Po bardzo długim okresie gdy Batmanem dowodził Scott Snyder, nadszedł czas na zmiany. Okazją do ich przeprowadzenia stało się Odrodzenie, inicjatywa DC Comics, która w założeniu ma odświeżyć uniwersum i nadać mu nową jakość. To świetny moment na wzbudzenie zainteresowania komiksami u nowych czytelników, a także utrzymanie go u wiernych fanów. Wszak zmiany są podobno motorem postępu. Serię powierzono Tomowi Kingowi, który nie miał do tej pory zbyt dużej styczności z Nietoperzem. Oczekiwano, że otwarcie będzie tak efektowne, jak w Nowym DC Comics, jednak tom inaugurujący nowe oblicze Batmana skutecznie te zapędy studzi.
Ktoś strzela do lecącego nad Gotham City samolotu pasażerskiego. Ten zaczyna spadać i istnieje poważne ryzyko, że zniszczy dużą część miasta. Na posterunku jest jednak Batman, który robi co może, by zmienić tor lotu maszyny i skierować ją do pobliskiej zatoki, gdzie nie wyrządzi żadnych szkód. Problem w tym, że przeprowadzenie akcji spowoduje pewną śmierć obrońcy miasta. Chwilę przed zderzeniem z wodą na miejscu wydarzeń pojawia się dwójka tajemniczych postaci, które w ostatniej chwili ratują mu życie. Szybko wychodzi na jaw, że dorównują one mocą Supermanowi. Pytanie brzmi: kim właściwie są i co robią w Gotham?
Tom King zdecydował się na wprowadzenie na scenę nowych bohaterów. Zabieg już na pierwszy rzut oka wydawał się nie do końca sensowny, zważywszy na fakt, że Scott Snyder i współpracujący z nim scenarzyści na łamach wielu bat-tytułów wydawanych w poprzedniej wersji uniwersum znacząco powiększyli skład osobowy herosów operujących w Gotham City i okolicach. Czy kolejni, nawet jeśli nie zostaliby na pierwszym planie na zbyt długo, są naprawdę aż tak potrzebni, by budować wokół nich fabułę całego pierwszego tomu? Wydaje mi się, że niekoniecznie.
Debiutanci – nazwani (jakże oryginalnie!) Gotham i Gotham Girl – nie posiadają niestety nawet grama charyzmy. Tom King wykorzystał największe i najbardziej tandetne superbohaterskie klisze: razi zwłaszcza origin tej heroicznej dwójki, ordynarnie skopiowany z historii młodego Bruce’a Wayne’a. Hank i Claire (bo takie cywilne imiona noszą nowi herosi) stoją niestety na pierwszym planie snutej przez scenarzystę opowieści, a zważywszy na fakt, że są niezwykle nudnymi protagonistami, o których wiemy bardzo niewiele, ich perypetie nie wywołują u odbiorców większych emocji. Twórca nie zadbał specjalnie o sensowne przedstawienie przeszłości Gothamów wykraczającej nieco poza najbardziej podstawowe informacje o ich motywacji. W takiej sytuacji naprawdę trudno wytworzyć jakąkolwiek więź między czytelnikiem a bohaterem. Jako jedyny plus można zaliczyć Alfreda.. Lokaj Wayne’a okazuje się niespodziewanie sarkastyczny, a kilka scen z jego udziałem pozytywnie zaskakuje.
Problemem Jestem Gotham jest także niezbyt przekonująca historia. Już na samym początku zostajemy zaatakowani absurdalnymi obrazkami, w których Batman leci na spadającym samolocie, z pomocą Alfreda zmienia jego położenie względem budynków, co bardziej przypomina przygody Jamesa Bonda lub Ethana Hunta. Później zaś otrzymujemy kolejną dawkę akcji, w której próżno jednak szukać mrocznego klimatu znanego z najlepszych opowieści o Gacku. Fabuła jest sztampowa i nie niesie ze sobą niczego więcej niż rozwałka. Wyjątkiem w tym zakresie okazał się jedynie ostatni zeszyt – bardzo emocjonalny i stanowiący najjaśniejszy punkt tomu. Szkoda tylko, że dopiero w epilogu pojawia się coś odrobinę ambitniejszego.
Główną opowieść w pierwszym tomie odrodzonego Batmana zilustrował David Finch, artysta dobrze znany i lubiany przez sporą cześć fanów. Jego styl jest tu wybitnie akcyjny. W momentach gdy fabuła mknie do przodu na złamanie karku, prace Kanadyjczyka prezentują naprawdę przyzwoity poziom – są dynamiczne, wyraziste i często także efektowne. Ciekawie wypada także samo miasto pokazane jako miejsce dosyć mroczne, co najlepiej widać zwłaszcza w paru scenach dziejących się w zaułkach. Dobre wrażenie sprawiają również rysunki Mikela Janina (zeszyt wprowadzający) i Ivana Reisa (epilog). Zwłaszcza ten pierwszy artysta, rysujący z realistycznym zacięciem, daje nam prace naprawdę bardzo estetyczne.
Pierwszy tom Batmana z nowej wersji Uniwersum DC nie jest niestety dziełem porywającym, a zmiana scenarzysty nie wyszła tytułowi na dobre. Tom King zwyczajnie nie miał pomysłu ani na Batmana, ani na jego przygody, a wprowadzone na arenę wydarzeń nowe postaci okazały się za mało charyzmatyczne, by przykuć uwagę czytelników. Na tę chwilę Batman może spokojnie konkurować z Ligą Sprawiedliwości o miano najsłabszego tytułu Odrodzenia. Miejmy nadzieję, że ten stan rzeczy szybko ulegnie zmianie, bo szkoda byłoby, gdyby Mroczny Rycerz pogrążył się w przeciętności.
Tytuł: Jestem Gotham
Seria: Batman
Tom: 1
Scenariusz: Tom King
Rysunki: David Finch, Mikel Janin, Ivan Reis
Kolory: Jordie Bellaire, June Chung, Marcelo Maiolo
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman Vol. 1: I Am Gotham
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2017
Liczba stron: 156
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2602-2
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz