niedziela, 16 lutego 2025

Kraina koszmarów. Tom 1 - Recenzja

 

W pewnym momencie wydawało się, że „Sandman Uniwersum” zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Ostatnie miesiące przyniosły jednak zauważalną zmianę statusu inicjatywy, bo nie dosyć, że ze sporą regularnością ukazują się ulokowane w jej ramach nowe tytuły, to możemy znaleźć wśród nich prawdziwe perełki. Za takową można uznać pierwszy tom „Krainy koszmarów”, co nie powiem – nieco mnie zdziwiło. James Tynion IV dał się do tej pory poznać jako solidny rzemieślnik, który owszem, miewa interesujące pomysły, co więcej, potrafi je rozwinąć, ale brakuje mu swoistego błysku, wynoszącego jego komiksy oczko wyżej. Tymczasem „Kraina koszmarów” wydaje się być tytułem, który – jeśli utrzyma ten poziom – zapisze się w naszej pamięci jako prawdziwie godna kontynuacja „Sandmana”.

Studentkę sztuki, Madison Flynn, prześladują koszmarne wizje. Dziewczyna widzi na jawie bardzo niepokojące postaci. Jej znajomi uważają, że przesadza i chce po prostu zwrócić na siebie uwagę, jednak pewnego dnia koszmary dają o sobie znać. Co więcej, na drodze Madison staje Koryntczyk, przerażająca kreacja Władcy Snów. Na szczęście ten konkretny koszmar jest obecnie mniej krwiożerczy niż lata temu, nie znaczy to jednak, że spotkanie z nim należy do szczególnie przyjemnych.

Należy docenić wspaniały klimat tej opowieści. To zaiste jest „Kraina koszmarów”, bo horrorowy sznyt jest wyraźnie wyczuwalny na całej przestrzeni albumu. Tynion IV nie ograniczył się jedynie do grozy, lecz ożenił ją z dark fantasy oraz oniryzmem, elementami dobrze znanymi z oryginalnego „Sandmana”. Są wymieszane z wyjątkową precyzją, świetnie się przenikając i uzupełniając. Efekt finalny okazał się naprawdę spektakularny, a co najważniejsze – angażujący. Co istotne, pierwszy tom tej serii jest zarazem zauważalnie inny od flagowej horrorowej serii Tyniona, czyli „Coś zabija dzieciaki”. Autor udowodnił, że potrafi poruszać się w różnych rejonach literackiej grozy. To bardzo cenna umiejętność, która świadczy przy okazji o twórczym rozwoju.

Przedstawione na kartach tego komiksu koszmary są nie tylko atrakcyjne pod względem rozrywkowym (okropności zawsze dobrze się sprzedają, prawda?), ale pełnią także rolę metafory życia człowieka, pokazując, na co powinniśmy zwrócić uwagę wewnątrz samych siebie. To, czego się boimy, przed czym uciekamy, co nas obrzydza, ale i osobliwie fascynuje – świadczy o naszych ukrytych pragnieniach i żądzach. Tynion IV pyta, czy te lęki da się oswoić i je okiełznać. W tym celu wprowadza też na scenę jednego z najbardziej charyzmatycznych czarnych bohaterów komiksu, Koryntczyka. Tym razem jest to postać mniej krwiożercza niż w oryginalnym „Sandmanie”, ale wcale nie mniej niebezpieczna, a jego niejasne motywacje jeszcze bardziej intrygują. W jego kreacji Tynion IV wzniósł się na wyżyny własnych umiejętności.

Położenie nacisku na opis bohaterów i właściwe nakreślenie ich motywacji to bardzo mocna strona pierwszej odsłony „Krainy koszmarów”. Nie ma tu postaci, która odstawałaby in minus – każdy (no dobrze – może „prawie” każdy) nie tylko ma wpływ na fabułę, ale jest fascynujący sam w sobie. Kolejne postaci nie są też klonami – z łatwością odróżnimy je od siebie, dzięki czemu nie zleją się w szarą masę. Są interesujące już w tej chwili, a ponadto scenarzysta położył ciekawy podkład pod ich rozwój charakterologiczny w kolejnych tomach, które w tym kontekście zapowiadają się ekscytująco.

Warstwa graficzna to dzieło Argentyńczyka, Lisandro Estherrena. Na znacznej przestrzeni albumu artysta trzyma równą, dość wysoką formę, jednak czasami zdarzają mu się wpadki. Początek czwartego zeszytu sprawia wrażenie rysowanego na dużej szybkości, żeby tylko zmieścić się w wyznaczonym przez wydawnictwo terminie. Na szczęście to wypadek przy pracy, poza tym jest nastrojowo i mrocznie, a potworności są odpowiednio potworne. Każdy zeszyt zawiera też kilka stron rysowanych przez gości. Są to plansze inne niż te od głównego artysty, ale nie zaburzają wizualnego odbioru komiksu. Warto wspomnieć, że ostatni album, stanowiący swego rodzaju epilog, stworzyła Maria Llovet. Styl znanej z „Faithless” plastyczki jest inny, bardziej miękki, gra też na trochę innych strunach wizualnej grozy. Więcej tu kontrolowanego chaosu i zmysłowości niż obrzydliwości, ale o dziwo, świetnie pasuje to do scenariusza.

We wstępie James Tynion IV pisze, że jest wielkim fanem oryginalnego „Sandmana”. Jakkolwiek czasami takie słowa potrafią być puste i wyjątkowo mało znaczące (wszak coś trzeba w tym wstępniaku napisać), tym razem nie sposób powiedzieć, byśmy mieli do czynienia z przechwałkami. Miłość do dzieła życia Neila Gaimana widać tu bowiem na każdym kroku, co jednak najważniejsze, Tynion IV ani bezmyślnie nie kopiuje, ani nie składa pustego hołdu, zamiast tego wykorzystuje i przetwarza oryginalne postaci oraz motywy w twórczy sposób. Efekty są spektakularne, bo obok „Lucyfera” jest to na tę chwilę najlepsza składowa „Sandman Uniwersum”. Oby tak dalej!

Tytuł: Kraina koszmarów
Seria: Sandman Uniwersum
Tom: 1
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Lisandro Estherren i inni
Kolory: Patricio Delpeche i inni
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginalny: The Sandman Universe: Nightmare Country Vol. 1
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Black Label
Data wydania: listopad 2024
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6291-4

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 07. 01. 2025).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz