Jeszcze nie tak dawno temu „Superman” przeżywał drobny kryzys. Kolejne komiksy traktujące o tej postaci nie były specjalnie ekscytujące. Nie działały próby angażu znanych nazwisk (przykładem niech będzie komiks przyzwoity, ale pozbawiony błysku, czyli „Superman wyzwolony” autorstwa wschodzącej wówczas gwiazdy, Scotta Snydera). Później, w „Odrodzeniu” było nieco lepiej, ale kiedy pisząc tę recenzję, próbowałem sobie przypomnieć, o czym wydane wówczas albumy traktowały, niestety nie byłem w stanie tego zrobić. Na szczęście ostatnie lata przyniosły znaczącą poprawę tej sytuacji, a to głównie za sprawą takich scenarzystów jak Phillip Kennedy Johnson i Tom Taylor. Są oni zaangażowani także w najnowszy album o Człowieku ze Stali, a to już na starcie dobrze rokowało.
Po zażegnaniu niebezpieczeństwa związanego ze Światem Wojny Kal-El powraca na Ziemię. Pod nieobecność oryginalnego Supermana misję obrony ludzkości przejął młody Jonathan, który odziedziczył po ojcu potężne moce i nadal uczy się, jak najlepiej z nich korzystać. Obaj nie mają jednak zbyt wiele czasu, by ponownie nacieszyć się swoją obecnością, bo czeka ich konfrontacja ze starymi wrogami, którzy nie tylko nie złożyli broni, ale są bardziej zmotywowani i niebezpieczni niż kiedykolwiek wcześniej.
Ostatnie kilka albumów ze świata Supermana przeplatało opowieści traktujące raz o Clarku, innym razem o Jonie. Każdy miał swoją serię i przeżywał własne przygody. Takie inicjatywy zazwyczaj nie trwają jednak zbyt długo i najczęściej wracają do sprawdzonego status quo. Tak stało się także w tym przypadku i choć bardzo się cieszę na perspektywę potencjalnej współpracy dwóch Supków, to nie ukrywam – szkoda mi zwłaszcza zakończenia niezwykle udanej serii „Syn Kal-Ela”, traktującej o solowych przygodach Jona. Wypada jednak być dobrej myśli, tym bardziej, że „Powrót Kal-Ela” jako zwiastun nowego rozdziału w tym zakątku Uniwersum DC sprawdza się naprawdę dobrze.
Nie uświadczymy na kartach „Powrotu Kal-Ela” jednej, nadrzędnej fabuły. Zamiast tego scenarzyści prowadzą kilka różnych, często niezależnych od siebie wątków, a wszystkie mają wpływ na świat przedstawiony i życie głównych bohaterów. To swego rodzaju zamknięcie tego, co otrzymaliśmy w ostatnich albumach „Action Comics” (czyli rewolucji na Świecie Wojny i idących za nią konsekwencji) i w solowej serii młodego Supermana. Scenarzyści poruszają wiele ciekawych wątków. Z tych raczej mikro, ale nadal niezwykle istotnych, dobrze sprawdza się na przykład motyw rozterek Jona na temat tego, jak jego ojciec zareaguje na wieść o związku chłopaka z przedstawicielem tej samej płci. Taylor wyciąga tu na wierzch to, za co miliony czytelnika kochają Supermana – empatię i przypomnienie o tym, że miłość jest i powinna być bezwarunkowa. To zresztą zawsze był komiks „ku pokrzepieniu serc” i nie zatracił nic z tego nienachalnego przypominania czytelnikowi o sile uczuć i mocy drzemiącej w prawdziwie zżytej ze sobą rodzinie.
Obyczajowość jest dobrze widoczna także w pozostałej części komiksów, w tym kreacji antagonistów. Złoczyńcy stają się bardziej ludzcy, bo ich motywacja zostaje nakreślona wiarygodnie. W ich poczynaniach widać tak bardzo potrzebne odcienie szarości, co sprawia, że nie są już tak jednowymiarowi, jak najczęściej się ich przedstawia. Co prawda na razie scenarzyści dopiero rozkładają akcenty przed rozpoczęciem nowych inkarnacji trzech różnych serii około-Supermanowych, ale już teraz kierunek ich rozwoju wydaje się być bardzo interesujący. Zrewitalizowanie klasycznych antagonistów, takich jak Metallo czy Lex Luthor, wypadło naprawdę ciekawie. Owszem, można się zżymać, że autorzy znowu korzystają z best-offów i stosują lifting zamiast zaprezentować jakieś nowe zagrożenie, jednak czy można mieć o to większe pretensje, skoro manewr ewidentnie zadziałał?
Graficznie komiks prezentuje się bardzo dobrze, choć warto mieć na uwadze, że nie uświadczymy na jego kartach stylistycznej jednolitości. Ma to, rzecz jasna, związek z zaangażowaniem w pracę nad tym projektem łącznie aż jedenastu artystów. Najważniejsza informacja jest taka, że praktycznie wszyscy przyłożyli się do swojego kawałka całości. Nieważne, czy mamy do czynienia ze stylem realistycznym, czy bardziej rysunkowym – poziom najczęściej pozostaje naprawdę wysoki.
„Powrót Kal-Ela” jest komiksem, który kontynuuje dobrą passę Supermana. Za jakikolwiek tytuł, nieważne czy z Jonathanem Kentem, czy jego ojcem w roli głównej byśmy się bowiem nie wzięli, poziom każdorazowo jest wysoki. Nie chcę zapeszyć, ale zanosi się na to, że także trzy nadchodzące serie podtrzymają ten pozytywny obraz. Tego życzę sobie i wszystkim fanom komiksu superbohaterskiego, bo silny Superman jest dokładnie tym, czego wszyscy potrzebujemy.
Tytuł: Po
wrót Kal-Ela
Seria: Superman
Scenariusz: Phillip Kennedy Johnson, Tom Taylor i inni
Rysunki: Mike Perkins, Cian Tormey i inni
Kolory: Lee Loughridge i inni
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Superman: Kal-El Returns
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: październik 2024
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6562-5
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 03. 12. 2024).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz