piątek, 12 lutego 2016

Chuck Wendig "Star Wars. Koniec i Początek" - Recenzja

Decyzja o skasowaniu tworzonego przez dekady Expanded Universe była ze strony decydentów marki krokiem, trzeba przyznać, dosyć kontrowersyjnym. Wśród fanów gwiezdnowojennego uniwersum toczono na ten temat wiele dyskusji, a opinie były (i nadal są) dosyć spolaryzowane. Jedno jest pewne – to dopiero początek drogi i jeszcze trochę czasu minie zanim czytelnik otrzyma powieści, które zapiszą się złotymi zgłoskami w historii nowego kanonu, powieści na miarę Ja, Jedi Stackpole’a czy Dartha Bane’a Karpyshyna. Nie zmieniły tego dwie książki wydane do tej pory przez Uroboros, które chociaż dobre, były raczej pozycjami jednokrotnego użytku, w dodatku przeznaczonymi stricte dla fanów. A jakie szanse ma Koniec i Początek

Na Akivie, jednym ze światów Zewnętrznych Rubieży, rozpoczyna się tajna narada sił imperialnych. Przedstawiciele tej potężnej niegdyś machiny zebrali się, by debatować nad krokami, które muszą podjąć po klęsce pod Endorem, gdzie zniszczona została druga Gwiazda Śmierci. Podczas wypełniania zleconej przez dowództwo Nowej Republiki misji lokalizowania sił imperialnych, w ręce przeciwnika wpada pilot, Wedge Antilles. Ponadto na Akivę przybywa Norra Wexley. Była pilotka Rebelii chce pojednać się z synem, którego zostawiła, by walczyć z Imperium. Na planecie trafia jednak nie tylko na swojego potomka, ale i na innych, obeznanych w walce ludzi, a ich spotkanie może mieć zgoła nieoczekiwane i dramatyczne konsekwencje. 

Fabuła powieści rozczarowuje. Całość jest, niestety, dosyć chaotyczna i naiwna. Dlaczego tak się dzieje? Głównym powodem są wybitnie nieciekawi główni bohaterowie. Tak, to są ci „dobrzy”, jednak to, w jaki sposób im się wszystko udaje, zakrawa o parodię. W jakie tarapaty by nie wpadli, jak blisko śmierci by się nie znaleźli, czytelnik nie musi się obawiać – i tak nic im się nie stanie i wyjdą z opałów obronną ręką. Ponadto bohaterowie nie są wiarygodni, a ich motywacja jest naciągana. Za przykład weźmy Norrę. Kobieta wraca na Akivę po swojego syna, chce go wywieźć daleko od tarapatów. Wystarcza jednak informacja o tym, że na planecie więziony jest bohater Rebelii, Antilles, by prawie że pędem porzuciła swoje szlachetne plany. Ostatecznie wciąga syna w niebezpieczną rozgrywkę i na każdym kroku ryzykuje tak swoim, jak i jego życiem. Bardzo wiarygodne…

Regularna fabuła przeplatana jest wieloma mini-rozdzialikami, nazywanymi tu interludiami. Autor opisuje w nich losy bohaterów niemających bezpośredniego wpływu na akcję. Każdy traktuje o kimś innym i opowiada, jak wiedzie się tak szeregowym obywatelom, jak i bardziej znanym osobom, w galaktyce ulegającej zmianom. Ten zabieg jest akurat całkiem udany, przede wszystkim dlatego, że pozwala na oderwanie się od głównej, bardzo naiwnej, linii fabularnej. To także okazja do zaobserwowania sytuacji  w galaktyce w skali mikro i makro. Czy wprowadzone tu postaci powrócą w kolejnych tomach tej trylogii? Na razie nie wiadomo, ale nie zdziwię się, gdy bohaterami kolejnych interludiów będą już zupełnie nowe osoby. 

Co dosyć mocno zaskakuje, to nacisk autora na eksponowanie wątków homoseksualnych. Nie mają one w zasadzie żadnego znaczenia dla postępu fabuły, ale Wendig, z mało zrozumiałych powodów, dosyć często do nich powraca. Dwóch ojców ma para sierot z Naboo, siostra głównej bohaterki żyje sobie z żoną, a inny bohater okazuje się być gejem i odrzuca awanse pewnej łowczyni nagród. Gdyby jeszcze to, czy któryś z bohaterów jest gejem lub lesbijką, miało jakiekolwiek znaczenie, wówczas nie byłoby absolutnie żadnego problemu. Ale tutaj zahacza to tylko i wyłącznie o oddanie należnego hołdu politycznej poprawności, bo na opowiadaną przez Wendiga historię rzecz w ogóle nie wpływa. Czekam, aż w kolejnych tomach pojawi się wątek biednych i prześladowanych uchodźców, którzy planety, na które przybyli, chcą zmieniać na własną modłę.

Gdy wejrzy się głębiej w niektóre wypowiadane przez bohaterów kwestie, można znaleźć dosyć ciekawe rzeczy. Analizując zwłaszcza postaci imperialne, możemy zacząć nieśmiało domyślać się, jaki może być kierunek ewolucji Imperium. Wciąż daleko temu wszystkiemu do znanego z Przebudzenia Mocy Najwyższego Porządku, jednak pojawiają się nieśmiałe aluzje. Jeden z imperialnych twierdzi na przykład, ze Imperium jest skorupą. Że chodzi o całkowitą kontrolę i odpowiedni ludzie będą wracać, by ją odzyskać. Imperium ma też być w tej interpretacji rakiem w kościach galaktyki. Inny bohater twierdzi z kolei, że osierocone Imperium powinno zaczaić się na obrzeżach, odejść od bieżących wydarzeń i skupić  na szukaniu Ciemnej Strony Mocy, bo tylko ona pozwoli na powrót do potęgi. Daleko stąd jeszcze do Kylo Rena i Snoke’a, ale pierwsze nawiązania zaczynają się pojawiać. 

Koniec i Początek to powieść w najlepszym razie przeciętna. Pewną popularność mogła zyskać tylko i wyłącznie dzięki związanemu z premierą Przebudzenia Mocy hype’owi na produkty z logo Star Wars, jednak gdy szał minie, mało kto będzie o niej pamiętał. Pozostaje mieć nadzieję, że dwa kolejne tomy (tak, powstaną, cóż zrobić…) będą lepsze i mniej w nich będzie osobistych przekonań autora w kwestiach światopoglądowych. Bo jeśli nie, to może być to jedna ze słabszych prac pańszczyźnianych w ramach książkowych Gwiezdnych Wojen. Czyta się ją szybko, temu nie zaprzeczę, ale niestety całościowo jest to rzecz dosyć miałka. Jeśli ma się czas, można ją przeczytać, jednak nawet fani nie powinni czuć specjalnej presji. 

5/10

Autor: Chuck Wendig
Tytuł: Star Wars. Koniec i Początek
Tytuł oryginału: Star Wars. Aftermath
Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska
Wydawca: Uroboros
Data wydania: grudzień 2015
Liczba stron: 448
ISBN: 978-83-280-2699-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz