Przy okazji recenzji poprzednich tomów „Supermana” zdarzało mi się narzekać na fakt, że jak na tytuł zatytułowany „Superman” twórcy zbyt mocno skupiali się na postaci jego syna, Jona. Wydaje się jednak, że młody Kent stał się już na tyle stałą częścią krajobrazu, że trzeba powoli zaakceptować jego obecność i dużą rolę, jaką odgrywa w głównej serii przygód Człowieka ze Stali. Ten manewr daje zresztą kilka możliwości, zwłaszcza tych z zakresu dodatkowych motywacji głównego bohatera. Od początku cyklu scenarzyści zazwyczaj dostarczali nam produkt przynajmniej poprawny, więc przed lekturą „Czarnego świtu” można było mieć dość dobre przeczucia.
Coś blokuje moce Jona. Mimo tego, że młodzian nieustannie ćwiczy razem z ojcem, nadal nie może rozwinąć swoich zdolności. Problem dostrzega także Batman, który akurat przebywa wraz z Robinem w Hamilton. Szybko okazuje się, że małomiasteczkowa idylla jest tylko powierzchowna. Tuż za horyzontem czai się coś niebezpiecznego, co wpływa nie tylko na hamowanie nauki Superboya, ale i na życie wszystkich okolicznych mieszkańców. By odkryć, co jest nie tak, Superman będzie musiał przebić się przez warstwę ułudy. To, co odkryje, może jednak postawić Jonathana przed niebezpiecznym wyborem.
Autorzy „Supermana” od samego początku duży nacisk kładzie na relacje panujące w rodzinie Kentów. Także w najnowszym, czwartym tomie na tym właśnie elemencie skupiają się najmocniej. Na pierwszy plan ponownie wychodzi tu młody Jonathan, i to na nim skoncentruje się będzie uwaga antagonisty. Tomasi i Gleason nie idą na szczęście po linii najmniejszego oporu, w ich opowieści złoczyńca nie chce zabić syna Kentów, ale wykorzystać go do swoich celów, co może być jeszcze bardziej złowieszcze. Mieszanie w psychice bohaterów robi zdecydowanie większe wrażenie niż prosta groźba śmierci – tutaj na szali leży bowiem tożsamość i rzeczy, w które wierzą, a ich utrata jest na dobrą sprawę tym samym, co utrata życia. Ponadto fakt, że celem jest właśnie Jon, wyzwala dodatkową motywację w samym Supermanie – autorzy potrafili rozłożyć akcenty w taki sposób, by działania protagonistów były naprawdę dobrze umotywowane.
Od czasu do czasu w wielu trykociarskich seriach mają miejsce gościnne występy innych superbohaterów. W „Czarnym świcie” pojawiają się Batman i Robin. Obaj przybywają do Hamilton, bo martwią się o kondycję Jonathana, podejrzewając jednocześnie, że na miejscu dzieje się coś dziwnego. Sceny z ich udziałem nadają całości sporej lekkości (na pierwszy rzut oka dość dziwna cecha, jak na wątek dotyczący Batmana, prawda?) i urozmaicają fabułę. To także przypomnienie, że wszystkie tytuły z „Odrodzenia” są połączone – wydarzenia przeplatają się ze sobą, a różni herosi wchodzą w interakcje i sobie pomagają.
Do pewnego momentu „Czarny świt” ma wyraźny (choć także stosunkowo lekki) sznyt horrorowy. Wydarzenia dziejące się w Hamilton są bardzo tajemnicze i nawet nieco niepokojące. To przyjemne urozmaicenie po zwyczajowym, dość patetycznym nastroju, jaki najczęściej panuje w różnych seriach z Człowiekiem ze Stali w roli głównej. Klimat od początku jest dość gęsty, a gdy z areny wydarzeń znika Batman, robi się jeszcze ciekawiej. Pojawiają się pytania o to, co właściwie dzieje się w tym na pozór zwyczajnym miasteczku i jakie tajemnice skrywają niektórzy jego mieszkańcy. Odpowiedzi wcale nie są tak bardzo oczywiste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, a to przede wszystkim dzięki obecności złoczyńcy, który nie pojawia się na łamach kolejnych supertytułów zbyt często.
Rysunki na całej przestrzeni albumu robią dobre wrażenie. Chociaż mniej podchodzi mi cartoonowy styl Patricka Gleasona, to potrafię docenić jego klasę. W swojej kategorii jego prace prezentują się bowiem naprawdę miło dla oka, spodobają się też z pewnością młodszym odbiorcom. Z kolei ilustracje Douga Mahnke bardziej pasują do tego nastroju grozy unoszącemu się nad kolejnymi epizodami – są mroczniejsze, bardziej stonowane i bliższe realizmowi.
Czwarty tom „Supermana” stanowi jedną z ciekawszych odsłon serii. Po wciąż dobrych, ale zdecydowanie słabszych niż „Syn Supermana” częściach jest to powrót Tomasiego i Gleasona do wyższej formy twórczej. Tutaj wyjątkowo dobrze zagrało połączenie subtelnego klimatu grozy z motywami rodzinnymi. I choć czasami irytuje mnie nadmierna ekspozycja postaci Jona w kolejnych tomach „Supermana”, to muszę przyznać, że twórcy mają jednak pomysł, jak go prowadzić i rozwijać oraz przedstawić ojca i syna jako całkiem interesujący zespół.
Tytuł: Czarny świt
Seria: Superman
Tom: 4
Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason
Rysunki: Patrick Gleason, Doug Mahnke i inni
Kolory: John Kalisz i inni
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Superman Vol. 4: Black Dawn
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: październik 2018
Liczba stron: 156
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 165 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-3447-8
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz