środa, 29 maja 2013
Rafał A. Ziemkiewicz "Ognie na Skałach" - Recenzja
Trzykrotny laureat najważniejszej nagrody w polskiej fantastyce (w tym dwa razy za powieść), Rafał Ziemkiewicz, swego czasu zrobił sobie dosyć długą przerwę od opisywania wymyślonych światów. Jednak ciągnie wilka do lasu i można było się spodziewać, że prędzej czy później ów zew okaże się na tyle silny, że coś się z niego urodzi. Taka sytuacja zaistniała w 2005 roku, kiedy to po siedmiu latach od ukazania się „Walcu stulecia”, na półkach księgarni pojawiła się powieść „Ognie na Skałach”. Oczekiwania były duże i jak się później okazało, część czytelników poczuła się nieco zawiedziona efektem finalnym. Jednak, gdy popatrzymy na sprawę chłodniejszym okiem i bez wielkich oczekiwań, okaże się, że dostaliśmy w swoje ręce książkę przynajmniej dobrą.
Fabuła wygląda dosyć prosto. Oto najemny żołnierz, niejaki Żegost, trafia do nadmorskiego królestwa Ruerhu. W wiejskiej gospodzie dowiaduje się od tamtejszych rybaków, że tegoroczne połowy są dalece niesatysfakcjonujące z uwagi na nieobecność w okolicznych wodach łososia, królewskiej ryby, która w znacznej mierze utrzymuje mieszkańców wioski. Szybko wychodzi na jaw, że sprawa może w pewien sposób wiązać się z księciem krainy, Zamborgiem, oraz jego żoną, Khielve, uwolnioną przed laty z niewoli u zamieszkującego na odległej północy maga. Uwikłany przypadkiem w spór z książęcą szlachtą, Żegost, zmuszony jest zająć się sprawą, która kładzie się cieniem zarówno na życiu mieszkańców zamku, jak i miejscowych rybaków.
Czego zazwyczaj spodziewamy się, gdy bierzemy do ręki powieść z gatunku fantasy? Odpowiedź, zawierająca w sobie pojęcia takie jak „przygoda”, „magia”, „akcja”, będzie jak najbardziej uzasadniona. I właśnie brak większego natężenia tych konkretnych składowych zaskakuje chyba najbardziej. Jednak, paradoksalnie, jest to przy okazji najmocniejsza strona „Ogni na Skałach”. Ziemkiewicz zdecydował się na swoistą kameralność w świecie, w którym istnieje magia, zdając się na moc swojego pisarskiego stylu. Wyszło mu znakomicie. Historia, mimo że prosta jak konstrukcja cepa i praktycznie od samego początku dosyć przewidywalna, posiada w sobie coś, co nie pozwala się nudzić i narzekać na brak większego zapętlenia.
Akcja rozwija się dosyć powoli. Taki zabieg może wydawać się dosyć dziwaczny, gdy spojrzymy na nie największą objętość powieści, lecz w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że autor wie co robi. Wydarzenia wynikają logicznie jedno z drugiego i do niczego nie jest im potrzebne zawrotne tempo. Tutaj bardziej chodzi o bohaterów i ich wzajemne relacje. Żegost powoli odkrywa, że to co najważniejsze kryje się właśnie w relacjach między księciem Ruerhu, a jego żoną.
Od konkretnego czytelnika zależy jak będą postrzegani bohaterowie. Bardziej zainteresować się można w zasadzie tylko jednym, tym głównym. Należy przy tym jednak zauważyć, że i o Żegoście nie dowiadujemy się wiele. Przez cały czas owiany jest on mgiełką tajemnicy. Co i rusz otrzymujemy sugestie, że może być kimś więcej, niźli zwykłym żołdakiem, jednak autor w żaden sposób nie rozwija tego tematu. Takie rozwiązanie dla jednych może być rozczarowujące, jednak ja odbieram je bardziej jako coś intrygującego. Dostajemy coś, nad czym sami możemy pogłówkować i dopowiedzieć sobie resztę. Bywa, że takie rozwiązanie jest ewidentnie wynikiem braku dobrych pomysłów jak daną postać poprowadzić, jednak w tym przypadku idzie odczuć, że to nie w tym rzecz. Ten bohater miał taki być, jego owiana tajemnicą przeszłość miała stanowić dla czytelnika frapującą zagadkę. Wyszło znakomicie.
Bez pośpiechu, kameralnie i z dużymi niedopowiedzeniami. Tak ostatecznie jawią się „Ognie na Skałach”. Wyszło nietypowo, ale także bardzo dobrze. Opowiedziana historia miała w sobie to przysłowiowe „coś”. A świat, w którym rozgrywała się akcja powieści, ma w sobie spory potencjał, i mimo świadomości, że raczej była to zamknięta całość, przyznam, że ze sporą przyjemnością przeczytałbym kolejne umiejscowione w nim opowieści. Jednak nawet jeśli do tego nie dojdzie, nie będę płakał. Są bowiem „Ognie na Skałach”, do których zawsze można wrócić, ciesząc się obcowaniem z tą, przez lakoniczność silną historią.
8/10
Autor: Rafał A. Ziemkiewicz
Tytuł: Ognie na Skałach
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 2005
Liczba stron: 240
ISBN: 83-89011-81-6
(Recenzja dostępna jest także w serwisie Po Przecinku )
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytałam już lata temu, ale bardzo pozytywnie ją wspominam. Zawiodło mnie tylko nieco zakończenie, spodziewałam się czegoś więcej...
OdpowiedzUsuńTu się zgodzę, zakończenie to akurat najsłabszy element tej powieści. W ogóle dobrze by było, gdyby książka miała z 200 stron więcej. Tak przyjemnie się ta opowieść snuła, że żal było kończyć. ;)
UsuńTutaj, ja się zgodzę tym razem - nie obraziłabym się nic a nic, gdyby opowieść trwała co najmniej 200 stron dłużej :)
UsuńNo, parę ładnych lat temu czytałem tę powieść. Nawet chyba pamiętam pierwsze zdanie, bodaj jakoś tak leciało: "Coście tacy przygnębieni, panie Żegoście" i gadał to karczmarz :D (Albo cosikieś pomyliłem). Zakończenie chyba miało coś w sobie 'nie takiego' - a może jego mniej pozytywny obiór wynikał z samego faktu końca? Dobra rzecz, aż chyba sobie wrócę do niej :]
OdpowiedzUsuńZaprawdę, dobrą masz pamięć. ;)
UsuńDobrze ujęte z tym "rozczarowaniem faktem końca". Mogę się pod tym z czystym sumieniem podpisać.
Nie zła ocena jak za typowe fantasy. Nie czytałem ale chyba się skuszę.
OdpowiedzUsuńDo końca typowe jednak nie jest. Polecam się samemu przekonać jak to RAZ-owi wyszło. ;)
UsuńFantastyki Ziemkiewicza jeszcze nie czytałam. Póki co kończę jego książki publicystyczne, ale niebawem zapewne przeczytam ,,Ognie na Skałach".
OdpowiedzUsuńWarto. :)
UsuńA co do publicystyki, ze swojej strony polecam cotygodniową lekturę "Do Rzeczy". Autor jest tam stałym felietonistą, a i czasem coś dłuższego skrobnie. Zawsze przyjemnie go poczytać.