Kryzys na Nieskończonych Ziemiach to bez wątpienia tytuł niezwykle istotny dla Uniwersum DC. Do czasu jego wydania, światy przedstawiane na łamach kolejnych tytułów tego wydawnictwa rozrastały się w sposób niekontrolowany, a kolejne wydarzenia niejednokrotnie ze sobą nie korelowały. Coś trzeba było z tym fantem zrobić i zazębić wszystko w jednolitą całość, jednak żeby połączyć w jedno wiele wątków, potrzebny był projekt naprawdę ogromny, w który twórcy włożą wiele wysiłku, ale także entuzjazmu. Zadania podjęli się ostatecznie Marv Wolfman i George Perez, a efekt ich pracy trafił właśnie do rąk polskiego czytelnika jako kolejna odsłona znakomitej serii DC Deluxe.
Nasza Ziemia nie jest jedyna. U zarania dziejów wszechświat został podzielony na wiele światów równoległych. W każdym z nich żyją inni ludzie i inni superbohaterowie. Ci drudzy często mają swoich odpowiedników w kilku różnych rzeczywistościach. Dwóch Supermanów lub dwie Wonder Woman? To żadne zaskoczenie. Herosi przyzwyczajeni są do stawiania czoła zagrożeniom o skali globalnej, lecz tym razem zmierzyć się muszą z czymś jeszcze większym i o wiele bardziej niebezpiecznym. Nad wszystkimi równoległymi globami zawisło potężne niebezpieczeństwo, kolejne światy są niszczone przez potężną i niepowstrzymaną antymaterię. Zagłada grozi całemu istnieniu. By jej zapobiec, tajemniczy Monitor musi zebrać pod swoimi sztandarami superbohaterów z wielu linii czasowych i podjąć się karkołomnej, a być może także samobójczej misji.
Wiele kultowych historii doskonale broni się także po latach. Za przykład niech posłużą chociażby takie kamienie milowe komiksu jak Powrót Mrocznego Rycerza czy Strażnicy. Ich przekaz wciąż jest przejrzysty i aktualny, nawet mimo kolejnych upływających dekad i zmieniających się warunków geopolitycznych. Także siła rażenia fabuł obu tytułów nie zmniejszyła się na przestrzeni lat. Jak w tym świetle prezentuje się Kryzys na Nieskończonych Ziemiach? To przede wszystkim tytuł bardzo hermetyczny, który dotyczy stricte superbohaterów. Jego powstanie wynikało głównie z zamieszania jakie panowało w okresie poprzedzającym jego premierę w Uniwersum DC. Już sam ten fakt sugeruje, że to pozycja raczej dla fanów trykociarstwa i tak jest w istocie – ciężko odnaleźć tu przekaz, który zainteresuje także innych odbiorców.
Fabuła Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach jest zakrojona na bardzo szeroką skalę. Jest ona również, co trzeba przyznać, dosyć zagmatwana. Wolfman często skacze między wątkami, przerzuca uwagę z jednego bohatera na kolejnego i zmienia lokacje jak rękawiczki, co może powodować uczucie lekkiego chaosu i zagubienia. Ciężko oprzeć się też wrażeniu, że całość jest nieco za bardzo rozdmuchana. W pewnym momencie zagrożenia, z którymi muszą się mierzyć protagoniści, nieco nużą, bo akcja niespecjalnie posuwa się do przodu, a my wciąż słyszymy o kosmicznym zagrożeniu, zagładzie kolejnej Ziemi i próbie powstrzymania całego procesu przez superbohaterów. Dwieście stron zamiast trzystu pięćdziesięciu i cała historia miałaby zdecydowanie większą siłę rażenia.
Ze względu na zasięg prezentowanych wydarzeń Kryzys jest tytułem, który można określić mianem monumentalnego. Do tego przymiotnika doskonale pasuje także liczba zaprezentowanych tu bohaterów, zwłaszcza tych z przedrostkiem „super”. Z tych najbardziej znanych mamy tu chociażby Supermana, Wonder Woman, Flasha, przedstawiciela Green Lantern, Spectre, Cyborga i Batmana, a towarzyszy im cały legion herosów mniej znanych, vide Psychopirat, Geo-Force, Animal Man, Adam Strange i Dawnstar. A wymienieni to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo dochodzą do nich nie tylko inni superbohaterowie, ale i wielu łotrów oraz oczywiście Monitor i główny przeciwnik całej ferajny. Przy takiej ilości postaci niemożliwością jest, by wszystkim poświęcić wystarczająco dużo uwagi. I właśnie to jest chyba największą bolączką Kryzysu – brak nie tylko głównego bohatera, ale choćby grupki, z którą czytelnik mógłby się bardziej zżyć. Bo wątki kilku postaci są naprawdę obiecujące, ale zazwyczaj też zbyt krótkie, ginące w ogólnym natłoku i swoistym rozbuchaniu.
Ilustracje George’a Pereza to typowy produkt lat 80. zeszłego wieku. Z dzisiejszego punktu widzenia mogą się wydawać nieco archaiczne, ale ciężko by takowe nie były. Czepiać się ich stylu byłoby hipokryzją i nadużyciem. Tak się wtedy rysowało, a najodpowiedniejszym słowem, którym można je scharakteryzować jest chyba „komiksowe”. Miłośnicy realistycznej kreski w stylu Rossa czy Bermejo nie mają tu czego szukać. Kadrowanie całości jest z kolei bardzo dynamiczne. Rysunków na całą stronę jest mało, występują praktycznie tylko w najważniejszych momentach tej opowieści, a na większej przestrzeni albumu dominują mniejsze przestrzenie, co wydaje się być rozwiązaniem optymalnym. Warto też dodać, że na końcu tomu czytelnicy otrzymują kilka ciekawych dodatków, wśród których wyróżnia się zwłaszcza zarys pomysłu i założeń serii.
Kryzys na Nieskończonych Ziemiach bez cienia wątpliwości jest tytułem, który zasłużył na ukazanie się w ramach serii zbierającej w jednym miejscu najbardziej znaczące komiksy w historii wydawnictwa DC. Odcisnął swoje niezmazywalne piętno na historii gatunku i uporządkował sytuację w multiwersum. Jednak z drugiej strony, dzieło Wolfmana i Pereza nie jest wolne od wad i z łatwością potrafię wyobrazić sobie sytuację, że niektórzy czytelnicy uznają je za przereklamowane. Mimo sporej wartości historycznej Kryzysu, to dla tych odbiorców, którzy nie są do końca zaznajomieni z historią DC, całość może nie być wystarczająco autonomiczna, by bez reszty przepaść w lekturze.
Autorzy: Marv Wolfman, George Perez
Tytuł: Kryzys na Nieskończonych Ziemiach
Tytuł oryginału: Crisis on Infinite Earths
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont
Data wydania: kwiecień 2016
Liczba stron: 392
ISBN: 978-83-281-1660-3
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz