W piątym tomie „Star Wars Komiks” wracamy do podstawowej linii wydarzeń i do głównej serii, zatytułowanej po prostu ”Star Wars”. Scenarzystą tego albumu ponownie jest Jason Aaron, co rokowało naprawdę dobrze, zwłaszcza jeśli ma się w pamięci bardzo udany „Skywalker atakuje”. Ja w każdym razie spodziewałem się po tym komiksie wiele. Okazało się jednak, że miałem nieco zbyt wysokie oczekiwania.
Początek tomu to mała odskocznia w postaci opowiastki z dzienników Obi-Wana Kenobiego. Wracamy w niej na Tatooine, gdzie jeden z ostatnich Jedi ze wszystkich sił stara się nie wychylać i nie zdradzić nikomu swojej tożsamości. Podobać się może to, jak Aaron portretuje Kenobiego. To nie jest pewien swych sił generał walczący w Wojnach Klonów, ale człowiek, który się ukrywa. Ten dysonans jest naprawdę interesujący, szkoda jednak, ze poza tym elementem nie ma tu w zasadzie niczego ciekawego. Jest to bowiem prościutka i przewidywalna historyjka o tym, że warto być przyzwoitym. Nic nowego, nic odkrywczego, nic ekscytującego. Da się przeczytać, ale jest to rzecz przede wszystkim dla fanów Obi-Wana.
Główne danie tego albumu to pięciozeszytowa historia o poszukiwaniach pozostałości po Jedi przez Luke’a i o dalszych perypetiach Hana i Leii uciekających przed gniewem Imperium. Aaron kontynuuje tym samym wątki rozpoczęte w albumie otwierającym tę odsłonę „Star Wars Komiks”, bardziej niż poprzednio stawia jednak na akcję. Nie wydaje mi się, żeby był to najszczęśliwszy wybór, bo w tym komiksie dzieje się po prostu za dużo i za szybko. Opowieść nie jest angażująca w momencie kiedy nie przyciąga fabułą, ale oferuje tylko i wyłącznie atrakcje polegające na starciach, wybuchach i pościgach. Rzecz jest zwyczajnie przedobrzona.
Lepiej wygląda kwestia prowadzenia bohaterów. Wszyscy są tu po prostu sobą – Luke jawi się jako naiwny, ale zarazem cechujący się odwagą idealista, Han jest tak samo bezczelny jak zawsze i z zaskakującą łatwością wpada w przeróżne tarapaty, a Leia jest głosem rozsądku niepozbawionym dozy złośliwości. Na arenie wydarzeń w nieco większym wymiarze niż poprzednio pojawia się także Sana Starros, rzekoma żona Hana i jak się okazuje – jest to postać z potencjałem. Co łączyło ją z naszym ulubionym przemytnikiem i dlaczego obecnie oboje tak bardzo się nie dogadują? Aaron całkiem udanie podsyca w tym elemencie zainteresowanie czytelnika i rozbudowuje lore świata przedstawionego.
Opowieść z dzienników Kenobiego jest jedną z brzydziej zilustrowanych historii jakie widziałem ostatnimi czasy. Simone Bianchi rysuje dość chaotycznie, bohaterowie są szkaradni i nie przypominają siebie (w przypadku znanych postaci jest to jak dla mnie bardzo istotny mankament). Jestem na nie. Stuart Immonen to z kolei artysta, który graficznie ciągnie ten tom do góry. Jest ładnie, efektownie i stylowo. Tak, także dość sterylnie, ale w porównaniu do brzydoty pierwszego segmentu wolę taki styl.
Powiem szczerze, że spodziewałem się po „Walce na Księżycu Przemytników” zdecydowanie więcej. Tymczasem dostaliśmy komiks nastawiony ewidentnie na akcję. I jakkolwiek nie jest to niczym karygodnym, to niestety jest to akcja wyjątkowo mało angażująca. Na dobrą sprawę jest to fachowo napisana popierdółka bez żadnej głębi, sztuka dla sztuki, w której poszczególne pomysły scenarzysty nie tylko nie są szczególnie porywające, momentami bywają one nawet głupawe. Określiłbym ten komiks jako tytuł na raz (bo jednak czyta się go szybko i mimo wszystko względnie dobrze),ale na pewno nie stanie się wśród fanów "Star Wars" legendą.
Seria: Star Wars Komiks
Tytuł: Walka na Księżycu Przemytników
Tom: 03/2016
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Simone Bianchi, Stuart Immonen
Kolory: Justin Ponsor
Tytuł oryginału: Star Wars #7: From the Journals of Old Ben Kenobi, Star Wars #8-12: Showdown on the Smuggler's Moon
Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
Wydawca: Egmont
Data wydania: czerwiec 2016
Liczba stron: 148
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz