Kolejny album „Star Wars Komiks” przyniósł pięciozeszytową opowieść o Lando Calrissianie oraz dokończenie „Rozbitego Imperium”. Nadal znajdujemy się obok wydarzeń z dwóch głównych cykli, absolutnie jednak nie możemy narzekać na nudę. Bo tym razem jakość idzie zauważalnie w górę po bardzo, bardzo nijakiej „Księżniczce Lei”. Zwłaszcza w tym dłuższym opowiadaniu, traktującym o czarnoskórym eks-przemytniku.
Zacznijmy od zamieszczonego jako drugi „Rozbitego Imperium”. Pierwsze dwa zeszyty zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, tym razem jednak wydaje mi się, że wydarzenia są zbyt skondensowane. Rucka albo dostał nieco za mało miejsca na rozwinięcie tej historii, albo samemu nie miał specjalnie pomysłu jak ją pociągnąć. Koniec poprzedniego zeszytu zawieszał akcję, teraz rozpoczynamy od tamtego momentu, potem następuje „szast-prast” i w sumie wątek zostaje rozwiązany, a my dostajemy jeszcze jedną, króciutką misję głównych bohaterów. Takie trochę to naciągane – w ostatecznym rozrachunku ta historia nie wykorzystała pełni potencjału.
Opowieść o Lando to za to kwintesencja „Gwiezdnych Wojen”. Mamy do czynienia z przygodą w czystej postaci, a właśnie za tę cechę większość z nas tak mocno kocha tę markę. Charles Soule proponuje nam historię, która zaczyna się jak wiele innych – od bohatera próbującego wyjść z tarapatów, za czym jednak idzie wpadnięcie przez niego w jeszcze większe bagno. Tak, nic nowego, ale autor dobrze rozgrywa wszystkie fabularne karty. Mamy klasyczne formowanie drużyny, obmyślanie planu i w końcu skok. W tym przypadku chodzi o porwanie statku. Sęk w tym, że Lando porywa pojazd jednej z najważniejszych person w całej Galaktyce. No i zaczyna się zabawa, która trwa właściwie do końca albumu, który ani na moment nie przestaje angażować.
Podoba mi się sposób, w jaki autor prowadzi bohaterów. Na pierwszym planie stoi Lando i jakkolwiek w niektórych tytułach „Expanded Universe” czasami ta postać wydawała mi się niedorobioną kopią Hana Solo, tak tym razem nie ma mowy o takim zarzucie. Calrissian jest zawadiacki, intrygujący, korzysta też ze swego męskiego wdzięku przy okazji miłosnych podbojów, potrafi być również brawurowy i bezczelny, ale na swój własny sposób. Świetnie nakreślona jest także relacja między nim a Lobotem, jego pomocnikiem i przyjacielem. Czuć w niej emocje i prawdziwość. Warto jeszcze dodać, że nie tylko Lando przyciąga uwagę, bo także członkowie jego ekipy, mającej zdobyć statek, są interesujący.
Ilustracje zdobiące „Lando” prezentują się naprawdę okazale. Alex Maleev tworzy w realistycznym stylu, który robi wrażenie. Grafiki utrzymane są w dość ciemnej kolorystyce, ale nie tylko nie przeszkadza to w docenieniu ich klasy, ale wręcz dodaje warstwie graficznej klimatu. Bardzo lubię komiksy rysowane w taki sposób, dlatego tutaj jestem więcej niż zadowolony.
Na cztery pierwsze albumy „Star Wars Komiks” z nowego kanonu, tworzonego już po przejęciu franczyzy przez Disneya (komiksy wróciły z kolei pod egidę Marvela), trzy są dobre, łamane na bardzo dobre. Także „Lando” zalicza się do tej grupy i jawi się jako bardzo sympatyczna przygodówka. Ta lektura przyniosła mi sporo satysfakcji, przede wszystkim w kategorii odstresowania po ciężkim dniu. I jako modelowy przykład komiksu tego typu zasługuje na docenienie.
Seria: Star Wars Komiks
Tytuł: Lando Calrissian
Tom: 02/2016
Scenariusz: Charles Soule, Greg Rucka
Rysunki: Alex Maleev, Marco Checchetto, Emilio Laiso, Angel Unzueta
Kolory: Paul Mounts, Andres Mossa
Tytuł oryginału: Lando #1-5 (2015); Shattered Empire 3-4
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont
Data wydania: kwiecień 2016
Liczba stron: 148
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz