środa, 7 października 2020

Matt Ruff "Kraina Lovecrafta" - Recenzja

 

Kiedy na okładce książki widzimy nazwisko „Lovecraft”, spodziewamy się jednego – kosmicznej grozy, szaleństwa i beznadziei. No dobrze, to w sumie trzy rzeczy, ale wiecie, o co mi chodzi. I zapewne wielu czytelników pomyślało o tej właśnie tematyce także wtedy, kiedy poznało tytuł książki Matta Ruffa. Tajemnicza „Kraina Lovecrafta” musi być bowiem miejscem, w którym Przedwieczni wpływają na sny śmiertelników, naznaczając je szaleństwem, a kultyści próbują przywrócić te monstrualne istoty do prawdziwego życia, prawda? A guzik! Bo książka, z którą mamy do czynienia, to coś zupełnie innego, i choć dla wielu znaczy to też, że automatycznie jest gorsza, to myślę, że nawet mimo uprzedzeń die hard fanów Cienia z Providence, warto dać jej szansę.

Atticus Turner, młody czarnoskóry mężczyzna, który niedawno wrócił z II wojny światowej, po otrzymaniu tajemniczego listu wyrusza w podróż po Ameryce. Przemierzając wraz z wujem i znajomą kolejne stany, chce odnaleźć zaginionego ojca. Gdy trafia do miasteczka Ardham, wydaje się, że sprawy lada moment zostaną wyjaśnione, jednak zamiast rozwiązania wszystko jeszcze bardziej się komplikuje, a Atticus wkracza w sam środek intrygi pewnej magicznej loży.

Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas lektury, to fakt, że mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań. Nie było to chyba nigdzie zaznaczone, więc na starcie czytelnik ma prawo czuć się nieco zaskoczony. Krótsza forma to z automatu inne możliwości, inne środki wyrazu. W czym się to przejawia? Przede wszystkim kolejne rozdziały są dość mocno skondensowane. Wyjątkiem jest, najdłuższy w zbiorze, tekst tytułowy – widocznie rozbudowany fabularnie, ale reszta to już około pięćdziesięciostronicowe opowieści, raczej nieprzesadnie skomplikowane. Jednak mimo tego, że są w zasadzie jednowątkowe, to każda z nich angażuje. Sprzyja temu fakt, że ich tematyka jest różnorodna – Ruff osadza je w odmiennych stylistykach, od science fiction, przez okultystycznie zabarwiony horror, aż po motywy rodem z weird fiction. Uczuciu zbytniego rozstrzelenia stylistycznego zapobiega z kolei to, że wszystkie teksty łączy jeden metawątek, który sprawia, że wszystkie historie łączą się w całość, dając nam finalnie większy i nader interesujący obraz.

Ruff nie stara się pisać na nowo Lovecraftowskich mitów. Cień z Providence jest tu w zasadzie jedynie inspiracją i postacią, do której można się odwołać. W toku fabuły kolejnych opowiadań widoczne są oczywiście pewne nawiązania, ale pojawiają się bardziej w sferze ogólnej myśli lub konkretnych gadżetów niż dosłownego cytatu i przełożenia tamtego bestiariusza na świat przedstawiony. To dobry wybór, sprawia bowiem, że Ruff skupia się na własnej opowieści, opierając się tym samym pokusie kopiowania fabularnych schematów wykorzystywanych przez innego pisarza. To zaś nadaje „Krainie Lovecrafta” własnego charakteru.

Trzeba przyznać, że autor całkiem zgrabnie rozrysował bohaterów pod względem charakterologicznym. Pomógł mu w tym manewr z uczynieniem z „Krainy Lovecrafta” zbioru opowiadań, bo w każdym tekście ktoś inny jest postacią wiodącą. To dało Ruffowi możliwość skupienia się za każdym razem na innej osobie, co w efekcie sprawiło, że motywacje każdego z protagonistów są dobrze uzasadnione i wiarygodne – każdy z nich dostał stosunkowo dużo własnego „czasu ekranowego”, dzięki czemu mamy sposobność zżyć się z nimi i dobrze zrozumieć ich postępowanie.

Skoro bohaterami książki są czarnoskórzy przemierzający Stany Zjednoczone w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, nie mogło tu zabraknąć także rasizmu. Pewnym mankamentem jest w mojej ocenie to, że Ruff przedstawia tę problematykę wybitnie zero-jedynkowo. Na kartach „Krainy Lovecrafta” nie uświadczymy chyba żadnego białego, który jest postacią pozytywną, bo nawet jeśli nie żywi do czarnych bohaterów niechęci, to pod maską życzliwego zainteresowania kryje się chęć wykorzystania ich do swoich celów. Takie spojrzenie na sprawę wydaje mi się dość tendencyjne, choć nie przeczy to oczywiście temu, że w tamtych czasach, na tamtym kontynencie, Afroamerykanie faktycznie mieli mocno pod górkę.

Dla wielu czytelników „Kraina Lovecrafta” nie będzie taką książką, jakiej się spodziewali. Myślę, że warto jednak wyłączyć najbardziej ukierunkowane oczekiwania, bo to, co zamiast tego oferuje nam Matt Ruff, także okazuje się atrakcyjne. To czystej wody literatura przygodowa, doprawiona szczyptą magii i horroru – ten miks jest zaskakująco przyjemny. Nie wiem, jak wyglądają perspektywy na kontynuację, ale powiem szczerze, że chętnie bym takową przeczytał.

Autor: Matt Ruff
Tytuł: Kraina Lovecrafta
Tytuł oryginału: Lovecraft Country
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawca: W.A.B.
Liczba stron: ok. 525 (ebook)
ISBN: 978-83-280-8464-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 24. 08. 2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz