Thorgalowe spin-offy powoli zbliżają się do końca. Ideę przyświecającą twórcom, gdy podejmowali się tego zadania, można oceniać różnie. Dla jednych jest to interesujące rozszerzenie świata przedstawionego i okazja do kolejnych spotkań z ulubionymi bohaterami, dla innych zaś projekt jest ewidentnym skokiem na pieniądze fanów. Prawda leży, jak zwykle, pośrodku. Z trzech serii pobocznych, Louve była tą najbardziej magiczną – pojawiali się w niej bogowie, tajemnicze stwory, a bohaterka przeżywała swoje przygody w kilku światach. Siódmy album jest ostatnim przed ponownym połączeniem się fabuł wszystkich cykli pobocznych i głównego.
Louve wyrusza w kolejną niebezpieczną podróż. Córka Thorgala zamierza tym razem przekonać węża Nidhogga, by ten pomógł w ratowaniu wszystkich dziewięciu światów i ponownie zaopiekował się korzeniami drzewa Yggdrasil. Temu zagrażają Czarne Elfy, które chcą ściąć drzewo, a tym samym wzniecić międzyświatową wojnę i pogrążyć wszystko w chaosie. Na drodze Louve czyha wiele niebezpieczeństw, ale dziewczynka odnajdzie na niej także sojuszników, którzy w miarę możliwości spróbują pomóc jej w wykonaniu zadania i zażegnaniu niebezpieczeństwa. Nie będzie to jednak łatwe i nie wszyscy doczekają końca tej przygody.
Fabuła ostatniej części Louve toczy się w bardzo szybkim tempie. To bezpośrednia kontynuacja poprzedniego zeszytu i obserwujemy tu dalszy ciąg zarysowanych tam wątków. Yann zdecydował się na swoistą żonglerkę motywami – kolejne prowadzone są bardzo krótko, na zasadzie „dwie strony i przeskok w inne miejsce”. Dzięki temu całość czyta się wyjątkowo szybko, ale z drugiej strony, manewr nie sprzyja budowaniu klimatu. Niestety, żadna z linii fabularnych nie wzbudza większych emocji, a fundamentalny wydźwięk całości (wszak zagrożone jest wszystkie dziewięć światów) przykrywa sobą wszystko, łącznie z bohaterami. A skoro o nich mowa…
Louve jest tu dokładnie taka, jaką znamy ją z poprzednich części cyklu, czyli buntownicza, samodzielna, sprzeciwiająca się Aaricii i tocząca dysputy ze swoim dzikim obliczem – jako główna bohaterka sprawdza się dobrze. Niestety, sporym problemem Nidhogga jest brak interesujących postaci drugoplanowych. Taki stan rzeczy mocno zaskakuje, bo takich bohaterów jest tu bardzo dużo. Sęk w tym, że nie tylko żaden z nich się specjalnie nie wyróżnia, ale większość zwyczajnie irytuje. Aaricia znowu wzdycha do Thorgala i w najmniejszym stopniu nie przypomina tej wojowniczej księżniczki, którą znamy i lubimy. Volsung de Nichor jest karykaturą samego siebie – nie jest już sprytnym złoczyńcą bez skrupułów, ale został przekształcony w kreaturę sypiącą słabymi one-linerami. Scenarzysta próbuje ratować sytuację postacią Vigrida, ale rzucane na niego kolejne przekleństwa i plagi są zbyt wyolbrzymione, by przejąć się losem tego pomniejszego boga.
Na kartach Nidhogga Yann stara się grać na sentymencie fanów. Wykorzystuje znane postaci (Thjazi, Volsung, Strażniczka Kluczy, Vigrid, Nidhogg, Freya), powiela rozwiązania fabularne (wykorzystanie metalu, który nie istniał, wędrówka po światach, ingerujący w życie śmiertelników bogowie) i próbuje tak wymieszać poszczególne składowe, by efekt końcowy był zadowalający. I w pewnym stopniu faktycznie jest, ale jedynie wtedy, gdy nie mamy od tytułu wywodzącego się od Thorgala większych wymagań, aniżeli prosta rozrywka. Sęk w tym, że główna seria zawsze była czymś więcej. Poza warstwą akcyjną twórcy zostawiali czytelnikowi sporo materiału do przemyśleń, a poruszana tematyka była często ważna i niebagatelna. Tutaj tego brakuje – Nidhogg jest tylko czytadłem.
Strona wizualna albumu prezentuje się bardzo dobrze. Roman Surżenko ewidentnie czuje klimat Thorgala, a jego styl bardzo przypomina sposób, w jaki rysował Grzegorz Rosiński za swoich mniej malarskich czasów. Kiedy polski artysta ostatecznie zrezygnuje z pracy przy swoim flagowym projekcie, to Rosjanin jawi się jako naturalny zastępca i kontynuator jego pracy. Szkoda tylko, że jest to jedyna płaszczyzna, na której najnowszy album Louve jest w stanie jakościowo nawiązać do Thorgala.
Siódmy tom Louve jest niestety pewnym rozczarowaniem. Po obiecującej Królowej Czarnych Elfów można było spodziewać się opowieści równie interesującej, a już na pewno nie idącej po linii najmniejszego oporu. Nidhogg, jako zwieńczenie serii, wypada dosyć mdło. Wypada się cieszyć, że fabuły tego cyklu i Thorgala niebawem znów się splotą. Nie miałbym również nic przeciwko, gdyby połączona całość ponownie poszła w bardziej przyziemnym kierunku, wydaje się, że ciężko będzie wymyślić większe zagrożenie dla światów niż to, z którym bohaterowie mierzyli się w Nidhoggu.
Tytuł: Nidhogg
Seria: Thorgal. Louve
Tom: 7
Scenariusz: Yann le Pennetier
Rysunki i kolory: Roman Surżenko
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Nidhogg
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Le Lombard
Data wydania: kwiecień 2017
Liczba stron: 48
Oprawa: miękka
Format: 197 x 270
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1975-8
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz