piątek, 2 października 2020

Andrzej Ziemiański "Cyperpunk. Odrodzenie" - Recenzja

Wielkimi krokami zbliża się premiera jednej z najbardziej oczekiwanych gier tego roku na świecie. Mowa o „Cyberpunk 2077”. Sam graczem nie jestem, ale patrząc na całą sprawę z boku, dostrzegam ciekawe zjawiska, takie jak na przykład wzmożona aktywność wydawców, którzy korzystając ze sprzyjającej koniunktury, proponują nam powieści w zbliżonej stylistyce. Już wydanych lub zapowiadanych w najbliższych miesiącach książek zahaczających o cyberpunk naliczymy przynajmniej trzy, a jedną z nich jest nowy tytuł Andrzeja Ziemiańskiego, który najwyraźniej odchodzi (przynajmniej na chwilę) od fantasy.

Ktoś dokonuje brutalnych ataków na siedziby firmy Reno Mobile. W kolejnych aktach przemocy giną zarówno naukowcy, jak i zwykli ludzie. Po wykonaniu zadania zamachowcy oddalają się z miejsca zdarzenia, zupełnie nieporuszeni rzezią. Policja początkowo nie wie, co robić, jednak gdy znajduje nikły ślad, rozpoczyna się ściśle tajna akcja, w której biorą udział śmiertelnie chory funkcjonariusz, policyjny technik oraz siostra bliźniaczka jednego z zamachowców. Będą musieli zagłębić się w zakamarki Zakazanego Miasta, dzielnicy rządzonej twardą ręką przez najbardziej bezwzględne gangi.

Andrzej Ziemiański wkroczył do polskiej fantastyki w 2000 roku. Było to powtórne wejście, ponieważ, rzecz jasna, publikował także wcześniej. Jednak dopiero ten powrót sprawił, że zyskał status jednego z najpoczytniejszych pisarzy literatury rozrywkowej w kraju. Najpierw były opowiadania w niszowych periodykach literackich (bo mimo całej sympatii do nich tak chyba można je nazwać), później nadeszła „Achaja” – powieść która zyskała tak dużą popularność, że powstał szereg jej sequeli i prequeli (w tej chwili w liczbie dziewięciu). W tej mnogości fantasy (bo tak bym jednak słynny cykl określił)  pewną odskocznią okazał się zbiór opowiadań „Toy Wars”, zawierający fantastykę raczej bliskiego zasięgu. Teraz z kolei Ziemiański próbuje sił w jeszcze innej, wcale niełatwej niszy. Sam tytuł mówi, czego można się spodziewać. Słowo „cyberpunk” już na starcie kierunkuje oczekiwania czytelnika, który w książce opatrzonej takim tytułem spodziewać się będzie wątków komputerowo-technologicznych, poruszenia problemu relacji człowiek-maszyna, czegoś nieszablonowego, utrzymanego w dodatku w charakterystycznej, wielkomiejskiej przestrzeni. Ale czy Ziemiańskiemu udało się wykorzystać dobrodziejstwa konwencji? Niestety niekoniecznie.

W „Cyberpunku” brakuje przede wszystkim... cyberpunku. To na dobrą sprawę powieść sensacyjna, w której wątki charakterystyczne dla gatunku stanowią tło i mają przede wszystkim w niczym nie przeszkadzać pędzącej do przodu w zawrotnym tempie akcji. Samo w sobie nie jest to, rzecz jasna, żadną wadą. Literatura to nie tylko projekty ambitne, dające dużo materiału do przemyśleń, ale także rozrywka, pozwalająca na relaks po ciężkiej pracy. Jednak w tym przypadku brak większego powiązania między tytułem a treścią można już rozpatrywać w kategoriach rozczarowania.

Gdy już uda nam się odłożyć na bok kwestię przynależności gatunkowej, powstaje pytanie, jak „Cyberpunk” sprawdza się w kategorii rozrywkowej? Myślę, że w miarę przyzwoicie. Z pewnością jest to książka sprawnie napisana, choć nie czyta jej się tak płynnie, jak na przykład „Achai” – to jednak kwestia raczej subiektywna, więc nie będę jej rozwijał. Wystarczy powiedzieć, że w materii pisarstwa Ziemiański to fachura. Problemem jest jednak to, że jego nowa powieść nie angażuje czytelnika emocjonalnie. Powiedziałbym, że jest tu rzemiosło, ale nie ma duszy. Fabuła idzie do przodu, bohaterowie wykonują swoją misję, ale brakuje temu wszystkiemu jakiegoś głębszego celu. Widać powierzchowne wykorzystanie przez Ziemiańskiego konwencji cyberpunku i brak zagłębienia się w problematykę, jaką twórcy tego gatunku tak naprawdę poruszają.

Nie do końca potrafię określić, do kogo w ogóle jest kierowana ta powieść. Tytuł sugerowałby, że powinni się nią zainteresować fantastyczni wyjadacze, czytelnicy, którzy siedzą w gatunku od dłuższego czasu i sporo już przeczytali, z chęcią więc sięgną po książkę z tak jasno określonymi inspiracjami, wyrażonymi już w tytule. Jednak to oni będą po lekturze najbardziej rozczarowani, ponieważ znając inne, lepsze cyberpunkowe fabuły, zwyczajnie wypunktują braki książki Ziemiańskiego. Bardziej realnym targetem będą więc czytelnicy dopiero rozpoczynający przygodę z gatunkiem – oni dostaną fabułę, która potrafi w jakimś stopniu zainteresować. Będzie to dla nich szansa na rozbudzenie zainteresowania tym konkretnym nurtem fantastyki, co owocować może tym, że w przyszłości sięgną już po naprawdę dobry cyberpunk.

Właściwie cała powyższa recenzja stanowi krytykę najnowszej powieści Andrzeja Ziemiańskiego. Chciałbym jednak dla jasności powiedzieć, że nie jest to wcale książka zła. Chyba po prostu miałem w stosunku do niej zbyt wysokie oczekiwania, spodziewając się produktu nieco bardziej ambitnego i w ciekawy sposób czerpiącego z klasyki gatunku. Tymczasem autor zaproponował coś zupełnie innego – dostaliśmy opowieść typowo rozrywkową, której główną atrakcją ma być intensywna akcja. I jako akcyjniak, owszem, sprawdza się dobrze, ale czy to wystarczy, by całość określić jako satysfakcjonującą? W moim odczuciu nie.

Autor: Andrzej Ziemiański
Tytuł: Cyberpunk. Odrodzenie
Wydawca: Akurat
Data wydania: sierpień 2020
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-287-1362-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 27. 08. 2020). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz