wtorek, 5 stycznia 2021

Batman. Ostatni rycerz na Ziemi - Recenzja

 

Kadencję Scotta Snydera jako scenarzysty „Batmana” można oceniać różnie. Można doceniać niesamowite pomysły Amerykanina, podziwiać sposób, w jaki wydaje się wywracać świat Nietoperza do góry nogami, jak wprowadza nowe elementy do mitologii. Można też narzekać na to, że nie potrafi rozciągnąć świetnej idei na cały story-arc, psioczyć, że im bliżej końca, tym opowieść rozmywa się coraz bardziej i staje się zbyt absurdalna i wydumana. Jednego jednak Snyderowi nie można odmówić – nie jest twórcą nijakim. Jego dzieła wzbudzają emocje wśród fanów superbohaterszczyzny. Za to zapewne zostanie zapamiętany, a „Ostatni rycerz na Ziemi” będzie istotną częścią jego spuścizny, bo zapewne także i on podzieli czytelników.

Kiedy Bruce Wayne budzi się w Azylu Arkham, wydaje się, że to tylko chwilowy problem w jego niekończącej się walce ze zbrodnią. Coś jest jednak nie tak, nie tylko z nim samym, ale i z otaczającym go światem. Nieznany, postapokaliptyczny krajobraz przytłacza obcością – jest tak inny od tego, co Wayne zna, jak tylko to możliwe. Co się dzieje z rzeczywistością? Czy Batman... w ogóle jest Batmanem?

Tak, wstęp brzmiał odrobinę patetycznie, ale ten komiks również taki jest. W tym symbolicznym zakończeniu Snyder spina swoistą klamrą ogół swoich pomysłów. A jaką prezentuje formę? Chyba taką, jakiej można się było spodziewać. Ja określiłbym ją jako mało imponującą. W tym komiksie na pewno widać duże ambicje. W oczy ponownie rzuca się wyborne otwarcie. To zdecydowanie najmocniejsza strona prowadzonych przez Amerykanina historii. Tak bywało wcześniej („Rok zerowy”, „Endgame”), tak jest też teraz. Zawiązanie akcji to dla czytelnika wielka, ekscytująca niewiadoma – akcja Batmana na mieście, pobudka w Arkham, uchylona kurtyna rzeczywistości – to wszystko robi duże wrażenie i zaostrza smak na poznanie rozwinięcia tej historii. Problem jest jednak taki, że dość szybko forma zaczyna tu przerastać treść.

W „Ostatnim rycerzu na Ziemi” zawodzi przede wszystkim sposób narracji. Ta jest dziwnie rwana oraz rozdmuchana i mimo intrygujących założeń, dość szybko popada w rejony zaskakująco letnie. Dzieje się tak chociażby za sprawą słabo odczuwalnej wagi prezentowanych tu wydarzeń. Jasne, niby po raz kolejny mamy do czynienia z zagładą świata jaki znamy, jednak Snyder nie potrafi przekonująco zaprezentować występujących tu postaci (zarówno antagonistów, jak i protagonistów), co z kolei sprawiło, że na dobrą sprawę nie obchodzi nas, czy zagrożenie zostanie zażegnane. Złoczyńcy, na czele z tajemniczym Omegą, stanowią zupgradowane wersje dobrze znanych postaci (najczęściej zresztą po prostu nimi są), a to nie ekscytuje, zwłaszcza, że ten patent był już przez Snydera wykorzystywany i zwyczajnie jest zbyt ograny, by dawał czytelnikowi satysfakcję.

Po jakimś czasie świat przedstawiony przestaje intrygować i zaczyna jawić się jako przesadzony i wydumany. To stanowi słaby punkt scenariuszy Snydera już od jakiegoś czasu, a najbardziej widoczne było chyba w „Metalu”. Sytuacji nie sprzyja fakt, że autor chciał tu chyba upchnąć zbyt dużo wątków i odpowiednio zamknąć swoją przygodę z Gackiem. Niestety bez powodzenia, a czytelnikowi narzuca się konkluzja, że twórcy najlepiej szło, gdy pozostawiał Nietoperza w Gotham, a jego pomysły były po prostu bardziej przyziemne. Nie grzebał wtedy w samej materii uniwersum. W momencie gdy zaczął to robić, pojawiło się ryzyko, że przedobrzy. I właśnie to się ostatecznie stało, czego „Ostatni rycerz na Ziemi” jest niestety dobitnym potwierdzeniem.

Ilustracje Grega Capullo są dokładnie takie, jakich można się było spodziewać – szczegółowe, ostre, sugestywne. Artysta dobrze odnajduje się w postapokaliptycznym świecie, udanie kreując atmosferę zagłady oraz osamotnienia i kreśląc wspaniałe, choć pesymistyczne pejzaże. Zaś w scenach akcji jest zwyczajowo, czyli z dużą dozą detali, ale wciąż przejrzyście i klarownie. Innymi słowy – klasa sama w sobie. Ale jak mówiłem, to akurat żadne zaskoczenie, pod względem graficznym mieliśmy prawo oczekiwać dobrej roboty i chyba nikt nie będzie zawiedziony ostatecznymi efektami.

Być może „Ostatni rycerz na Ziemi” będzie komiksem satysfakcjonującym dla die-hard fanów Scotta Snydera. Bo co jak co, ale nie jest to album bardzo słaby. Widać w nim pisarską sprawność jednej z głównych gwiazd DC Comics. Uważam jednak, że nie stoi on na wystarczająco wysokim poziomie, by uznać go za satysfakcjonujące zakończenie przygody Snydera i Capullo z Batmanem. Szkoda. Mimo wszystko liczyłem, że dostaniemy coś zbliżonego poziomem do najlepszych prac tej dwójki i co za tym idzie, komiks godny zapamiętania. Cóż, wychodzi na to, że na kolejnego klasyka z udziałem Zamaskowanego Krzyżowca jednak jeszcze trochę poczekamy.

Tytuł: Batman. Ostatni rycerz na Ziemi
Seria: DC Black Label
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Greg Capullo
Kolory: FCO Plascencia
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman – Last Knight on Earth
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2020
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-9613-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 05. 11. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz