Spoglądając na dzisiejszą wersję Batmana, trudno się oprzeć wrażeniu, że bohater nie przeżywa najlepszego okresu w swojej historii. Wydawane w ramach „Odrodzenia” battytuły raczej nie porywają, skręcając często w stronę wyjątkowo niewymagającej pulpy oraz stawiając na akcję kosztem mroku i detektywistycznego zacięcia bohatera. Zarówno obecna, jak i poprzednia linia wydawnicza DC Comics nie zawiera ponadto takiej opowieści z Nietoperzem w roli głównej, która za kilka lat mogłaby aspirować do miana klasyki. Szansy na poprawę należałoby prawdopodobnie upatrywać w miniseriach i crossoverach. Do tych drugich należy „Noc Ludzi Potworów” – pierwsze takie wydanie w ramach „Odrodzenia”.
Nad Gotham City nadciąga burza stulecia. Możliwa jest klęska żywiołowa na skalę, jakiej miasto jeszcze nie widziało. Podczas gdy Batman i jego drużyna zbierają siły, by w czasie kryzysu nieść pomoc mieszkańcom, na ulicach zaczynają grasować cztery potwory. Nikt nie wie, skąd się wzięły, ale w obliczu zniszczeń, jakie przynosi ich przemarsz, Mroczny Rycerz i jego towarzysze są zmuszeni do zmiany priorytetów i podziału zadań – część bohaterów zajmuje się ewakuacją ludzi z zagrożonej metropolii, podczas gdy reszta bierze na cel potwory. Wszyscy zaś muszą działać szybko, ponieważ monstra z każdą godziną rosną w siłę i dewastują coraz większe tereny.
Nie ma co dawkować napięcia – „Noc Ludzi Potworów” to komiks dramatycznie słaby. Zawodzi w nim praktycznie każdy element. Zacznijmy od fabuły. Nie można powiedzieć, by była prosta – jest zwyczajnie prostacka. Zagrożenie związane z klęską żywiołową od biedy można byłoby jeszcze przełknąć, ale Steve Orlando „uatrakcyjnia” ten wątek pomysłem, by ewakuowanych mieszkańców zainfekować tajemniczym śluzem, który powoduje nadmierną agresję. Oczywiście nie wiadomo, czym owa substancja jest ani skąd się wzięła. Była jednak potrzebna w opowieści, więc proszę bardzo – mamy morderczy śluz. Wróćmy teraz do pomysłu, by Gotham atakowały potwory. Może on jest sensowniejszy? Otóż nie, co więcej, razi głupotą nawet jeszcze bardziej. Kolejne strony to bowiem w znacznej mierze ciąg bezsensownych scen przedstawiających walkę bohaterów z ogromnymi bestiami, a najgorsze, że poza tym nie ma tu na czym zawiesić oka. Potwory to bowiem główna atrakcja tego „dzieła” – to taki „Bloom” na sterydach. No dobrze, ale kaiju mają swoich fanów, może oni znajdą tu coś dla siebie? Niespecjalnie – trudno ekscytować się czymś, co zostało wprowadzone do fabuły kompletnie „od czapy”, bo twórcy niespecjalnie dali radę w kwestii wyjaśnienia, skąd owe abominacje się wzięły. A gdy już próbują rzecz umotywować, w oczy rzuca się powierzchowność i błahość zaprezentowanych tłumaczeń.
Skoro warstwa fabularna srodze zawodzi, może sytuację ratują bohaterowie? Niestety nie. Rola kolejnych postaci występujących na łamach „Nocy Ludzi Potworów” ogranicza się jedynie do walki albo z monstrami, albo z działającymi pod wpływem śluzu ewakuowanymi mieszkańcami miasta. Batman i jego sojusznicy są bezwolnymi uczestnikami nieustającej „nawalanki”, a Steve Orlando nawet nie próbował udawać, że nadaje im jakiekolwiek pozory charakteru. Nie dopisują także antagoniści – same potwory są po prostu potworami, z kolei stojący za nimi mastermind, Hugo Strange, także wypada blado. Jego motywacja wydaje się bardzo naciągana i wręcz absurdalna, a finałowa potyczka szalonego psychologa z Batmanem jest jednym z najgorzej rozwiązanych finałów, jakie miałem okazję czytać.
W sytuacji ogólnej nędzy czasami elementem nieco podnoszącym ocenę komiksu może okazać się jego warstwa graficzna. W pierwszym crossoverze w „Odrodzeniu” niestety nawet na tym polu jest słabo. Tom zawiera zeszyty trzech okołobatmanowych serii, zilustrowane przez trzech artystów. Żaden nie zaprezentował niczego wybijającego się ponad przeciętność. Design potworów jest zazwyczaj groteskowy (to jeszcze można zrozumieć, trudno wszak nie przerysować stworów wielkości budynku), ale gorzej, że nawet rysunki typowo akcyjne nie robią najlepszego wrażenia, najczęściej rażąc chaosem i przeładowaniem detalami. Warto też zwrócić uwagę na sceny zmiany niektórych bohaterów w potwory – gdy to następuje, a herosi rosną do monstrualnych rozmiarów, ich kostiumy także w magiczny sposób ulegają rozciągnięciu. Ta cecha stanowi idealne podsumowanie jakości ilustracji w „Nocy Ludzi Potworów”.
Od tytułu z Batmanem w roli głównej mamy prawo oczekiwać wiele. Bohater był do tej pory prowadzony przez całą rzeszę wybitnych scenarzystów, więc gdy patrzy się na krzywdę, jaką obecnie wyrządza się jego wizerunkowi, głównie dzięki historiom takim jak ta, serce się kraje. Rozumiem, że w przypadku każdego herosa czasami pojawia się fabuła, której główną atrakcją jest akcja, ale nawet wtedy musi ona być przemyślana i satysfakcjonująca jako czysta rozrywka. Tutaj tak się nie stało, a bezmyślność całej intrygi poraża. Dawno nie czytałem tak słabego komiksu z Batmanem, a mówię to po lekturze „Jestem Gotham”. Nie ma innej możliwości – to musi znaczyć, że ten crossover jest niestety bardzo, ale to bardzo rozczarowujący.
Tytuł: Batman. Noc Ludzi Potworów
Scenariusz: Steve Orlando
Rysunki: Riley Rossmo, Roge Antonio, Andy MacDonald
Kolory: Ivan Plascencia, Chris Sotomayor, John Rauch
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman. Night of the Monster Men
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: grudzień 2017
Liczba stron: 144
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2629-9
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz