Na polskim rynku ukazują się obecnie trzy serie, w których Superman gra pierwsze skrzypce. Takiego bogactwa nie było u nas nigdy wcześniej, wydaje się więc, że to świetna okazja, by odbudować zainteresowanie rodzimego czytelnika tą znakomitą postacią. Wersja bohatera z „Nowego DC Comics” cieszyła się na tyle niewielkim zainteresowaniem, że cykl został porzucony po trzech tomach zbiorczych. Pomysły Granta Morrisona nie okazały się dość zajmujące i fani nie wsparli jego wizji swoimi portfelami. W „Odrodzeniu” Człowieka ze Stali powierzono między innymi Peterowi J. Tomasiemu, twórcy obeznanemu z postacią, a efekty jego pracy możemy podziwiać w wydanym we wrześniu pierwszym tomie „Supermana”, który sprawia nadspodziewanie dobre wrażenie.
Po śmierci Supermana mogło się wydawać, że dla świata nie ma już nadziei. Jednak ostatnią potyczkę bohatera obserwował inny Superman. Pochodzący ze zniszczonej Ziemi heros jest mądrzejszy i bardziej doświadczony od swojego poległego odpowiednika. Na walce z różnego rodzaju zagrożeniami zjadł zęby, wydaje się więc, że będzie doskonałym zastępcą dla największego superbohatera, jakiego do tej pory znał świat. Teraz, gdy pojawia się nowe zagrożenie – inny ocalały z Kryptona, obdarzona świadomością maszyna, pragnąca zasymilować wszystko, co ma w sobie odrobinę genomu z tej odległej planety – nadchodzi czas, by wyszedł z cienia i zajął miejsce, które dobrze zna – obrońcy ludzkości. Chce towarzyszyć mu syn, Jonathan. Młodzieniec zaczyna powoli objawiać moce podobne do ojcowskich, a nad niektórymi z nich trudno mu zapanować. By to zrobić, potrzebuje przewodnika.
W pierwszym tomie „Supermana” położono nacisk na relacje rodzinne panujące u Smithów (taki alias przyjęli bowiem dawni Kentowie na tej Ziemi). Sprawdza się to bardzo dobrze, ponieważ do standardowej motywacji bohatera, jaką jest ochrona świata i ludzi, dochodzi kolejna, o wiele bardziej osobista. To z kolei pozwala na łatwiejsze uwierzenie w większą determinację Człowieka Jutra. Tomasiemu i Gleasonowi udało się ponadto bardzo wiarygodnie zaprezentować Jonathana. Tytułowy syn Supermana jest młodym chłopakiem, który zaczyna odkrywać swoje moce i dowiaduje się, jak nad nimi zapanować. Rolą Clarka będzie zaś odpowiednie pokierowanie synem, by nauczył się wykorzystywać swoje zdolności w sposób odpowiedzialny i nie dał się ponieść potędze, którą najprawdopodobniej będzie władać. Relacja ojciec-syn jest tu naturalna i zaprezentowana z dużym wyczuciem. Ten obyczajowy sznyt nadaje całości odpowiedniej głębi, tak potrzebnej także w nurcie superhero.
Bardzo ciekawy w „Synu Supermana” jest główny antagonista. Eradicator, podobnie jak Kal-El, ocalał z zagłady Kryptona. Nie jest jednak człowiekiem – to obdarzona świadomością maszyna, dążąca do odbudowy zniszczonego świata. W tym celu asymiluje wszystko, co zawiera chociaż małą cząstkę kryptońskiego genomu. Twórcom udało się zaprezentować tę postać inaczej niż jako mało interesującego wroga, pragnącego bezmyślnej destrukcji. Eradicator kieruje się motywacją, którą można zrozumieć, ponieważ chce ocalenia resztek swojego świata, a docelowo także jego odbudowy. Tym co czyni z niego złoczyńcę, są środki, którymi zamierza zrealizować swoje zamiary. Tomasi i Gleason osiągnęli w tym aspekcie całkiem dużo, zwłaszcza, gdy porównamy „Supermana” z innymi seriami „Odrodzenia” – tu główny przeciwnik nie jest bowiem jednowymiarowy i daleko mu do bycia czarno-białym. Eradicator nie jest wcale postacią nową, a jego występy mają okazję pamiętać także polscy czytelnicy, bo pojawiał się w zeszytach wydanych przez TM-Semic. Nie otrzymaliśmy tu zatem wcale nowości, ale odświeżenie. Jednak gdy stare pomysły wykorzystuje się z głową, taki manewr nie musi wcale być wadą. I wydaje się, że w tym przypadku też nią nie jest.
Jakkolwiek dużo w tym tomie rzeczy godnych pochwały, scenarzyści zaprezentowali tu także motyw, od którego w trakcie lektury mogą nieco rozboleć zęby. Chodzi mianowicie o księżycową bazę Batmana. Tak, bohater założył na ziemskim satelicie bazę. Jaki miał w tym cel, Bóg jeden raczy wiedzieć, wszelkie szczątkowe tłumaczenia zawarte w komiksie nie są wystarczające, by to zrozumieć, a całe rozwiązanie wydaje się mocno absurdalne, nawet biorąc pod uwagę fakt, że w cywilu Nietoperz jest miliarderem. Przedsięwzięcie jest przede wszystkim absolutnie niewiarygodne pod względem logistycznym i rodzi szereg pytań – jak Mroczny Rycerz dostaje się na miejsce, jak doprowadził do bazy tlen i wszelakie media? W tym przypadku głupota goni głupotę i niewiele brakuje, by jeden nieprzemyślany element pogrzebał bardzo dobre wrażenie powstałe po lekturze pozostałej części albumu.
Jestem w stanie zrozumieć, że przy wielkich komiksowych wydarzeniach typu „Wieczny Batman” pracuje całe mrowie rysowników, jednak angażowanie do historii zamkniętej w sześciu zeszytach kilku artystów mija się z celem, a na pewno rozbija jednolitość stylistyczną warstwy graficznej. Tak właśnie jest w przypadku „Syna Supermana”, gdzie pewną część materiału zaprezentowano w efektownym, realistycznym stylu (Jaime Mendoza), inną zaś podano w bardziej umowny, wręcz cartoonowy sposób (Patrick Gleason). Oba podejścia, rozpatrywane osobno, sprawiają pozytywne wrażenie, jednak potraktowane łącznie odbierają całości spójność.
„Superman” jest jednym z najciekawszych tytułów w ofercie „Odrodzenia”. Taki stan rzeczy zaskakuje, bo przed premierą nic nie wskazywało, by właśnie ten cykl zaskoczył tak bardzo in plus, zostawiając w cieniu większość pozostałych serii z nowej linii DC Comics. Twórcom udało się pokazać jeszcze bardziej ludzkie oblicze Kal-Ela, dobrze oddając prawość herosa i jego oddanie rodzinie oraz zaangażowanie w misję. Nie zapomniano przy tym o akcji, która wciąga i nie daje się nudzić. To wszystko sprawia, że kolejne tomy „Supermana” mogą być wypatrywane z dużą nadzieją.
Tytuł: Syn Supermana
Seria: Superman
Tom: 1
Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason
Rysunki: Patrick Gleason, Doug Mahnke i inni
Kolory: John Kalisz i inni
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Superman Vol. 1: Son of Superman
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2017
Liczba stron: 156
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2603-9
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Ten komiks jest tak zły, że nie nadaje się nawet jako lektura do WC. Fabuła jest bez sensu, dialogi są w ogóle niepotrzebne. Trochę to wygląda na komiks pisany dla małych dzieci, które właśnie nauczyły się czytać - tak żeby sobie poćwiczyć przy średnioładnych rysunkach. Powinno pisać na okładce - dla dzieci do lat 10
OdpowiedzUsuńDramatyzujesz. Prawdziwie złe komiksy w "Odrodzeniu" to przede wszystkim kolejne tomy "Liga Sprawiedliwości" i batmanowy crossover "Noc Ludzi Potworów". "Supek" jest ok, chociaż jak dla mnie lepsza jest druga seria, "Action Comics".
Usuń