na tej przestrzeni czasu zmienił. Jest to fakt szczęśliwy dla czytelników, bo rysunki nie trącą już myszką i są o wiele bardziej efektowne niż wówczas. Zamieszczone na końcu albumu dodatki nie są zbyt obszerne, ale uwagę warto zwrócić na zapis wywiadu z twórcami, z którego dowiemy się kilku ciekawostek na temat powstania tej opowieści i szczegółów odnośnie procesu twórczego. To swego rodzaju „spojrzenie od kuchni”, których nigdy za wiele.

„Nieskończony kryzys” posiada wszelkie wady wielkiego komiksowego eventu superbohaterskiego, ale ma też kilka niezaprzeczalnych zalet. Dzieło Johnsa czyta się na szczęście zdecydowanie lepiej niż „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” –  tym razem mamy do czynienia z zupełnie innym levelem prowadzenia fabuły (medium poszło przez te dwie dekady znacząco do przodu), bardziej złożonym, prezentującym jeszcze poważniejsze zagadnienia (chociaż wciąż nie jest to tematyka poruszana choćby w różnych Elseworldach, Johns musiał zachować większy umiar, gdyż wydarzenia miały mieć wpływ na wszystkie serie DC Comics). Patrząc zatem całościowo – „Nieskończony kryzys” jest komiksem naprawdę dobrym, ale głównie dla fanów.

Tytuł: Nieskończony kryzys
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunki: Phil Jimenez, George Perez, Ivan Reis, Jerry Ordway
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Infinite Crisis
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: sierpień 2018
Liczba stron: 264
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180x275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-2813-439-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz