piątek, 22 stycznia 2016

Dmitry Glukhovsky "Metro 2034" - Recenzja

Kontynuacje bestsellerowych powieści zawsze stanowią dla autorów spore wyzwanie. Twórca musi zdecydować, w którą stronę zamierza pójść – czy chce wybrać rozwiązanie bezpieczne i powtórzyć schemat, który zapewnił komercyjny sukces, czy może zaryzykować i pokazać coś nowego, godząc się tym samym na utratę zainteresowania części czytelników. Oba wyjścia mają swoje wady i zalety, jednak wydaje się, że ciekawsze są próby rozwinięcia koncepcji niż jej klonowanie. W tym właśnie kierunku podążył Dmitry Glukhovsky. Metro 2034 różni się od swojej słynnej poprzedniczki, lecz w opinii wielu czytelników, jest też książką gorszą. Ale czy tak jest w istocie?

Stacja Sewastopolska leży na zupełnie innym krańcu metra niż znana z poprzedniej części WOGN, lecz także tutaj ludzie muszą bez przerwy mierzyć się z zagrożeniami, mogącymi położyć kres ich kruchej egzystencji. Rok po starciu z Czarnymi to właśnie na Sewastopolskiej odnajduje się Hunter, człowiek, który wysłał na desperacką misję Artema. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie – epidemia śmiertelnej choroby. Jeśli nie zostanie w porę opanowana, może zagrozić istnieniu całego moskiewskiego metra. Walczący z własnymi demonami Hunter nie wydaje się odpowiednią osobą, by znaleźć sposób na pokonanie choroby, jednak ostatecznie okazuje się, że tylko on dysponuje umiejętnościami pozwalającymi tego dokonać. Wraz z towarzyszami – staruszkiem Homerem i nastoletnią Saszą, musi wyruszyć w wyjątkowo trudną podróż, z której niektórzy mogą nie wrócić.

Jednym z większych problemów Metra 2033 była kreacja bohaterów. Wówczas Glukhovsky niespecjalnie zadbał o tych drugoplanowych, uwagę skupiając w znacznej mierze na losach Artema. Tym razem na szczęście jest inaczej, a czytelnik w końcu otrzymuje więcej niż tylko jednego interesującego protagonistę. Najlepsze wrażenie sprawia chyba Homer. Stary wyjadacz, który przeżył pod ziemią już wiele lat, został pokazany jako człowiek, który nie może usiedzieć na miejscu. Mimo istnienia kobiety, która chce związać z nim swój los, ciągnie go do tuneli. Nie jest to jednak zwykłe ryzykanctwo, a trudny do sprecyzowania zew, który nie pozwala mu na osiadły tryb życia. Bohater chce napisać książkę o perypetiach swoich towarzyszy, dokumentującą dla przyszłych pokoleń jak żyje się pod ziemią. By to osiągnąć, jest w stanie narazić się na spore niebezpieczeństwo.

Bardzo ciekawą parę tworzą Hunter i Sasza. Mimo pewnych przesłanek sugerujących, że ową dwójkę może łączyć jakieś głębsze uczucie, nic nie jest pokazane dosłownie. Glukhovsky świetnie odmalowuje napięcie między tymi bohaterami – u Saszy przyjmuje ono bardziej namacalną formę, z kolei u Huntera uzewnętrznia się jako walka z tą częścią własnej osobowości, która chce jedynie niszczyć i zabijać. Łącząca ich nić jest bardzo cienka i w każdej chwili może zostać zerwana, co widać w kolejnych etapach fabuły. Bohaterowie Metra 2034 są przedstawieni wiarygodnie, jako postaci z krwi i kości, których los potrafi zaciekawić czytelnika. To znacząca zaleta i spory skok jakościowy w stosunku do pierwszej części, tam bowiem interesował nas los zaledwie jednej persony.

Dobre wrażenie sprawia sama fabuła. Nie ma tutaj, tak irytującego w przypadku perypetii Artema, zabiegu deus ex machina. Wydarzenia logicznie wynikają jedne z drugich i zmierzają do celu bez irytujących zbiegów okoliczności, prostujących historię, która, co trzeba dodać, mimo że nieskomplikowana, to potrafi zaangażować emocjonalnie odbiorcę. Warto także odnotować, że na kartach Metra 2034 nie uświadczymy wątków mesjanistycznych. Przedstawione wydarzenia skupiają się na zagrożeniu przyziemnym, a protagoniści nie mają zapędów do zdobycia chwały ewentualnych wybawców ludzkości. Bohater pierwszej części także ich nie miał, jednak on był określany jako „wybraniec”, co czyniło jego perypetie w pewien sposób uduchowionymi. Tutaj tego brakuje, co dla niektórych czytelników będzie wadą, jednak dla innych, w tym niżej podpisanego, jest zabiegiem trafionym.

Dużo miejsca zajmuje tu swoiste filozofowanie. Glukhovsky każe Homerowi i spółce snuć rozważania o kondycji ludzkości, zdarza im się także dywagować na temat jednostki, jej dobrej i gorszej strony i równowagi między nimi. Często przewijającym się na kartach Metra 2034 motywem jest również walka o zachowanie człowieczeństwa w zdegenerowanym świecie, w czym istotną rolę odgrywać może przebaczenie i odkupienie. Odnalezienie empatii w brutalnej rzeczywistości jest trudne, ale dla bohaterów powieści może być jedyną drogą do zwycięstwa nad przeciwnościami, z którymi muszą bez ustanku walczyć. Sceny, w których protagoniści myślą nad ważkimi tematami, trochę w powieści Glukhovsky’ego jest, i ponownie – nie każdy czytelnik będzie w stanie bezboleśnie przez nie przebrnąć. Dla tych, którzy spodziewają się czystej akcji, może to stanowić spore rozczarowanie.

W obiegowej opinii Metro 2034 jest powieścią dużo gorszą od swojej poprzedniczki. Fakt, obie książki nieco się od siebie różnią, jednak nie sądzę, by stawianie ich na zupełnie przeciwnych biegunach było zasadne. Co więcej, wydaje się, że to właśnie kontynuacja jawi się w ostatecznym rozrachunku jako książka ciekawsza. Wygrywa tym, że jest wolna od pewnych znaczących wad, które obniżały ocenę Metra 2033. Dymitr Glukhovski udowadnia w niej, że potrafi wyjść poza schematy i zaproponować czytelnikowi coś nieco innego od oczekiwań większości.

7/10

Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2034
Tytuł oryginału: Метро 2034
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Wydawca: Insignis
Data wydania: listopad 2015 (wznowienie)
Liczba stron: 410
ISBN: 978-83-6531-503-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://fantasta.pl/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz