Spośród wydawanych serii z Batmanem w roli głównej All-Star wyróżnia się tym, że prezentowane w niej wydarzenia dotyczą perypetii bohatera niepowiązanych z podstawowym uniwersum Daje to dużą niezależność scenarzystom, którzy mogą skupić się na tym, co chcą opowiedzieć bez oglądania się na inne tytuły. W ramach imprintu ukazywały się historie od tak znakomitych twórców jak Grant Morrison (on pisał o Supermanie) czy Frank Miller (tutaj na tapecie był już Nietoperz). Tym, którego zaangażowano do All-Star Batman tym razem jest zaś Scott Snyder – młoda gwiazda DC, autor dobrze już obeznany z postacią Batmana. Czytelnicy mieli wszelkie podstawy, by spodziewać się, że wynik jego pracy będzie stał powyżej przeciętnej. Czy tak jest w istocie?
Batman znalazł się setki mil od Gotham City. Mroczny Rycerz podróżuje wraz z Two Face’em, by odnaleźć lekarstwo na trawiące dawnego przyjaciela szaleństwo i wyciągnąć na powierzchnię jego umysł Harvey’ego Denta, byłego prokuratora generalnego. Problem w tym, że złoczyńca nie ma najmniejszego zamiaru ustępować miejsca dobrej stronie swojej osobowości. Za oboma mężczyznami rusza pościg, w którym uczestniczą zarówno zwykli obywatele Gotham, jak i najsłynniejsze czarne charaktery. Two Face zna tajemnice każdego ze ścigających i grozi ich ujawnieniem, jeśli Batman nie zostanie zatrzymany.
Dopiero zakończył się run Scotta Snydera w Batmanie, a decydenci już postanowili powierzyć mu kolejny bat-tytuł. I to nie byle jaki. All-Star Batman, z uwagi na wymienione we wstępie założenia, miał ogromny potencjał, możliwość popuszczenia wodzy fantazji oraz zaprezentowania czegoś, co zapadnie czytelnikom w pamięć na długie lata. Po pięciu zeszytach serii można śmiało powiedzieć, że Snyder raczej tej szansy nie wykorzystał. Mój największy wróg niespecjalnie wyróżnia się na tle serwowanych obecnie przez DC superbohaterskich standardów. Największy nacisk położono na akcję, co nie wydaje się być wyborem zbyt trafnym, ponieważ poza nią nie otrzymujemy wiele więcej. Snyder nie pokusił się o żadne głębsze przemyślenia – stawia wyłącznie na rozrywkę. Niby nie ma w tym nic złego, w końcu w temacie postaci Batmana od dłuższego czasu dominuje właśnie ten element, ale pamiętając, że spod pióra Amerykanina wyszła taka perełka jak Mroczne odbicie, można być lekko rozczarowanym, że mając większą swobodę twórczą niż przy Nowym DC Comics, nie pokusił się o zaprezentowanie czegoś bardziej ambitnego.
Akcyjność Mojego największego wroga nie musi jednak być tylko wadą. Snyder zna się na swoim fachu, a gdy czytelnik nastawi się już na to, że dostanie jedynie czystą rozrywkę, wówczas lektura może przynieść mu sporo przyjemności. Na kolejnych kartach tempo akcji nie ustaje, przed Batmanem wciąż pojawiają się nowe przeszkody, a na scenie meldują się następni złoczyńcy, chcący zatrzymać Nietoperza. Sceny walki są rozpisane w udany sposób i jako główna atrakcja albumu prezentują się okazale.
Największą siłą postaci Two Face’a zawsze była, przynajmniej w założeniach, dwoistość jego natury. Na łamach Mojego największego wroga tego szalenie intrygującego antagonistę udało się pokazać w ciekawym świetle. Snyder akcentuje konkretne cechy charakteru obu wcieleń dzielących ciało Denta i, co niezwykle istotne, miesza ich zwyczajowe proporcje, dzięki czemu można spojrzeć na tego złoczyńcę z innej perspektywy. Nie wiadomo, czego się po nim spodziewać, a to daje odświeżający i bardzo potrzebny pierwiastek nieprzewidywalności. Scott Snyder stara się też zarysować więź łączącą Denta i Wayne’a. W tym celu prezentuje kilka retrospekcji dotyczących ich młodości. W założeniu miały one zapewne pogłębić rys psychologiczny bohaterów, jednak autor zbytnio je skrócił, przez co ten dosyć istotny element fabuły nie jest odpowiednio angażujący.
John Romita Jr. dwoi się i troi, by warstwa graficzna odpowiednio oddawała akcyjny charakter scenariusza. Na kolejnych kartach kadry są więc odpowiednio dynamiczne i różnorodne. Jednak niekiedy twarze bohaterów prezentują się dość dziwnie. Zwłaszcza Bruce Wayne, gdy już zdejmie maskę, wygląda groteskowo. Styl Romity jest bardzo charakterystyczny, a w momentach typowej „naparzanki” jego prace mocno kojarzą się z tym, co widzieliśmy w Kick-Assie. Nie jestem przekonany, czy taka konwencja pasuje do przygód Nietoperza. Podejrzewam, że zdobędzie tylu zwolenników, ilu przeciwników.
Pierwszy tom All-Star Batman od Scotta Snydera jest pod pewnymi względami rozczarowujący, ale jego atuty powodują, że czytelnik nie myśli za bardzo o niedociągnięciach. Nacisk na akcję sprawia, że nie umieścimy go nigdzie indziej niż tylko na półce solidnych blockbusterów, które szybko się czyta i równie szybko zapomina. Dla niektórych okaże się to wadą, dla innych zaletą. Pewne jest jedno – Mój największy wróg potrafi dostarczyć kilku chwil absorbującej rozrywki, jednak jeśli liczycie na coś więcej, radzę poszukać gdzie indziej.
Tytuł: Mój największy wróg
Seria: All-Star Batman
Tom: 1
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: John Romita Jr., Declan Shalvey
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: All-Star Batman Vol. 1: My Own Worst Enemy
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: listopad 2017
Liczba stron: 168
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 165x255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2624-4
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz