Podjęta przez Disneya decyzja o skasowaniu całego Expanded Universe i wprowadzeniu na jego miejsce nowego kanonu, jakkolwiek bolesna dla tysięcy fanów, jest całkowicie zrozumiała. W obliczu znaczącej rozbudowy świata przedstawionego, do jakiego może, i prawdopodobnie dojdzie w najbliższych latach, te setki fabuł, które już otrzymaliśmy, mogłyby się okazać zbyt trudne do logicznego powiązanie nawzajem. Nie oznacza to jednak, że EU ulega całkowitej anihilacji. Co to, to nie! Te książki i komiksy nie tylko wciąż istnieją, ale zebrane pod szyldem „Legendy” dalej cieszą pasjonatów Odległej Galaktyki. Tym razem mamy okazję zapoznać się z siedemnastym tomem zbierającym w całość okres, gdy marką rządziło Dark Horse Comics.
W albumie otrzymujemy cztery osobne opowieści. Najdłuższa, zajmująca połowę całkowitej objętości tomu „Dziewczyna z Rebelii”, to opowieść o Lei, która szuka nowego świata dla tytułowej Rebelii. W tym celu statki Sojuszu przybywają na Arrochar, a częścią układu, w myśl którego Rebelianci mają znaleźć tam nowy dom, ma być ślub księżniczki z miejscowym księciem. Taka sytuacja nie jest w smak ani Luke’owi, ani Hanowi. Swoje plany ma także lokalna arystokracja i wojskowi. „Pięć dni z Sithem” opowiada o chorążej, która towarzyszy Vaderowi w nieusankcjonowanej i pełnej niebezpieczeństw misji. W „Tam, gdzie umierają droidy” poznamy historię uśpionej agentki Rebelii, która w końcu wychodzi z ukrycia, a zamykająca całość „Sztuka złego biznesu” to już krótka opowiastka, spełniająca wyłącznie rolę dodatku.
Wydaje się, że „Dziewczyna z Rebelii” w założeniach miała być komiksem, który stoi blisko składowych „Starej Trylogii”, kładąc największy nacisk na przygodę i zwroty akcji. I faktycznie, czystej sensacji jest na kolejnych kartach sporo. Fabuła nie jest może specjalnie zaskakująca dla tych fanów, którzy są z uniwersum obeznani, jednak mimo to można powiedzieć, że angażuje. Brian Wood postarał się, by każdy z bohaterów dostał swoje pięć minut. Największy nacisk położył jednak na postać Lei, która pokazana jest jako osoba, dla której mimo osobistych marzeń i celów, najważniejsza jest misja. Zauważalne, choć dosyć naiwnie przedstawione, są tu także wątki polityczne, które zawsze są przeze mnie mile widziane w Gwiezdnej Sadze.
Umiejscowienie fabuły tej, oraz pozostałych składowych albumu w okresie po „Nowej Nadziei”, pozwoliło twórcom ukazać jeden z najbardziej atrakcyjnych momentów w historii uniwersum. Fani fanami, ale czytelnicy bardziej „niedzielni” najbardziej kojarzą właśnie „Starą Trylogię” i znanych z niej bohaterów, więc decyzja, by to oni grali pierwsze skrzypce w zaprezentowanych opowieściach jest w pełni zrozumiała. Występują tu zarówno Luke, Leia, Han i Chewbacca, oraz Vader i Imperator (choć ten ostatni akurat epizodycznie), czyli ci najbardziej rozpoznawalni i lubiani, co okazało się prostą, ale skuteczną zagrywką marketingową.
W odróżnieniu od „Dziewczyny z Rebelii”, która ma chyba najbardziej klasyczną konstrukcję z zaprezentowanych na kartach tomu opowieści, „Pięć dni z Sithem” przedstawia nam punkt widzenia drugiej strony i ma zdecydowanie bardziej mroczny charakter. Mamy tu okazję spojrzeć na Dartha Vadera z perspektywy jego podwładnej. Lord Sithów przedstawiony jest jako postać, która mimo przebywania na smyczy Palpatine’a, potrafi od czasu do czasu przejąć inicjatywę i wykazać się zaskakującą samodzielnością. To bardzo interesujący i nie zawsze akcentowany przez twórców operujących w Expanded Universe aspekt osobowości dawnego Anakina Skywalkera, który, trzeba przyznać to przyznać, prezentuje się naprawdę przekonująco. Nieco rozczarowują z kolei dwie historie zamykające całość – obie są błahe i przewidywalne, stanowiąc zaledwie dodatek do całości. Całe szczęście zajmują one małą część tomu, w związku z czym nie rzucają się za bardzo w oczy swoją przeciętnością.
Jeśli chodzi o ilustracje, nad albumem pracowało kilku artystów, a każdą historię rysował ktoś inny. Efekty pracy artystów prezentują się zazwyczaj dosyć dobrze, choć nie obyło się bez drobnych wpadek. Największym mankamentem prac Stephane’a Crety’ego jest na przykład brak podobieństwa znanych bohaterów do ich filmowych wersji. Początkowo miałem problemy, by poznać Leię i dopiero dymek z jej imieniem uświadomił mnie z kim mamy do czynienia. U Facundo Percio jest w tej materii lepiej, chociaż trzeba przyznać, że u niego akurat główna postać to ta w czarnej masce. Poza tym jego styl charakteryzuje się dynamiką, a ilustracje są miłe dla oka i dosyć realistyczne. Pozostała dwójka rysowników także trzyma poziom, choć u Christiana Dalla Vecchii widać nie do końca pasującą do pozostałych składowych prostotę i umowność.
„Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona Nadzieja” nie jest być może najlepszym tomem „Legend”, ale z pewnością stanowi kawał całkiem przyzwoitej rozrywki. Podczas lektury można się dobrze bawić, a klimat przede wszystkim pierwszej połowy tomu od czasu do czasu przypomni nam dlaczego pierwsze trzy filmy z serii okazały się tak dużym sukcesem. Jak to bywa w przypadku komiksowych zbiorów, niektóre jego elementy są nieco gorsze od pozostałych, ale spójrzmy prawdzie w oczy – takie są prawa antologii. Istotne, że całościowo najnowszy wydany u nas tom „Star Wars” prezentuje przyzwoity poziom.
Seria: Star Wars Legendy
Tytuł: Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona Nadzieja
Tom: 17
Scenariusz: Brian Wood
Rysunki: Carlos D'Anda, Davide Fabbri, Stephane Crety, Facundo Percio
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Star Wars – Star Wars: Rebel Girl, A Shattered Hope
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: lipiec styczeń 2018
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 165 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2760-9
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz