środa, 17 lipca 2013

Orson Scott Card "Ruiny" - Recenzja



Na brak weny twórczej Orson Scott Card nie ma co narzekać. Podczas swojej wieloletniej kariery pisarskiej, uraczył czytelników kilkudziesięcioma powieściami, z których wiele wchodziło w skład kolejnych, pisanych przez autora cykli. Ogromna większość tych książek zbierała ponadto znakomite recenzje, sytuując Carda na pozycji jednego z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych pisarzy fantastycznych naszych (a przyszłość pokaże czy także –wszech) czasów. Jego najnowsza powieść, „Ruiny”, to kontynuacja wątków, jakie mieliśmy okazje poznać w „Tropicielu”.

Fabuła rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie została porzucona. Rigg wraz z towarzyszami przedostał się przez Mur i uciekł przed goniącymi go nieprzyjaciółmi. Jednak bohaterowie wciąż muszą stawić czoła wielu wyzwaniom. Przygotowanie samych siebie oraz całej populacji Arkadii do spotkania z Ziemianami to jedno z nich. Ale czy najważniejsze? Niespodziewanie może się okazać, że sprawy, wydawałoby się, trywialne, mogą urosnąć do rangi wielkiego problemu. Nic nie jest tak proste, na jakie pozornie wygląda.

Tak jak w przypadku każdej kontynuacji, na którą przychodzi czytelnikowi czekać, tak i tutaj, zachodzi sytuacja, w której lekturę zaczyna się od przypominania sobie „co i jak”. I nieważne czy poprzedniczka byłą książką znakomitą, czy średnią, pewne rzeczy po prostu ulatują z pamięci. Oczywiście, istnieją tacy czytelnicy, którzy biorą wtedy do ręki poprzedni tom i go czytają, jednak bądźmy szczerzy, zazwyczaj brak na taki manewr czasu. Card na szczęście, w początkowych rozdziałach, rzuca nam parę informacji przypominających, podanych ponadto tak, że prawie ich nie zauważamy. Ot, wspomni jakąś nazwę własną, czy też ustami bohaterów przypomni o danym wydarzeniu, naprowadzając tym samym czytelnika na właściwy trop. Możemy się dzięki temu nieco wczuć w głównego bohatera, w końcu jest tropicielem...

Zostawiając jednak żarty na boku, „Ruiny” czarują przede wszystkim bohaterami. Och, cóż za zaskoczenie! Orson Scott Card i znakomicie nakreślone charaktery... Cóż, powszechnie wiadomo, iż jest to jedna z najmocniejszych stron pisarstwa autora i naprawdę nie sposób tego za każdym razem nie podkreślać. Dobre rzeczy po prostu zasługują na pochwałę. Szczególnie udane jest pokazanie biegnących wydarzeń z różnych perspektyw. Autor wręcz nimi żongluje. Daje to ogromne pole manewru, jeśli idzie o swoistą walkę charakterów, ale też pozwala spojrzeć na wiele spraw z różnych stron. Pokazuje także, że różne wydarzenia, widziane przez różne osoby, mogą stać się zarzewiem nieporozumień, zwłaszcza, jeśli dodatkowo coś zostaje przez któregoś z protagonistów przemilczane. Tak, nie jest to zabieg nowy, ale prowadzony jest z taką perfekcją, że z miejsca rzuca się w oczy i zmusza ręce do oklasków.

Rozwinięty zostaje także motyw science-fiction. Bohaterowie dostają w swoje ręce pewne wyroby techniki, a cała fabuła przestaje mieć wydźwięk głównie przygodowy. A taki w znacznej mierze był „Tropiciel”. Owszem, już wówczas wysyłane były do czytelnika pewne sygnały, a jeden z wątków był czystą fantastyką naukową, jednak tym razem jest jej bezsprzecznie więcej. Najważniejsze jednak, że nie zaczyna dominować nad resztą, akcja wciąż stoi na pierwszym miejscu. Po prostu doszło więcej elementów składowych.

W odbiorze powieści niewątpliwie pomaga ogromne doświadczenie Carda. Warsztat ma opanowany do perfekcji, co wbrew pozorom, jest bardzo ważną sprawą. Na interesujący pomysł wpaść może każdy, jednak by rozwinąć go do rozmiarów wciągającej ze sporą siłą powieści, trzeba talentu. A tego autorowi nie brak.

„Ruiny” to bardzo dobra powieść. Ciężko powiedzieć jednak czy wybija się ponad poziom „Tropiciela”. Chyba najbardziej sprawiedliwie będzie powiedzieć, że obie są świetną lekturą, tylko, że każda z nich skupia się na nieco innych rzeczach. Są utrzymane w nieco innym duchu. Do świetnej przygodówki z ambicjami doszło jeszcze więcej ambicji.

8/10

Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Ruiny
Tytuł oryginału: Ruins
Tłumaczenie: Kamil Lesiew i Maciejka Mazan
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18. 06. 2013
Liczba stron: 383
ISBN: 978-83-7839-532-4

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )

7 komentarzy:

  1. Przymierzam się do "tropiciela" od dawna, ale cały czas wyskakuje mi coś po drodze. No dobrze, nie "coś", a po prostu masa innych książek, które zalegają na regałach ;) Choć widzę, że może i dobrze się stało - będę miała szansę przeczytać od razu dwie części i nic mi nie ucieknie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Nie ma tego złego... ;)
      Generalnie naprawdę polecam, bo Card po prostu dobrze pisze. Jego bohaterowie zawsze mają w sobie to przysłowiowe coś.

      Usuń
    2. Mam już za sobą kilka powieści Carda i póki co się nie zawiodłam, dlatego też planuję sukcesywnie przeczytać i resztę. A że płodny facet jest wyjątkowo, to pewnie mi to zajmie trochę czasu ;)

      Usuń
  2. Wstyd się przyznać, ale przegapiłam tę premierę :/ Dzięki za przypomnienie! Pierwszy tom podobał mi się nawet w miarę, więc po drugi też chętnie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. wchodze do empiku i lezy, od razu do kasy z książką podszedłem :-) czyta się jak pierwszy tom, nie mogąc oderwac sie od lektury :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. tropiciel super przeczytalem na jedny wdechy ruiny rowniez dobrze sie zaczynaja

    OdpowiedzUsuń