Zeszłoroczna kinowa wersja przygód Suicide Squad okazała się sporą artystyczną porażką. Swoje jednak zarobiła, bo co jak co, ale poszczególne elementy grały w niej całkiem przyzwoicie. Zabrakło przede wszystkim dobrego scenariusza, co w przypadku tematu o takim rozrywkowym potencjale jest prawdziwym horrorem. Podobnie rzecz miała się z komiksowymi przygodami Legionu w „Nowym DC Comics” – Egmont wydał tylko dwa tomy zbiorcze tej serii, rezygnując z jej dokończenia. Może więc kolejne podejście do drużyny superłotrów, tym razem w ramach „Odrodzenia”, wykorzystało w pełni jej możliwości?
Członkowie Legionu Samobójców zostają wysłani do Rosji, gdzie mają zlokalizować i zneutralizować (lub przywieźć do domu) odnaleziony tam bliżej nieokreślony obiekt pochodzenia kosmicznego. Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak mogłoby się początkowo wydawać, gdyż strzegą go nie tylko rosyjscy żołnierze, ale także tamtejsza wersja Oddziału Specjalnego X. Amerykańscy superłotrzy będą musieli zmierzyć się takimi przeciwnikami jak Gułag czy Tunguski. Ponadto, w ramach kilkustronicowych dodatków, dowiemy się co nieco o przeszłości kolejnych członków oddziału.
Po „Suicide Squad” chyba nikt nie spodziewa się czegoś więcej aniżeli prostej, emocjonującej rozwałki. Ten tytuł zawsze był czystą rozrywką, bez absolutnie żadnych dodatkowych ambicji. Taki obraz zostaje utrzymany także w „Czarnym Więzieniu”. Same założenia fabularne, przedstawiające nam kolejną niebezpieczną misję, dają jasno do zrozumienia, że na kolejnych stronach największe znaczenie będzie miała akcja. Tak w istocie jest. Wszystko toczy się tu szybko, ze sporą dozą strzelania i mordobicia. Czy jednak całość jest odpowiednio emocjonująca? Tutaj można mieć akurat pewne wątpliwości, ze względu na przewidywalność fabuły. Nie jest to jednak zarzut zbyt dużego kalibru, bo „pościgi i wybuchy” zawarte na kartach albumu są efektowne, a poszukujący odmóżdżenia czytelnik będzie z tempa i charakteru tej historii zadowolony.
Bardzo rozczarowującym elementem „Czarnego Więzienia” są główni antagoniści. Suicide Squad mierzy się z pewnym znanym generałem z Kryptona oraz rosyjską grupą metaludzi. Problem w tym, że scenarzysta ewidentnie nie miał pomysłu na to, jak ich wszystkich zaprezentować. Zod jawi się jako tępy osiłek, który jedynie rzuca tekstami o własnej supremacji i niższości wszystkich swoich przeciwników. Po którymś z rzędu dymku o nędzy ludzkiej formy życia można odczuć spory przesyt tym przesadzonym stylem. Z kolei rosyjscy superłotrzy pojawiają się na kilka stron, zaprezentowani w swoim „wejściu” niczym straszne i zabójcze zagrożenie, po czym nie odgrywają w całej historii absolutnie żadnej istotnej roli. Takie rozwiązanie wydaje się wybitnie absurdalne. Może scenarzysta szykuje dla Brygady Zagłady większą rolę w kolejnych zeszytach serii, ale niemniej tutaj, po sugerowaniu w wydawniczym blurbie zupełnie innego podejścia, wybrana opcja jest naprawdę mocno rozczarowująca.
Dobre wrażenie sprawia za to kilka kończących całość krótkich opowiastek, traktujących o przeszłości członków Legionu Samobójców. To na dobrą sprawę najlepszy element tego tomu. Podejście do bohaterów jest w nich zdecydowanie mniej akcyjne, a bardziej sentymentalne, pokazujące ich motywację i charakter. Podobać się może zwłaszcza opowieść o Deadshocie, w której mocno zaakcentowano rodzinną sytuację bohatera i chęć ochrony własnej córki. Historia o Kapitanie Bumerangu (tak wiem, mnie także ten pseudonim każdorazowo przyprawia o uśmiech lekkiego zażenowania) czaruje z kolei sympatycznym, szpiegowskim zacięciem. W tyle nie pozostają także nowelki o Katanie i Harley Quinn, które dobrze określają charakter tych morderczych kobiet.
Ilustracje są w „Czarnym Więzieniu” odpowiednio efektowne, nie wychodzą jednak poza superbohaterski standard. Niestety, prace Jima Lee bywają nieco chaotyczne, a w scenach akcji jest po prostu za dużo elementów, przez co trudno pozbyć się nieustającego wrażenia wizualnego bałaganu. Rysownik może i jest legendą, ale mnie jego styl zazwyczaj nie do końca przekonuje. Tak dzieje się i tym razem. O wiele ładniej wypadają za to obrazki towarzyszące minihistoryjkom o kolejnych antybohaterach. Najlepiej prezentuje się chyba fragment ilustrowany przez Jasona Faboka, który prezentuje tu typowy dla siebie przejrzysty, wyrazisty styl. Podobnie rzecz ma się w opowieści o Harley Quinn. Pracujący przy niej Gary Frank przywiązuje dużą wagę do mimiki swoich postaci, co po prostu widać.
„Czarne Więzienie” jest komiksem przyzwoitym, niewykraczającym jednak ponad przeciętność. Dosyć mocno razi w nim zwłaszcza duża skrótowość głównej części albumu i wyjątkowo nieciekawie zarysowani przeciwnicy tytułowego Legionu. Satysfakcjonować może tu za to, oczywiście przy odpowiednim nastawieniu, duża akcyjność i efektowność fabuły. Czy tyle wystarczy, by móc uznać lekturę za udaną? To już zależy od konkretnego odbiorcy, ja uważam, że nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej. Mimo oczywistych wad nie jest to najsłabszy tytuł „Odrodzenia”, co więcej, ignorując niektóre, mniej udane elementy, można się przy nim całkiem nieźle bawić.
Tytuł: Czarne Więzienie
Seria: Suicide Squad. Legion Samobójców
Scenariusz: Rob Williams
Rysunki: Jim Lee i inni
Kolory: Alex Sinclair i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Suicide Squad Vol. 1: The Blach Vault
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2017
Liczba stron: 120
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2605-3
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz