sobota, 15 lutego 2025

Diuna. Ród Harkonnenów. Tom 2 - Recenzja

 

Za sprawą ekranizacji Denisa Villenueve’a „Diuna” jest ostatnio mocno na czasie. Od premiery drugiej części widowiska upłynęło już co prawda sporo wody w Wiśle, ale fanów fantastyki nadal rozpala wizja kanadyjskiego reżysera. Nic dziwnego, że także twórcy innych mediów biorą się za przybliżenie fanom kolejnych opowieści z pustynnej planety. Od dłuższego czasu ukazują się m.in. powieści graficzne przekładające na język komiksu powieści kontynuatorów dzieła życia Franka Herberta. Są co prawda stricte rozrywkowe, ale nadal stanowią ciekawe rozwinięcie wizji, która swego czasu została uhonorowana najbardziej prestiżowymi nagrodami literatury fantastycznej.

Zdradzony przez imperialne władze ród Verniusów walczy o przetrwanie. Z pozycji uchodźcy na Kaladanie rodaków stara się wspomagać dziedzic tronu, Rhombur. Tymczasem władca planety, książę Leto Atryda, próbuje zapewnić własnej rodzinie bezpieczeństwo w niepewnych politycznie czasach. Trwa także walka o zdobycie przyprawy – w decydującą fazę wchodzi projekt mający na celu wytworzenie jej syntetycznej wersji. Z kolei ród Harkonnenów przechodzi potężne wewnętrzne zawirowania.

Należę do grona czytelników, którzy znają literacki pierwowzór omawianego komiksu. I jakkolwiek  był on pozycją stricte rozrywkową, to adaptacja na język innego, choć pokrewnego medium, jest zdecydowanie bardziej akcyjna. To rasowa space opera, która gna do przodu z prędkością światła. Narzekałem na ten aspekt przy okazji recenzji pierwszego tomu, jednak po dłuższym zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że być może patrzyłem na rzecz ze złej perspektywy. Bo wychodzi na to, że komiks został po prostu skrojony pod innego odbiorcę. Takiego, dla którego pierwszym kontaktem z „Rodem Harkonnenów” jest właśnie ten album. Takim osobom lektura powinna przynieść o wiele więcej satysfakcji niż wieloletnim fanom uniwersum.

Kwestia odpowiedniego targetu nie zmienia jednak faktu, że komiks nadal potrafi być zbyt szybki. Kolejne rozdziały zawierają kilka różnych wątków, z których każdy toczy się na ledwie kilku stronach i jest ekspresowo porzucany na rzecz następnego – to daje nieodparte wrażenie skrótowości. Twórcy ewidentnie próbują upchać zbyt wiele wydarzeń na zbyt małej przestrzeni użytkowej, przez co można się poczuć przebodźcowanym. Sytuacji nie ratuje stosowanie przez autorów nieoczekiwanych przeskoków czasowych – kiedy zeszyt po zeszycie wracamy do jednego z wątków, okazuje się, że minął już rok od poprzednich wydarzeń, tymczasem brakuje opisania ich tła i lepszego nakreślenia niuansów. Absolutnie nie zaszkodziłoby, gdyby na tę historię, jaka finalnie mieści się w całym albumie, Herbert i Anderson przeznaczyli jeszcze dwa, trzy zeszyty. Wtedy wszystko mogłoby zostać o wiele lepiej zbalansowane.

Bohaterowie tej opowieści nadal są kreśleni wyjątkowo grubą kreską. Poszczególne postaci potrafią być interesujące, jednak nie ma absolutnie żadnych szans, żeby zaskoczyły czytelnika jakąkolwiek zmianą. Jeśli ktoś jest dobry, możemy mieć pewność, że pozostanie taki do końca, także żaden ze złoli nie będzie miał szansy na rehabilitację, bo jest po prostu poprowadzony absolutnie zerojedynkowo. Autorzy nie umieją wyjść poza sztywno podzielony obraz świata przedstawionego i zagłębić się w jakiekolwiek odcienie szarości. Daleko im w tej materii do bogactwa wizji Franka Herberta (przykro mi – nie mogę jednak uciec od porównań).

Na szczęście w drugim zbiorczym tomie nastąpiła zmiana rysownika, a tym samym porzucono średnio pasujący do świata przedstawionego mangowy sznyt. Fran Galan nie tworzy co prawda ilustracji utrzymanych w realistycznym stylu (a taki by tu jednak najbardziej pasował), ale na swojej pracy zna się naprawdę dobrze. Grafiki są dynamiczne, atrakcyjne wizualnie, a ich grube kontury nadają całości charakteru. Jest co najmniej przyzwoicie. Na dokładkę dostajemy jeszcze dodatki w postaci krótkiej prezentacji procesu tworzenia oraz galerii okładek – te ostatnie potrafią zachwycić.

To zupełnie inna skala, ale dobrym określeniem tego, jak wygląda obecnie uniwersum „Diuny” jest porównanie tej franczyzy do naszego rodzimego „cyklu inkwizytorskiego” Jacka Piekary. Tu i tu wciąż pojawiają się kolejne sequele (a także, gwoli ścisłości, prequele i midquele), a obraz serii nieustannie się zmienia. A jak wypada jakość tych dopisków? No cóż, to akurat ewidentnie nie stoi w obu przypadkach na pierwszym planie, dla wielu fanów najistotniejsze jest jednak to, że nadal mogą obcować ze światem i z bohaterami, których polubili i do których mają sentyment. Czy tyle wystarczy do literackiego szczęścia?

Tytuł: Diuna. Ród Harkonnenów
Tom: 2
Scenariusz: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Rysunki: Fran Galan
Kolory: Patricio Delpeche
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Dune: House Harkonnen Vol. 2
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Boom Studios!
Data wydania: wrzesień 2024
Liczba stron: 112
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-8230-799-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 12. 11. 2024).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz