Na brak weny twórczej Orson Scott Card nie ma co narzekać. Podczas swojej wieloletniej kariery pisarskiej, uraczył czytelników kilkudziesięcioma powieściami, z których wiele wchodziło w skład kolejnych, pisanych przez autora cykli. Ogromna większość tych książek zbierała ponadto znakomite recenzje, sytuując Carda na pozycji jednego z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych pisarzy fantastycznych naszych (a przyszłość pokaże czy także –wszech) czasów. Jego najnowsza powieść, „Ruiny”, to kontynuacja wątków, jakie mieliśmy okazje poznać w „Tropicielu”.
Fabuła rozpoczyna się dokładnie w
tym miejscu, gdzie została porzucona. Rigg wraz z towarzyszami
przedostał się przez Mur i uciekł przed goniącymi go
nieprzyjaciółmi. Jednak bohaterowie wciąż muszą stawić czoła
wielu wyzwaniom. Przygotowanie samych siebie oraz całej populacji
Arkadii do spotkania z Ziemianami to jedno z nich. Ale czy
najważniejsze? Niespodziewanie może się okazać, że sprawy,
wydawałoby się, trywialne, mogą urosnąć do rangi wielkiego
problemu. Nic nie jest tak proste, na jakie pozornie wygląda.
Tak jak w przypadku każdej
kontynuacji, na którą przychodzi czytelnikowi czekać, tak i tutaj,
zachodzi sytuacja, w której lekturę zaczyna się od przypominania
sobie „co i jak”. I nieważne czy poprzedniczka byłą książką
znakomitą, czy średnią, pewne rzeczy po prostu ulatują z pamięci.
Oczywiście, istnieją tacy czytelnicy, którzy biorą wtedy do ręki
poprzedni tom i go czytają, jednak bądźmy szczerzy, zazwyczaj brak
na taki manewr czasu. Card na szczęście, w początkowych
rozdziałach, rzuca nam parę informacji przypominających, podanych
ponadto tak, że prawie ich nie zauważamy. Ot, wspomni jakąś nazwę
własną, czy też ustami bohaterów przypomni o danym wydarzeniu,
naprowadzając tym samym czytelnika na właściwy trop. Możemy się
dzięki temu nieco wczuć w głównego bohatera, w końcu jest
tropicielem...
Zostawiając jednak żarty na boku,
„Ruiny” czarują przede wszystkim bohaterami. Och, cóż za
zaskoczenie! Orson Scott Card i znakomicie nakreślone charaktery...
Cóż, powszechnie wiadomo, iż jest to jedna z najmocniejszych stron
pisarstwa autora i naprawdę nie sposób tego za każdym razem nie
podkreślać. Dobre rzeczy po prostu zasługują na pochwałę.
Szczególnie udane jest pokazanie biegnących wydarzeń z różnych
perspektyw. Autor wręcz nimi żongluje. Daje to ogromne pole
manewru, jeśli idzie o swoistą walkę charakterów, ale też
pozwala spojrzeć na wiele spraw z różnych stron. Pokazuje także,
że różne wydarzenia, widziane przez różne osoby, mogą stać się
zarzewiem nieporozumień, zwłaszcza, jeśli dodatkowo coś zostaje
przez któregoś z protagonistów przemilczane. Tak, nie jest to
zabieg nowy, ale prowadzony jest z taką perfekcją, że z miejsca
rzuca się w oczy i zmusza ręce do oklasków.
Rozwinięty zostaje także motyw
science-fiction. Bohaterowie dostają w swoje ręce pewne wyroby
techniki, a cała fabuła przestaje mieć wydźwięk głównie
przygodowy. A taki w znacznej mierze był „Tropiciel”. Owszem,
już wówczas wysyłane były do czytelnika pewne sygnały, a jeden z
wątków był czystą fantastyką naukową, jednak tym razem jest jej
bezsprzecznie więcej. Najważniejsze jednak, że nie zaczyna
dominować nad resztą, akcja wciąż stoi na pierwszym miejscu. Po
prostu doszło więcej elementów składowych.
W odbiorze powieści niewątpliwie
pomaga ogromne doświadczenie Carda. Warsztat ma opanowany do
perfekcji, co wbrew pozorom, jest bardzo ważną sprawą. Na
interesujący pomysł wpaść może każdy, jednak by rozwinąć go
do rozmiarów wciągającej ze sporą siłą powieści, trzeba
talentu. A tego autorowi nie brak.
„Ruiny” to bardzo dobra powieść.
Ciężko powiedzieć jednak czy wybija się ponad poziom
„Tropiciela”. Chyba najbardziej sprawiedliwie będzie powiedzieć,
że obie są świetną lekturą, tylko, że każda z nich skupia się
na nieco innych rzeczach. Są utrzymane w nieco innym duchu. Do
świetnej przygodówki z ambicjami doszło jeszcze więcej ambicji.
8/10
Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Ruiny
Tytuł oryginału: Ruins
Tłumaczenie: Kamil Lesiew i Maciejka
Mazan
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18. 06. 2013
Liczba stron: 383
ISBN: 978-83-7839-532-4
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )
Przymierzam się do "tropiciela" od dawna, ale cały czas wyskakuje mi coś po drodze. No dobrze, nie "coś", a po prostu masa innych książek, które zalegają na regałach ;) Choć widzę, że może i dobrze się stało - będę miała szansę przeczytać od razu dwie części i nic mi nie ucieknie :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Nie ma tego złego... ;)
UsuńGeneralnie naprawdę polecam, bo Card po prostu dobrze pisze. Jego bohaterowie zawsze mają w sobie to przysłowiowe coś.
Mam już za sobą kilka powieści Carda i póki co się nie zawiodłam, dlatego też planuję sukcesywnie przeczytać i resztę. A że płodny facet jest wyjątkowo, to pewnie mi to zajmie trochę czasu ;)
UsuńWstyd się przyznać, ale przegapiłam tę premierę :/ Dzięki za przypomnienie! Pierwszy tom podobał mi się nawet w miarę, więc po drugi też chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuńSłużę. ;)
Usuńwchodze do empiku i lezy, od razu do kasy z książką podszedłem :-) czyta się jak pierwszy tom, nie mogąc oderwac sie od lektury :-)
OdpowiedzUsuńtropiciel super przeczytalem na jedny wdechy ruiny rowniez dobrze sie zaczynaja
OdpowiedzUsuń