środa, 5 grudnia 2018

Jakub Małecki "Nikt nie idzie" - Recenzja

Karierę Jakuba Małeckiego śledzę od dawna. Pamiętam flirt autora z horrorem w dwóch pierwszych powieściach, pamiętam motywy bankowe w kolejnych. Od samego początku, niezależnie od tematyki, jego pisarstwo charakteryzowało się jednak niezwykle umiejętnym ukazywaniem uczuć. Autor ma talent do wiarygodnego opisywania tego, co siedzi w głowach ludzi, do pokazywania zwykłego życia w taki sposób, by wydawało się ono niezwykłe. Najdobitniej widać to w książkach od „Dygotu” w górę – każda po prostu chwyta za serce i fascynuje. Przed „Nikt nie idzie” poprzeczka była więc powieszona naprawdę wysoko, mając jednak na uwadze formę twórczą Małeckiego, można było być niemal pewnym, że nie zostanie ona strącona. Ale czy oczekiwania zostały spełnione w stu procentach?

Po śmierci męża Marzena musi sama wychowywać niepełnosprawnego syna. Codzienna walka odciska na niej mocne piętno, powoli przygniatając ją do ziemi, ale kobieta stara się zrobić wszystko, by zapewnić swojemu dziecku godziwe życie. Trzydziestodwuletnia Olga żyje z dnia na dzień. Nie planuje, nie przywiązuje się do rzeczy ani do ludzi. Nadchodzi jednak moment, kiedy nieoczekiwanie do jej drzwi puka perspektywa miłości. Sęk w tym, że pewna decyzja z przeszłości może przekreślić szanse na stabilizację w sposób błyskawiczny i nieodwracalny. Losy tych dwóch kobiet i innych ludzi splatają się i uzupełniają, tworząc barwną mozaikę, składającą się z niby zwykłych, ale jednak niezwykłych obrazków codziennego życia.

Jak to u Małeckiego bywa, pierwsze skrzypce w „Nikt nie idzie” grają opisy codzienności. I nie ma tu żadnego zaskoczenia – autor jest w ich tworzeniu fenomenalny. Rzeczy, które przytrafiają się bohaterom, mogłyby dotyczyć każdego z nas. Jest tu lekkość, jest też naturalność, która odziera kolejne sceny z, wydawałoby się, nieuniknionego banału. Wielu innych pisarzy dałoby się tej życiowej szarudze pokonać, ale Małecki umiejętnie lawiruje pomiędzy potencjalnymi mieliznami, wydobywając z kolejnych scen coś ulotnego i magicznego, co nie pozwala nam pozostać obojętnym na perypetie protagonistów.

„Nikt nie idzie” to książka krótka i skondensowana, która jednak mieści w sobie wiele treści i opowiada o wielu rzeczach. Znajdziemy w niej motyw poszukiwania szczęścia, przeczytamy o próbie odnalezienia samego siebie, dowiemy się też co nieco o wyrzeczeniach, które trzeba ponieść, by nie skrzywdzić najbliższych. Małecki pisze tu o wyborach, które potrafią być niełatwe, choć na pozór słuszne i stawia kilka ciekawych pytań, na przykład czy nawet w dobrej wierze możemy decydować za kogoś innego i swoimi decyzjami zmieniać radykalnie życie takiej osoby? Odebranie możliwości wyboru jawi się z jednej strony jako okrucieństwo, ale może być też nie najlepszym środkiem do osiągnięcia sensownego celu. Trudne wybory – tego doświadczają bohaterowie, którym przy okazji nie pomaga nagminne duszenie w sobie emocji.

Jakkolwiek „Nikt nie idzie” bezsprzecznie podtrzymuje dobrą passę Małeckiego, tak niektórzy odbiorcy mogą mieć pewne zastrzeżenia. Jedną z wad powieści może być wyraźne zamknięcie się autora w małej, bezpiecznej enklawie. Elementy, które tworzą jego najnowszą książkę, były przez niego używane wcześniej – to na przykład podobna kreacja bohaterów (chociażby obraz zmęczonych życiem kobiet) czy niespodziewanej straty, z którą trzeba sobie jakoś poradzić. Mnie te klisze w ogóle nie przeszkadzają, ale jednak są widoczne, sprawiając, że czytelnicy, którzy szukają czegoś nowego, mogą być rozczarowani. To natomiast idealny tytuł dla tych, którzy nie czytali „Śladów”, „Dygotu” i „Rdzy” i specyfiki pisarstwa Małeckiego nie znają. A skoro już jesteśmy przy wadach, muszę wspomnieć, że nie do końca spodobała się konstrukcja zakończenia. Spokojnie, obędzie się bez spoilerów, powiem tylko, że spodziewałem się większego dookreślenia wątków lub przynajmniej lepszego zasygnalizowania kierunków ich dalszego rozwoju. To jednak mocno subiektywne wrażenia, całkiem możliwe, że inni odbiorą ten element dużo bardziej pozytywnie.

Wiele recenzji sugeruje, że „Nikt nie idzie” jest najlepszą powieścią Jakuba Małeckiego. Nie wiem, czy jestem w stanie się z takim postawieniem sprawy zgodzić. Chyba bardziej przypadły mi jednak do gustu poprzednie, ale może lepiej nie bawić się w żadne rankingi i klasyfikacje? Bo nowa książka jednego z najlepszych autorów młodego pokolenia w Polsce (to żadne kadzenie, Kuba na to określenie bezsprzecznie zasłużył) to wciąż literatura wysokiej próby, która będzie zapewne kandydować do wielu branżowych nagród. I nie bez powodu, bo mimo nie największej grubości jest to tytuł niezwykle bogaty w treść. Przy takiej formie twórczej nie boję się o dalszy rozwój kariery autora, choć przyznam, że ciekawi mnie, czy zdecyduje się kiedyś trochę bardziej poeksperymentować.

Tytuł: Nikt nie idzie
Autor: Jakub Małecki
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: październik 2018
Liczba stron: 264
ISBN: 978-83-8129-112-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

1 komentarz:

  1. Niedawno prowadziłam spotkanie z autorem. Przygotowywałam się czytając poprzednie jego książki. Jak do tej pory najbardziej podobał mi się Dygot. Nie czytałam jeszcze Śladów, ale mam je na liście.

    OdpowiedzUsuń