niedziela, 3 maja 2020

Człowiek ze Stali - Recenzja

Oczekiwania względem „Człowieka ze Stali” były bardzo wysokie przede wszystkim z tego względu, że dwie serie z Supermanem w roli głównej przejął Brian Michael Bendis. Wywołało to duże zaskoczenie, gdyż od lat był on związany z Marvel Comics i nikt raczej nie spodziewał się zmiany barw klubowych. Sprawiło to, że każdy z komiksiarzy był szalenie ciekawy jak wypadnie debiut autora u drugiego z największych graczy na scenie superhero. Gdy dodamy do tego fakt, że Bendis na przestrzeni lat napisał sporo tytułów zapadających w pamięć, ekscytacja fanów była tym większa. Sprawdźmy, jak wszystko wyszło w praktyce.

Choć to Ziemia stała się dla niego domem, Superman pochodzi z Kryptona. Zawsze myślał, że zniszczenie jego rodzinnej planety było niemożliwym do uniknięcia kataklizmem, teraz jednak okazuje się, że za tym wielkim aktem destrukcji mogła stać jedna osoba. Ktoś, kogo paliwem napędowym jest nienawiść do Kryptonijczyków i chęć odesłania ich wszystkich do wieczności. A teraz ta potężna istota dowiedziała się o istnieniu kilku ocalałych z Kryptona na Ziemi, co może nieść ze sobą bardzo poważne konsekwencje. Jakby kłopotów było mało, Superman musi zmierzyć się też z problemami we własnej rodzinie, a konkretnie z pewną nieoczekiwaną decyzją podjętą przez Jona.

Jedno było pewne już na początku – Bendis jest twórcą zbyt doświadczonym, żeby dostarczyć nam produkt niedopracowany warsztatowo. I faktycznie, pod względem konstrukcji albumu nie można się do niczego przyczepić. Opowieść jest zbudowana dokładnie wedle panujących w gatunku reguł – mamy tu intrygujący początek, powoli wyłaniający się większy obraz, któremu towarzyszą początkowo dość enigmatyczne sceny, nabierające jednak z czasem większego sensu, jest też w końcu pozytywny przekaz, tak potrzebny i oczekiwany w tym konkretnym tytule. Jeśli więc idzie o ogół supermanowych stałych, wszystko jest na swoim miejscu.

Jednym z najbardziej pamiętnych wrogów, z którymi borykać się musiał nasz bohater, był Doomsday, który ostatecznie pozbawił Supermana życia. Wspominam o nim dlatego, że występujący w omawianym albumie antagonista dosyć mocno go przypomina – praktycznie niepowstrzymany, odporny na ciosy i niezwykle niebezpieczny. Różnica jest taka, że Rogol Zaar wydaje się być bardziej wygadany. Na tę chwilę jego motywacja nie jest szczególnie dobrze zarysowana, twórca co prawda coś tam wspomina o tym, że Zaar chce zniszczyć wszystkich Kryptonijczyków, jednak nie do końca wiemy dlaczego. Te nieliczne informacje, które dostajemy, nieszczególnie przekonują. To nieco psuje ogólny obraz, sprawia bowiem, że kolejny raz mamy do czynienia z postacią, która działa na zasadzie „bo tak”. Mam nadzieję, że autor powróci jeszcze do tego wątku, bo choć był ciekawy, to wydawało się, że ma znacznie więcej do zaoferowania aniżeli to, co ostatecznie dostaliśmy.

Zaletą pisarstwa Bendisa zawsze była dobra ręka do bohaterów. Nie inaczej jest i tym razem. Kreacja protagonistów może się podobać na kilku poziomach. Dobre wrażenie robi na przykład rodzina Kentów, którą zastajemy w kryzysie. Początkowo nie wiemy, co się stało, ale wraz z kolejnymi rozdziałami dowiadujemy się szczegółów na temat obecnej sytuacji. Bendis dobrze pokazał tu Clarka, który choć nie chce się zgodzić na rozłąkę z rodziną, ostatecznie musi zaakceptować sytuację. Od czasu do czasu autor rozładowuje też napięcie dowcipnymi dialogami i one-linerami, które są autentycznie zabawne i dobrze pełnią swoją funkcję.

Kolejne zeszyty wchodzące w skład tego albumu są mocno zróżnicowane graficznie. Dzieje się tak dlatego, że za każdy odpowiedzialny był inny rysownik, co miało z kolei związek z cotygodniowym cyklem wydawniczym oryginału. Osobiście nie jestem fanem takiego podejścia, ponieważ uważam, że zaburza ono jednolitość danej pozycji, przyjmuję je jednak jako coś naturalnego – wobec presji czasu trudno znaleźć inne rozwiązanie. Tym razem nie jest ono ponadto szczególnie uciążliwe, bo każdy z artystów zaprezentował przynajmniej przyzwoity poziom.

Jeśli ktoś spodziewał się po debiucie Bendisa w DC Comics cudów, zapewne będzie rozczarowany, „Człowiek ze Stali” nie jest bowiem rewolucyjny w żadnym aspekcie. Album dobrze wpasowuje się za to w poziom zarówno „Supermana”, jak i „Action Comics” z linii „DC Odrodzenie”, co znaczy tyle, że album przynosi solidną rozrywkę, która choć ucieszy fana trykociarstwa na moment lektury, to nie zapewni mu przy tym wrażeń, które będzie pamiętał latami. Mimo to warto się z tym komiksem zapoznać, bo na poziomie warsztatowym stoi na naprawdę wysokim poziomie, a i sama opowieść jest z gatunku tych do bezbolesnego przeczytania.

Tytuł: Człowiek ze Stali
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Evan Shaner, Jason Fabok i inni
Kolory: Alex Sinclair, Adam Hughes
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: The Man of Steel
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2019
Liczba stron: 184
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
ISBN: 978-83-281-4286-2

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 14. 02. 2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz