czwartek, 31 grudnia 2020

Powrót Mrocznego Rycerza. Złote dziecko - Recenzja

 

Moje zaufanie do Franka Millera jako komiksowego twórcy zostało poważnie nadwątlone w momencie wydania albumu „Superman. Rok pierwszy”, który okazał się nieprzyzwoicie wręcz słaby i nieprzystający do legendy, jaką bez wątpienia Amerykanin wciąż pozostaje. Bycie optymistą jest jeszcze trudniejsze, gdy człowiek uświadomi sobie fakt, że już od dłuższego czasu Miller nie dał nam niczego, co choć w pewnej części byłoby tak dobre, jak jego starsze dzieła. Przed premierą „Złotego dziecka” pojawiło się więc pytanie, czy może kolejne wejście do świata „Powrotu Mrocznego Rycerza” będzie tym momentem, w którym autor powróci w końcu w glorii i chwale? Cóż... Nie.

W obliczu zagrożenia córka Supermana, Lara, oraz wychowanica Bruce'a Wayne'a, Carrie Kelley, czyli nowa Batwoman, muszą połączyć siły. Pokonanie dwóch niezwykle złowrogich umysłów, Jokera i Darkseida, wydaje się  niemożliwe, jednak bohaterki będą mogły skorzystać z pomocy Jonathana Kenta, drugiego dziecka Supermana i Wonder Woman, którego nie do końca poznane jeszcze moce mogą okazać się decydujące w tym konflikcie.

Pierwszym i zarazem jednym z największych problemów „Złotego dziecka” są bzdurne założenia tej opowieści. Fabuła jest w zasadzie pretekstowa, choć co więksi malkontenci stwierdzą, że zwyczajnie nie istnieje. Zamiast niej dostajemy bardzo słabo umotywowaną naparzankę między nową generacją superbohaterów (potomstwo Supermana oraz kontynuatorka misji Batmana) a teamem złoli złożonym z Jokera (zważywszy na wydarzenia przedstawione w „Rasie panów”, zasadne wydaje się pytanie – dlaczego, do diabła, on wciąż żyje?) i Darkseida ( wprowadzenie go do tego uniwersum było tak bardzo potrzebne...). Co więcej, akcja dzieje się w czasie roku wyborczego, a drużyna antagonistów stoi, rzecz jasna, za kandydatem do reelekcji na stanowisko burmistrza Gotham. Miszmasz? To mało powiedziane, wydaje się, że praktycznie każdy element tego komiksu jest z innej parafii, a został tu umieszczony, bo gdy patrzy się na niego osobno, to pięknie świeci. Niestety po połączeniu kilku takich części w całość jest już dużo gorzej.

Wróćmy na moment do motywu politycznego. W posłowiu ( nie wiadomo czyjego autorstwa) czytamy, że Miller i Grampa chcieli w  satyryczny sposób skomentować polityczne wydarzenia dziejące się w Stanach. Ostatecznie jednak zamiast inteligentnej inspiracji realnymi zawirowaniami dostaliśmy jedynie głupawy paszkwil, który ogranicza się do przedstawienia prezydenta Donalda Trumpa (bo oczywiście to jego aparycję ma burmistrz Gotham) jako dyktatora i człowieka, który stoi za złoczyńcami, a także sugestii, że poprzednie wybory wygrał dzięki internetowym przekrętom. Gdy dodamy do tego chmurki, w których Lara dzieli się swoimi refleksjami typu „Nie ulegnę... żadnemu mężczyźnie”, całość robi się już zbyt tendencyjna jak na mój gust, zwłaszcza że zamiast sensownego przedstawienia przez Millera własnego punktu widzenia dostajemy tylko agitkę i przerysowaną prezentację politycznych i społecznych fobii autora.

Przejście do przyjrzenia się dramatis personae omawianego komiksu nie przynosi niestety poprawy ogólnych wrażeń. Bohaterowie, mimo że pozytywni, wydają się albo nijacy, albo antypatyczni. Przykładem pierwszej opcji jest Batwoman, która po pierwsze ma za mało czasu ekranowego, a po drugie nie jest szczególnie przekonująca (choć chciałaby taka być) w stosowaniu metod Batmana dotyczących siania terroru w sercach bandytów. Z kolei potomstwo Supermana jest wyjątkowo nadęte – prowadzi rozmowy o tym, jak bardzo nie lubią ludzkości, po czym ochoczo ów motłoch ratują. Mało w tym konsekwencji.

Co do oprawy graficznej, to już nie Frank Miller jest jej głównym autorem. Tym razem na pierwszym planie nie stoi jednak młodszy Romita, z którym Miller współpracował ostatnio, ale brazylijski artysta, Rafael Grampa. Jego prace wypadły całkiem nieźle, widać, że starał się dopasować swój styl do charakteru całej serii. Efektem są rysunki, o których od razu można powiedzieć, że stanowią część cyklu „Mroczny Rycerz powraca”. Prezentują się nieźle, choć mają swoje mankamenty – dla mnie jest to przede wszystkim wygląd młodego Jonathana i brak u niego odpowiednich proporcji głowy do ciała.

Choć „Złote dziecko” jest komiksem krótkim, czyta się go dość trudno. Nudna i bardzo chaotyczna historia, nieciekawi bohaterowie, chybiona satyra – to wszystko sprawia, że ponowne wejście Millera do tej samej rzeki okazało się porażką. Może nie jest tak źle, jak w przypadku niedawnego originu Supermana, ale i tak fani pisarza nie mają zbyt wielu powodów do optymizmu przed kolejnymi projektami, które ten kultowy twórca będzie sygnował swoim nazwiskiem. Nie wszyscy wiedzą jednak, kiedy zejść ze sceny niepokonanym, choć z drugiej strony trudno się autorowi dziwić – porzucenie własnej wizji nie jest łatwe. Szkoda tylko, że przy okazji rozmienia swoją legendę na drobne.

Tytuł: Powrót Mrocznego Rycerza. Złote dziecko
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Rafael Grampa
Kolory: Jordie Bellaire
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Dark Knight Returns– The Golden Child
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: grudzień 2020
Liczba stron: 80
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260 mm
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-5864-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 28. 12. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz