sobota, 24 czerwca 2017

Punisher Max. Tom 1 - Recenzja

Punisher to jeden z najbardziej znanych komiksowych antybohaterów. Od standardowych herosów różni go jedna, zasadnicza cecha – on zabija swoich przeciwników. Takie podejście nie jest w komiksie mainstreamowym zbyt częste, ale czytelnicy zwykle go oczekują. Stanowi inne spojrzenie na regularną tematykę kolejnych tytułów z głównych trykociarskich stajni, czyli walkę z przestępczością. Tutaj na scenę wkracza bowiem radykalizm, a świat jest przedstawiany zazwyczaj w czarno-białych barwach. Wydany niedawno Punisher Max Gartha Ennisa jeszcze te cechy podkreśla, ponieważ ukazał się w ramach imprintu „Max Comics”, prezentującego tytuły przeznaczone zdecydowanie dla dojrzałego odbiorcy. 

Inauguracyjny tom serii zawiera początkowe dwanaście zeszytów napisanych przez Gartha Ennisa, które składają się na dwie zamknięte historie. Pierwsza z nich, Od początku, dotyczy próby zwerbowania Franka Castle’a przez CIA. Jako wabik ma posłużyć były współpracownik mściciela, niejaki Micro. Niestety, Punisher nie za bardzo ma chęć na kooperację, a ponadto musi zmagać się z członkami mafii, którzy chcą zemścić się na nim za niedawną masakrę, jaką urządził podczas setnych urodzin jednego z donów. Druga, Mała Irlandia, traktuje o irlandzkich gangach operujących w Nowym Jorku i próbach ukrócenia ich działalności przez Castle’a. 

Założenia „Max Comics”, jak wspominałem we wstępie, są takie, że w ramach projektu ukazują się poważniejsze komiksy, przeznaczone dla dojrzałego czytelnika. Czasem wiąże się to z poruszaną tematyką i niejednoznacznym wydźwiękiem moralnym danego tytułu, innym razem chodzi głównie o dużą dawkę realistycznej przemocy. Punisher Max spełnia założenia w sposób kompleksowy. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywiście główny bohater. Frank Castle nie jest już młodzieniaszkiem, tutaj ma około pięćdziesięciu lat i na walce z przestępczością zjadł zęby. Jest prawdziwym weteranem i doskonale to po nim widać. W interpretacji Ennisa to zgorzkniały mężczyzna, który owszem, kontynuuje swoją misję, ale śmierci kolejnych szumowin nie robią mu już różnicy. Castle nie potrafi jednak żyć inaczej, a jego dzieło wciąż jest potrzebne światu. Własne człowieczeństwo stoi dla niego na drugim planie, co tylko unaocznia czytelnikowi, jak bardzo tragiczną postacią w istocie jest Punisher.

Garth Ennis w swoich projektach często łączy brutalną przemoc z dosadnym, specyficznym humorem, który momentami nieco łagodzi wydźwięk całości. W przypadku Punisher Max sytuacja jest diametralnie inna. Obie opowieści są absolutnie na serio, a zawarte w nich okropieństwa nie zostały niczym rozcieńczone. Znajdziemy tu takie motywy jak obcięcie przyrodzenia czy rozczłonkowanie żyjącego człowieka. Świat przedstawiony jest odrażający – gangsterzy, których na cel bierze Castle, nie przypominają członków rodziny Corleone – nie ma w nich żadnego romantyzmu, to bezwzględni przestępcy i mordercy, którzy nie cofną się przed niczym, by zarobić i umocnić swoją pozycję na przestępczej mapie Nowego Jorku. Klimat całości jest wręcz przytłaczający – w świecie Punishera nie ma ani dobra, ani nadziei, tylko nieustanna walka, która może znaleźć swój kres jedynie w momencie śmierci mściciela. 

Obie zawarte w tym tomie historie wyśmienicie się czyta. Scenarzysta potrafił świetnie zadbać o tempo akcji – nie dosyć, że cały czas coś się dzieje, to w dodatku ani przez moment czytelnik nie ma wrażenia, że chodzi tylko o strzelaniny i wybuchy. Fabuła angażuje emocjonalnie, co istotne, mimo wszechobecnej przemocy, Ennis nie popada w przesadę. Wszystko ma swój cel, nawet te bardziej brutalne sceny. Autor nie stroni też od wulgaryzmów, ale mimo dosyć dużej częstotliwości ich występowania nie , są niepotrzebne. Wręcz przeciwnie – idealnie określają ludzi operujących w zdegenerowanym świecie przedstawionym. 

W komiksie takim jak ten niezwykle istotna jest szata graficzna. Artyści, którzy byli za nią odpowiedzialni, zaprezentowali różne podejście do tematu, jednak w obu przypadkach mamy na czym zawiesić oko. Lewis Larosa w Od początku postawił na brudny realizm. Jego ilustracje często bywają mroczne i dosyć szczegółowe w przedstawianiu twarzy (zwłaszcza na zbliżeniach podczas rozmów Punishera z Micro). Przyjęta konwencja świetnie pasuje do mocnego scenariusza. Z kolei Leandro Fernandez tworzy prace nieco bardziej uproszczone. Jest bardziej rysunkowo, i chociaż artyście nie można odmówić talentu, to zaprezentowanie przytłaczającego świata w tym przypadku wypadło nieco gorzej. Uwagę zwraca też, że obaj rysownicy zdecydowali się (za namową Gartha Ennisa?) na szerokie kadry, które dominują w komiksie. Nie ma jednak wydziwiania, układania rysunków w jakieś wymyślne wzory – króluje prostota i jest to w tym przypadku wybór nad wyraz trafiony.

Pierwszy tom zbiorczy Punishera Max od Gartha Ennisa jest bez dwóch zdań znakomitą, ale i specyficzną lekturą. Fani komiksu superbohaterskiego niekoniecznie znajdą tu coś dla siebie – panujący na łamach całego albumu klimat beznadziei i przemocy wręcz poraża swoją intensywnością. Tutaj pogoń za zbrodniarzami jest absolutnie na serio, a Punisher nie ma sentymentów ani litości. Jeśli dobrze wejdzie się w świat przedstawiony, lektura na pewno przyniesie czytelnikowi sporo wrażeń. Dobrze, że na kolejne spotkanie z Frankiem Castle nie będzie trzeba długo czekać, kolejny tom jest już zapowiedziany. Ja wyglądam go z niecierpliwością. 

Tytuł: Punisher Max
Seria: Max Comics
Tom: 1
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Lewis Larosa, Leandro Fernandez
Kolory: Dean White
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher Max vol. 1
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel
Data wydania: kwiecień 2017
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1860-7

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz