piątek, 25 maja 2018

Vei. Tom 1 - Recenzja

Na komiksowym rynku wydawniczym nie ukazuje się obecnie zbyt wiele cykli, które można by uznać za chociaż częściowo adresowane do młodzieży. To z pewnością kilka superbohaterskich serii z DC Comics, z „Nastoletnimi Tytanami” na czele – jednak w ich przypadku dyskusyjną kwestią pozostaje jakość artystyczna. Co poza tym? Może „Thorgal”? Jeśli uznamy go za komiks młodzieżowy (sądzę, że przynajmniej dwie serie spin-offowe można pod ten podgatunek podciągnąć), to może nawet się nada. Poza tym na myśl przychodzi mi jedynie „Amulet”, ale tutaj grupą docelową są chyba trochę młodsze dzieci, dopiero wchodzące w wiek nastoletni. Tym milsze będzie zaskoczenie, gdy już chwycimy w ręce najnowszą propozycję od Non Stop Comics.

Wszystko rozpoczyna się, gdy grupa wikingów, poszukująca drogi do mitycznej krainy olbrzymów, Jotunheimu, trafia na dryfujące w wodzie ciało młodej dziewczyny. Vei, bo tak ma na imię, nie jest jednak człowiekiem. Szybko okazuje się, że pochodzi ona z miejsca, do którego chce trafić dowodzona przez księcia ekspedycja. Lud niedoszłej topielicy znajduje się pod opieką gigantów, którzy są skonfliktowani z panteonem bóstw, wyznawanych przez wojowniczych wodzów z północy. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, gdy Vei zostaje wyznaczona jako przedstawicielka swojego ludu w turnieju, którego stawką jest władza nad Midgardem, światem ludzi.

Na pierwszym miejscu w „Vei” stoi bez wątpienia akcja. Czytelnik zostaje rzucony w wir przygody właściwie już od pierwszej strony, a na kolejnych tempo wcale zbytnio nie siada. Komiks nie aspiruje przy tym do bycia niczym więcej ponad dobrą rozrywką. Scenarzysta obficie czerpie ze skandynawskiej mitologii, przekształcając ją na własną modłę i udanie wprowadzając na arenę wydarzeń postacie boskie i mityczne. Zwraca większą uwagę na olbrzymów, Asów stawiając z kolei bardziej w cieniu. Rasa Jutundów, jakkolwiek starożytna, wydaje się jednak bardzo podobna do ludzi – u jej przedstawicieli widać analogiczne motywacje i dążenia, co pozwala lepiej ich zrozumieć.

Główni bohaterowie pierwszego z dwóch tomów „Vei” nie są zbyt skomplikowanymi postaciami. Na dobrą sprawę oboje świetnie wpasowują się w kilka schematów obecnych w nurcie fantasy od dawien dawna. Zarówno tytułowa Vei, jak i jej wikiński towarzysz są osobami chcącymi udowodnić swoją wartość i gotowymi w związku z tym pokazać jak najlepsze cechy charakteru. Ponadto, jako że są to przedstawiciele dwóch różnych płci, prawie pewnym było, że prędzej czy później zaczną mieć się ku sobie. Mimo wtórności wspomniane motywy nie są jednak szczególnie irytujące, a to z tej prostej przyczyny, że Johanssonowi udało się wiarygodnie zaprezentować obie wiodące postaci – czuć panującą między nimi chemię, a ich ambicja jest w pełni zrozumiała i naturalna.

Pewnym mankamentem „Vei” jest brak interesujących bohaterów drugoplanowych. Najbardziej rozczarowują bogowie z Asgardu, ich pojawienie się to zaledwie króciutka ekspozycja, po czym zostają zepchnięci gdzieś na bok. Trochę lepiej prezentują się Jotundowie, chociaż i oni zostali jedynie lekko zarysowani – nie poznajemy za bardzo motywacji opiekunów ludu Vei, ani w obrazie ogólnym, ani indywidualnym, co trochę rozczarowuje. Nie lepiej jest z przybyłymi z Midgardu ludźmi. Wszyscy służą za tło, a po trafieniu do niewoli nie odgrywają w fabule żadnej istotnej roli. Za wyjątek można tu uznać krótkie wystąpienie tytularnego wodza wikingów, księcia Eidyra, jednak jego (wyjątkowo ostateczny) charakter odbiera nam możliwość dłuższego obcowania z tym bohaterem, który, choć dość podły, wydawał się całkiem interesujący.

Rysunki sprawiają bardzo dobre wrażenie. Warstwa wizualna jest po prostu ładna. Większa część fabuły dzieje się poza naszym światem i trzeba przyznać, że artyście udało się umiejętnie oddać egzotykę kolejnych lokacji. Bardzo okazale prezentują się chociażby budowle w świecie gigantów, które wydają się odpowiednio majestatyczne. Styl rysowania jest efektowny i przejrzysty, podobać się może także sposób, w jaki przedstawiono bohaterów, sprawiając, że już dzięki samemu ich fizys możemy wstępnie określić nasze sympatie bądź antypatie  do poszczególnych postaci.

„Vei” nie jest komiksem idealnym, jednak porcja rozrywki, jakiej dostarcza, sprawia, że czyta się go ze sporą przyjemnością. To także udana próba zapełnienia niszy na komiksowym poletku i prezentacji opowieści przeznaczonej dla młodzieży (choć bardziej mi tu pasuje angielskie wyrażenie „young adults”). Tego typu opowieści nie wydaje się u nas za dużo, więc każda kolejna jest na wagę złota, zwłaszcza, jeśli prezentuje odpowiednio wysoki poziom, a tak właśnie jest w przypadku dzieła Elfgren i Johanssona. Z przyjemnością dowiem się, jak potoczą się losy Vei w drugim tomie tej satysfakcjonującej historii.

Seria: Vei
Tom: 1
Scenariusz: Sara B. Elfgren
Rysunki: Karl Johansson
Tłumaczenie: Magdalena Greczichen
Tytuł oryginału: Vei
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Data wydania: kwiecień 2018
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-8110-344-2

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

1 komentarz:

  1. Kiedyś byłem maniakiem komiksów, jako jeszcze nie nastoletnie dziecię, a ta recenzja mi pokazała, że i w starszym wieku komiks może być frajda :)

    OdpowiedzUsuń