sobota, 22 lutego 2020

Thorgal. Tom 37: Pustelnik ze Skellingardu - Recenzja

Poprzedni, trzydziesty szósty tom „Thorgala” był komiksem tak słabym, że podczas jego lektury moje ręce co i rusz wznosiły się w stronę niebios, a na usta cisnęło się pytanie „Dlaczego?”. Twórcy tej kultowej dla wielu czytelników serii dotarli bowiem do takiego momentu, w którym kolejne perypetie pana Aegirssona czyta się naprawdę ciężko. „Aniel” bez dwóch zdań był najsłabszą jak dotąd częścią, dlatego do seansu z kolejną zasiadałem z dużą dozą niepewności. W dodatku scenarzysta pozostał ten sam (to Yann), a z tytułem pożegnał się jego oryginalny rysownik, Grzegorz Rosiński. Powody do niepokoju były więc ze wszech miar zasadne.

Wydawać by się mogło, że Thorgal wreszcie odnalazł spokój. Zakończyły się jego dalekie wojaże w poszukiwaniu syna i trafił w końcu w objęcia żony. Sielanka nawet się jednak nie rozpoczyna – dawna ofiara rozpoznaje w Thorgalu Shaigana Bezlitosnego, dawne wcielenie bohatera, gdy ten cierpiał na amnezję. Targany wyrzutami sumienia protagonista decyduje się na podróż mającą przynieść mu w końcu odkupienie tamtych win.

Sposobem Yanna na przedstawianie perypetii Thorgala lub innych członków jego rodziny od początku była próba eksplorowania świata przedstawionego i dopowiadanie poszczególnych rzeczy. Scenarzysta dość często próbował wynaleźć jakiś element (czy to wątek, czy postać) już czytelnikowi znany i nagiąć do niego fabułę. W przypadku głównej serii jego pierwszy album zasadzał się na domykaniu wątków zaczętych jeszcze przez Sentego, „Louve” miała przypominać przygody młodego Thorgala w mitycznych krainach, tyle że w żeńskim wykonaniu, z kolei o „Młodzieńczych latach” od początku było wiadomo, że to prequel, w związku z czym twórca musiał lawirować między wydarzeniami znanymi i dokładać do nich nowe elementy. Sęk w tym, żeby robić to wszystko z głową i operować w ramach czyjegoś pomysłu z szacunkiem dla intelektualnego dziedzictwa, a to ostatnio Yannowi wychodzi jakby nieco gorzej, co widać i w spadającej jakości jego cyklu o młodym Thorgalu, i w „Pustelniku ze Skellingaru”.

Najnowsza odsłona „Thorgala” była dla Yanna okazją by zerwać z powyższym schematem. W poprzednim tomie autor zamknął w końcu wieloalbumową opowieść, której sednem było poszukiwanie syna głównego bohatera, mógł więc skupić się już w pełni na autorskich pomysłach i udowodnić, że ma wizję na dalsze prowadzenie całego cyklu. Tymczasem co otrzymaliśmy? Specjalność zakładu – odgrzewany kotlet. Bo pierwsze co francuski scenarzysta robi po otrzymaniu większej swobody twórczej jest powrót do rozpoczętego niegdyś (przez innego twórcę) motywu Shaigana Bezlitosnego i dopowiedzenie do tej historii epilogu. Czy było to w jakimkolwiek stopniu potrzebne? Śmiem twierdzić, że niekoniecznie. Jednak gdy brakuje własnych pomysłów, można sięgnąć po te wymyślone przez innych. Nie ma co jednak oczekiwać, że czytelnicy taki manewr jakoś specjalnie docenią.

Nawet przy tej sporej dozie łatwo wyczuwalnej odtwórczości trzeba przyznać, że Yann spisał się całkiem dobrze pod względem technicznym. Album toczy się w dość szybkim tempie, wątki są prowadzone w całkiem ciekawy sposób, a charakter „Pustelnika ze Skellingaru” nawiązuje do tych bardziej przygodowych one-shotów, doskonale znanych z początków serii. I patrząc w oderwaniu od starszych epizodów, ten może nawet i jest całkiem znośny, ale tylko do pewnego momentu. Bo gdy przypomnimy sobie takie tytuły jak „Łucznicy”, „Władca gór”, czy nawet „Słoneczny miecz”, to od razu przed oczami stają nam elementy fabuły a z pamięci wyłaniają się szczegóły. Tymczasem o „Pustelniku” w głowie robi się pusto dość szybko po przeczytaniu. To pokazuje różnicę klas między Yannem a Van Hammem.

Spodziewałem się, że schedę po Grzegorzu Rosińskim przejmie Roman Surżenko, to rosyjski artysta wydaje mi się najbliższy stylem do Polaka. Stało się jednak inaczej, a kadencję w „Thorgalu” rozpoczął Frederic Vignaux. Francuz nieco poprawił swój styl, który w porównaniu do jego prac z dwóch ostatnich albumów „Kriss de Valnor” uległ ewolucji – ilustracje są mniej ostre, uległy dostrzeganemu wygładzeniu, co wpływa korzystnie na ich odbiór. W dalszym ciągu rysownik ma jednak pewne problemy z twarzami. W przypadku Thorgala jest całkiem dobrze, ale już taka Aaricia nie zawsze przypomina siebie, a to jest już widocznym mankamentem.

Trzydziesty siódmy album „Thorgala” jest bezsprzecznie progresem względem „Aniela”. Nie jest to jednak szczególnie spektakularny wyczyn, gdy przypomnimy sobie mizerny poziom tamtego komiksu. Tym razem otrzymaliśmy bardziej angażującą historię, która stara się nawiązać do najlepszych lat cyklu, ostatecznie jednak okazuje się ledwie cieniem starszych scenariuszy. Jeśli nie ma się specjalnie wygórowanych oczekiwań, „Pustelnik ze Skellingaru” może przynieść chwilę całkiem przyjemnej rozrywki, napisany jest bowiem całkiem sprawnie. Pytanie jest jednak takie – czy czytelnikom, którzy wciąż są przy serii (a są to w większości wieloletni fani) tyle wystarczy? Pozostawię je do rozstrzygnięcia każdemu z osobna.

Tytuł: Pustelnik ze Skellingaru
Seria: Thorgal
Tom: 37
Scenariusz: Yann le Pennetier
Rysunki: Frederic Vignaux
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Thorgal, vol. 37, L'Ermite de Skellingar
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Le Lombard
Data wydania: listopad 2019
Liczba stron: 48
Oprawa: twarda
Format: 215 x 290
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-9717-6

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz