wtorek, 23 czerwca 2020

Jessica Jones. Tom 4: Martwy punkt - Recenzja

Siłą najpierw „Alias”, a później „Jessiki Jones” zawsze było bardzo wnikliwe spojrzenie na wnętrze bohaterów, zaprezentowanie ich przeżyć i rozterek oraz pokazanie, że mimo posiadanych mocy wciąż pozostają ludźmi. Są po prostu omylni i popełniają błędy. Choć obie serie zahaczały o świat superbohaterów Marvela, nigdy nie weszły w niego na tyle głęboko, żeby na horyzoncie pojawiła się sztampa. Brian Michael Bendis, mimo umiejscowienia akcji w świecie trykotów, praktycznie w każdym tomie dawał nam bardzo przyziemne opowieści. Utrzymanie tonu serii było jednym z największych wyzwań czekających nową scenarzystkę po tym, jak Bendis zajął się innymi projektami. Sprawdźmy, czy się udało.

Przeszłość ma to do siebie, że w najmniej oczekiwanych momentach lubi wpłynąć na chwilę obecną. Przekonuje się o tym Jessica Jones, która pewnego dnia po przybyciu do swojego biura detektywistycznego zastaje w nim zwłoki młodej kobiety. Jak się szybko okazuje, denatka była kiedyś klientką agencji „Alias”. Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się początkowo wydaje – Jessica nie dość, że musi bronić się przed zarzutami o zabójstwo, to w dodatku staje się celem mordercy, który najwidoczniej obrał sobie za cel kobiety posiadające supermoce.

Wydawałoby się, że komiks o silnej kobiecie pisany przez kobietę to recepta na sukces. W praktyce wyszło jednak nieco inaczej. Nowa „Jessica Jones” jest niestety nieco mdła, zwłaszcza w porównaniu do świetnych albumów Bendisa. Oczekiwać można było przede wszystkim lepszego portretu psychologicznego protagonistki. Tymczasem pani Jones nie do końca przypomina siebie. Jasne, obecnie jest żoną i matką, więc w jej życie w dość znaczącym stopniu wkroczyło szczęście, jednak gdzieś zginęły targające nią od zawsze wątpliwości. Tym samym Jessica straciła sporo ze swojej dotychczasowej osobowości, a zamiast tego otrzymaliśmy kogoś nowego, niestety zauważalnie mniej intrygującego.

Siłą „Alias” i „Jessiki Jones” zawsze było to, że stały na uboczu superbohaterskiego uniwersum. To działało na korzyść obu serii. Kelly Thompson postanowiła nieco zmienić proporcje światów normalnego i „super”. Autorka dosyć często wspiera się w „Martwym punkcie” innymi superbohaterami i czasami wychodzi to całkiem zgrabnie (sarkastyczny Strange), innym razem jednak niespecjalnie pasuje do serii (wodna walka z potworami razem z Elsą Bloodstone) i sprawia wrażenie wymuszonego, wprowadzonego tylko po to, by uatrakcyjnić opowieść. Niezbyt interesująca jest niestety sama fabuła, a to już dosyć znacząca wada. Jest co prawda dosyć skomplikowana, ale nie w intrygujący sposób – niektóre elementy wydają się bardzo sztampowe (walka przeciwstawnych osobowości), ponadto mamy tu najbardziej typową przypadłość serii superhero – nic nie jest ostateczne, a to oznacza, że z postaciami można zrobić wszystko (zwłaszcza rzeczy na pozór szokujące), bo i tak nic im się nie stanie. To rozczarowuje.

Album zamyka zeszyt traktujący o przygotowaniach do przyjęcia z okazji drugich urodzin córki Jessiki i Luke'a. Jak to w takich przypadkach zazwyczaj bywa, całość utrzymana jest w lekkim tonie, od czasu do czasu urozmaicanym humorystycznymi wstawkami. To coś w stylu numerów okolicznościowych, mających na celu utrwalenie więzi między czytelnikiem a bohaterami i danie tym ostatnim chwili wytchnienia. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie końcowy twist – nie wiem, jak autorka uzasadni go później, ale na tę chwilę wydaje się on pełnić wyłącznie rolę swoistego shockera i jawi się jako manewr raczej głupawy, co w żaden sposób nie pomaga podciągnąć oceny całego tomu.

Początkowo było mi dosyć trudno przyzwyczaić się do stylu prezentowanego przez Mattię De Iulisa. To chyba dlatego, że Jessikę utożsamiam z pracami Michaela Gaydosa. Tam było dużo wizualnego brudu, tutaj jest zgoła inaczej. Jak? Powiedziałbym, że czasami aż nazbyt sterylnie. To duży przeskok, ale gdy już oczy przyzwyczają się do takiej czystej (i najprawdopodobniej także cyfrowej) konwencji, okazuje się, że jest całkiem dobrze. Włoski artysta zna się na swoim fachu, a jego ilustracje są realistyczne i zwyczajnie miłe dla oka.

Nie ma co owijać w bawełnę – nowa „Jessica Jones” stoi przynajmniej jeden poziom niżej od wizji Bendisa. Jako zapychacz i tytuł „na raz” zapewne się sprawdzi, ale dla mnie to zdecydowanie za mało. Ten komiks to zwyczajnie nie ten kaliber, co poprzednie serie traktujące o przygodach i rozterkach pani superdetektyw. Brak tu tej charakterystycznej mocy i ciężaru gatunkowego, cechującego wcześniej zwłaszcza „Alias”. Szkoda. Rzecz jasna, autorki nie ma co przedwcześnie skreślać, jedna wpadka katastrofy wszak nie czyni, niemniej wejście na wyższy poziom będzie od niej wymagało znacznej poprawy formy twórczej.

Tytuł: Martwy punkt
Seria: Jessica Jones
Tom: 4
Scenariusz: Kelly Thompson
Rysunki: Mattia De Iulis
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Jessica Jones – Blind Spot
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel
Data wydania: maj 2020
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-66589-03-2

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 05. 06. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz