piątek, 17 października 2014

Guns N'Roses - Chinese Democracy



O tym jak długo ten album powstawał wie każdy. W muzyce rozrywkowej 17 lat (bo płytę z coverami ciężko zaliczać do regularnej dyskografii, to raczej dodatek do niej) to epoka. W tym czasie zmieniają się mody i trendy, gatunki powstają i umierają, a Axl Rose tworzy jeden materiał. Materiał wyczekiwany. Mamy rok 2014, zbliża się szósta rocznica powstania „Chinese Democracy”, to dobra okazja, by do tej płyty powrócić.

O albumie z 2008 roku krąży wiele opinii. Co można o nim usłyszeć najczęściej? Że ma momenty, fragmenty świetne i szalenie chwytliwe, ale poszczególne kompozycje nie mogą się równać z nieśmiertelnymi szlagierami, które grupa tworzyła na przełomie lat 80. i 90. Oczywiście - to nie podlega żadnej dyskusji. Nie znajdziemy tu ciosów na miarę „Sweet Child O'Mine”, „November Rain” czy „Estranged”, które na stałe wejdą do kanonu muzyki rockowej, ale też... kompletnie nie o to chodzi.

Axl Rose nie zamierza ścigać się z legendą marki Guns N'Roses. Nie zamierza niczego odkrywać na nowo. Absurdalnie długi czas powstawania tej płyty, poza swego rodzaju legendą, która w pewien sposób pozwoli jej przejść do historii, przyniósł jej niestety także wiele złego. Przede wszystkim wywindował oczekiwania na niebotyczny wręcz pułap. Bo skoro jest to materiał, który powstawał prawie dwie dekady, to wielu fanów uważało, że efektem musi być albo arcydzieło, albo spektakularna klapa. Tymczasem trzeba „Chinese Democracy” od tych oczekiwań oderwać. I, gdy bez zbędnego ciśnienia spojrzymy na niego po prostu jak na nowy krążek znanej kapeli rockowej, dostrzeżemy jego bezsprzeczną wartość.

„Chinese Democracy” to album, który musiał być swoistą wypadkową muzycznych tendencji. Nawiązania do dawnego stylu zespołu są oczywiste i bardzo dobrze, że się tutaj znalazły. Dzięki nim wciąż wiemy z jaką kapelą mamy do czynienia. W wyniku tego można tu znaleźć tak klasycznie brzmiące kompozycje jak  „I.R.S”, czy „This I Love”. Jednak główna siła tego materiału to fakt, że Axlowi udało się na nim połączyć stare z nowym, zachowując przy tym tożsamość zespołu. Dopuszczenie do głosu wpływów elektronicznych mogło być ryzykowanym manewrem, jednak w ostatecznym rozrachunku muzyka na tym zyskała. Lekkie wpływy industrialu w „Shackler's Revenge” czy też ciekawie zapętlony podkład w „Better” - toż to zabiegi wręcz wyśmienite. 

Jednak nie wiem czy istotniejszym nie jest fakt, iż „Chinese Democracy” jest albumem niezwykle równym. Na dobrą sprawę nie znajdziemy tu numeru, który można z czystym sumieniem z zestawu wyrzucić. I być może pod tym względem można go uznać nawet za lepszy od słynnych dwóch części „Use Your Illusion”, które poza kawałkami wybitnymi, zawierały także nieco wypełniaczy. Tym razem takowych zwyczajnie nie ma! Takie postawienie sprawy jest zapewne dosyć ryzykowne i gdybym był uznanym muzycznym recenzentem, z którego głosem liczy się rzesza słuchaczy, wywołałbym być może nieco kontrowersji, jednak tak po prostu jest. „CD” wygrywa właśnie ową zadziwiającą równością.

Przymiotnikiem najbardziej odpowiednim do opisania tego materiału jest „legendarny”. Bo właśnie taki jest to album. Nie wejdzie on na stałe do kanonu rocka ze względów muzycznych, jest zaledwie bardzo dobry, a to za mało. Legenda bierze się bardziej z warstwy okołomuzycznej. Jakiej? Tego tłumaczyć nie trzeba. 
Tworząc tę płytę, Axl Rose skutecznie wyszedł z muzycznego niebytu. Czy pójdzie za tym coś więcej? Ciężko powiedzieć. Dzisiaj, sześć lat po premierze, następcy wciąż nie widać, a mgliste plotki to za mało, by być czegokolwiek pewnym. Oczywiście, czym jest marne sześć lat dla muzyka, który potrafi trzymać fanów w niepewności o wiele dłużej, jednak mimo wszystko chętnie poznałbym już kontynuację. I życzyłbym sobie, by poziom był przynajmniej tak wysoki jak w przypadku „Chinese Democracy”. 

8/10


2 komentarze:

  1. Podziwiam ludzi, którzy potrafią analizować muzykę, czy to klasyczną czy też bardziej współczesną. Moje rozumienie jej ogranicza się do podoba mi się bądź nie. Czytałam ostatnio analizę utworów Wagnera dokonaną przez jego prawnuka. I wyglądało to tak, że biograf wskazywał fragment utworu i pisał - o proszę, w tych nutach widać antysemityzm dziadka. Podziwiam :-)
    Moja ulubiona piosenka Guns N'Roses pochodzi własnie z tej płyty - This I Love.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei w utworze "Śmierć Ludzkości" zespołu Massemord, dopatruję się skrajnej mizantropii i silnych uczuć tzw. "negatywnych". :D

      A już serio i co do meritum - "This I Love" - taaak. Wyszło to Axlowi pięknie. Facet nic nie stracił z kompozytorskiego kunsztu. Szkoda, że się tak z Gunsami porobiło, gdyby te lata wcześniej nie doszło do takich roszad, ciekawe ile więcej nieśmiertelnych szlagierów byśmy mieli dzisiaj na stanie...

      Usuń