sobota, 19 grudnia 2015

Gwiezdne Wojny Epizod VII - Przebudzenie Mocy (reż. J. J. Abrams) - Recenzja

"Przebudzenie Mocy" to bez wątpienia jeden z najbardziej oczekiwanych filmów ostatnich lat. Co ciekawe, na pewnym etapie trwania uniwersum Star Wars, miał on w ogóle nie powstać, a seria miała zamknąć się na części numer sześć. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można było jednak zakładać, że ta decyzja nie będzie ostateczną, wszak nie zarzyna się kury, która znosi złote jaja. I faktycznie – w 2012 roku gruchnęła wieść, że prawa do marki zostały przejęte przez Disneya, a jeśli chodzi o filmy, to powstanie nie tylko nowa trylogia, obejmująca epizody VII, VIII i IX, ale także różne spin offy. "Epizod VII – Przebudzenie Mocy" to pierwszy z tych obrazów. Oczekiwania co do jego jakości były, nie bez kozery, wyjątkowo duże. Jak to wyszło w praktyce? O tym poniżej.

Akcja filmu rozgrywa się 30 lat po zakończeniu "Powrotu Jedi". Świat przedstawiony nie jest taki, jakiego można się było spodziewać. Rebelia nie do końca zdała egzamin jeśli chodzi o działalność w czasach pokoju – nie zdołano wypracować trwałego porządku, a władza nie jest w pełni usankcjonowana. Na ruinach Galaktycznego Imperium wyrasta nowa organizacja, która ma chrapkę na sięgnięcie po rządy nad galaktyką. Są jednak ludzie, którzy chcą te zapędy powstrzymać. Wśród tych, którzy będą się starali tego dokonać, znajdziemy zarówno starych przyjaciół, jak i bohaterów do tej pory nieznanych, jednak posiadających olbrzymią dozę determinacji, i nie bojących się walczyć w obronie rzeczy, w które wierzą. 

Nie można odmówić nowym "Gwiezdnym Wojnom" tego, że chciały nawiązywać do „lepszej” z dwóch poprzednich trylogii. W tym celu np. powracają niektórzy znani bohaterowie, dzięki którym mamy poczuć tę, jakże znajomą, magię. Ponadto, przed oczami odbiorcy przesuwają się nowe-stare lokacje. Mamy tu m.in. nową Tattoine i nowego Yavina 4. A wszystko w myśl zasady, że najbardziej lubimy te filmy, które już znamy. Obrazki zaprezentowane przez czarodziejów od efektów specjalnych są jednak wyjątkowo ładne i oddziałujące na wyobraźnię. To niezaprzeczalna zaleta "Przebudzenia Mocy". CGI jest tu nieco mniej nachalne niż w trylogii prequeli, co bezsprzecznie działa na korzyść całości. 

W kwestii bohaterów, "Przebudzenie Mocy" także stawia na sprawdzone rozwiązania. Rey, podobnie jak Luke, wiedzie życie gdzieś na kosmicznym zadupiu, jednak zupełnie niespodziewanie upomina się o nią wielka galaktyka. Kobieta zostaje wplątana w coś zdecydowanie większego niż jej dotychczasowe egzystencja zbieracza złomu. Analogii do znanego blond herosa jest zresztą więcej, ale są to rzeczy do odkrycia już podczas seansu. Bardzo korzystnie wypada powrót Harrisona Forda do roli Hana Solo. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie ten bohater ciągnie do przodu całe nowe Gwiezdne Wojny. Bohater w dalszym ciągu czaruje zawadiackim urokiem, tym razem doprawionym doświadczeniem. Zaskakująco dobrze sprawdzają się młodzi aktorzy. Zarówno Daisy Riley jako Rey, jak i John Boyega w roli Finna, zdecydowanie dają radę, a ich postacie charakteryzują się sporą naturalnością, co dobrze rokuje na dalsze części Sagi. 

Mocną stroną kolejnych odsłon "Gwiezdnych Wojen" były zawsze czarne charaktery. Wystarczy w tym momencie wspomnieć o takich postaciach jak Darth Vader, Imperator czy Darth Maul, by na ustach większości fanów wykwitły pełne aprobaty uśmiechy. Tak, ci bohaterowie mieli tonę charyzmy. Tym razem ich rolę przejął niejaki Kylo Ren, członek pewnej tajemniczej organizacji, będącej spadkobiercą tradycji Imperium. Ren jest zamaskowany, a jego tożsamość to jedna z najściślej strzeżonych przed premierą tajemnic. Nie zamierzam owej tajemnicy tutaj wyjawiać, wspomnę tylko, że okoliczności jej wyjawienia nie zostały przez twórców w pełni wykorzystane, a to czego wówczas brakuje, to odpowiedni dramatyzm. Istotnym problemem jest także fakt, że nowemu złemu w uniwersum bezsprzecznie brakuje tego pokręconego uroku, jaki charakteryzował jego poprzedników w Ciemnej Stronie Mocy. Zarówno on, jak i jego tajemniczy mocodawca, są dosyć bezpłciowi. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych odsłonach nowej trylogii, te postaci zostaną rozwinięte w bardziej interesującym kierunku, bo na tę chwilę, jeśli chodzi o "Przebudzenie Mocy", to są niestety najsłabszym ogniwem.

W "Przebudzeniu Mocy" nie uświadczymy niestety tej magii, która obecna była w Epizodach IV, V i VI. Znajdziemy tu jedynie jej skrawki, widoczne chociażby w niektórych dialogach, fabularnych okolicznościach, lokacjach, czy w końcu w zachowaniu poszczególnych postaci. Oczywiście, wciąż jest to dobry, rozrywkowy blockbuster, jednak po marce Star Wars można było spodziewać się nieco więcej, niż finalnie otrzymaliśmy. Można też odnieść wrażenie, że J. J. Abrams za bardzo bał się zepsuć ten materiał, by wykroczyć nieco poza utarte schematy. Podczas seansu można się dobrze bawić, bo film w ostatecznym rozrachunku jest dobry. Tylko dobry. Oczekiwania były chyba jednak zbyt duże. 

Tytuł: Gwiezdne Wojny Epizod VII - Przebudzenie Mocy
Tytuł oryginału: Star Wars Episode VII - The Force Awakens
Reżyseria: J. J. Abrams
Scenariusz: Lawrence Kasdan, J. J. Abrams, Michael Arndt
Zdjęcia: Daniel Mindel
Czas trwania: 2 godz. 15 min.
Data premiery: 18 grudnia 2015 (Polska i świat)

4 komentarze:

  1. W końcu pójdę na ten film - między innymi dzięki Twojej opinii. Bałam się, że dostaniemy coś, o czym lepiej byłoby zapomnieć, więc starałam się nawet nie śledzić newsów przedpremierowych, ale teraz z radością słyszę, że dużo ludzi ocenia film jako dość dobry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale co jak co, Stara Trylogia jest o WIELE lepsza... ;)

      Usuń
  2. W końcu udało mi się zobaczyć film! kolejki i rezerwacje w kinach były niesamowite jeszcze czegoś takiego nie widziałem, ale po obejrzeniu filmu całkowicie zgadzam się z Twoją opinią!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz tylko czekać na wydania dvd, żeby na spokojnie obejrzeć kilka razy w domowym zaciszu. :)

      Usuń