„Gra Endera” była dla wielu
czytelników dziełem kompletnym. Powieścią doskonałą, łączącą
w sobie wciągającą fabułę, intrygujących bohaterów i
uniwersalne przesłanie. W kontekście tworzenia paru tomów, tą
książką Orson Scott Card powiesił sobie poprzeczkę niezwykle
wysoko. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że do takiego poziomu
nie da się już doskoczyć, można co najwyżej próbować. W
drugiej części „Sagi Endera”, autor próbuje właśnie tego
dokonać. A co najważniejsze, rezultat jest więcej niż
zadowalający.
Akcja „Mówca Umarłych” dzieje się
3000 lat po wydarzeniach przedstawionych w poprzedniczce. Na jednej z
planet Stu Światów, Lusitanii, odkryta zostaje nowa rasa obcych,
tzw. Prosiaczki. Po poprzednich doświadczeniach z przedstawicielami
innych cywilizacji, ludzkość jest tym razem bardzo ostrożna w
kontaktach. Placówka badawcza na planecie jest odgrodzona murem od
świata zewnętrznego, a kontakt z Prosiaczkami ściśle regulowany.
Jednak, gdy po tragicznych wydarzeniach w rodzinie miejscowych
naukowców, na miejsce zostaje wezwany Mówca Umarłych, Andrew
Wiggin, wydarzenia stają do góry nogami a głębszy kontakt z
obcymi wydaje się być tylko kwestią czasu. Jednak wypracowanie
kompromisu pomiędzy obiema rasami nie będzie wcale łatwe.
To, co zawsze zachwycało w powieściach
Carda, to znakomita kreacja bohaterów. Ten element pisarskiego
rzemiosła autor opanował do perfekcji. Jego protagoniści zawsze są
wielowymiarowi i potrafią samą siłą osobowości przykuć uwagę
czytelnika, nawet gdy sama fabuła ma nieco niedostatków. To
oczywiście tylko luźna uwaga, gdyż tym razem do fabuły nie można
mieć żadnych zastrzeżeń. Ale o tym za chwilę. Wróćmy do
bohaterów. Mamy ich w „Mówcy Umarłych” całą galerię. Na
samej Lusitanii uwagę czytelnika zwraca np. Novinha, miejscowa
ksenobiolog. Jej postać wykreowana jest niezwykle pieczołowicie.
Ukazana jako odludek, która przez małżeństwo z brutalnym
mężczyzną, chce odpokutować swoje prawdziwe i wyimaginowane winy,
intryguje złożonością. Jej motywy, czasem dosyć pokrętne,
sprawiają wrażenie wyjątkowo uzasadnionych psychologicznie.
Jednak nie tylko ta bohaterka warta
jest uwagi. Autor zaskakuje, ale i zachwyca kreacją Jane –
sztucznej, prawie wszechmocnej inteligencji. Ukazana jako pomocnica
Endera, nie sprawia wrażenia wyszukanego wirtualnego tworu.
Traktujemy ją jako pełnoprawną i bardzo znaczącą dla fabuły
bohaterkę, nawet mimo faktu, że jest postacią ledwie drugoplanową
i wielu akapitów opisujących jej zachowania i przemyślenia, nie
uświadczymy. Tyle ile jest, wystarczy w zupełności, by w pełni
docenić jej skomplikowaną osobowość, a przy okazji kunszt Carda.
Dosyć sporym zaskoczeniem może być
fabuła „Mówcy Umarłych”. Mając w pamięci wydarzenia
przedstawione w „Grze Endera”, fakt, że tym razem śledzimy
historię dziejącą się 3000 lat później, jest nieco szokujący.
Nie trzeba jednak wiele czasu, by otrząsnąć się z tego uczucia.
Co więcej, można nawet pokusić się o wniosek, że taki, a nie
inny zabieg autora, wyszedł właściwie na dobre. Dzięki temu nie
mamy wrażenia, że jest to typowy sequel, nastawiony na sentyment
fanów do konkretnego uniwersum. Autor podniósł rękawicę i
zaproponował nam historię o znanym bohaterze, lecz w bardzo
odmiennych okolicznościach. Ja zdecydowanie to kupuję.
W kontekście zakończenia „Gry
Endera”, podobać się może rola, jaką autor wyznaczył swojemu
flagowemu bohaterowi, Enderowi, tytułowemu Mówcy Umarłych. Po raz
kolejny styka się on z obcą rasą, tym razem jednak nie jest już
młodym, manipulowanym kadetem szkoły wojskowej, lecz dorosłym
człowiekiem, doskonale świadomym wartości wszelkiego życia.
Dźwigając na barkach ciężar przeszłości, stara się ze
wszystkich sił pomóc zarówno Prosiaczkom, jak i napotkanym na
Lusitanii ludziom. Prowadzi to wszystko do bardzo interesujących
refleksji na wiele tematów, chociażby takich jak strach przed
nieznanym, czy „człowieczeństwo” i wzajemne relacje pozornie
odległych kultur.
„Mówca Umarłych” to znakomita
lektura i świetna kontynuacja „Gry Endera”. Czy jest od niej
lepsza, czy gorsza, to już kwestia gustu każdego czytelnika. W
mojej opinii zostaje jednak nieco w tyle, ale nie przez własne
słabości, ale przez absolutną doskonałość pierwszego tomu.(*) Idealnym podsumowaniem tej kwestii jest zresztą prosty fakt. Obie
książki zostały uhonorowane dwiema najważniejszymi nagrodami
światowej fantastyki, czyli Hugo i Nebulą. I bez dwóch zdań, są
to laury w pełni zasłużone, gdyż zarówno „Gra Endera”, jak i
„Mówca Umarłych” to literatura najwyższych lotów, a także
kanon fantastyki, którego wstyd nie znać.
(*) Siedem lat później, w 2019 roku, skłaniam się jednak ku opinii, że to kontynuacja jest powieścią lepszą, głębszą i dojrzalszą. Nadal jednak uważam, że obie książki są zwyczajnie znakomite.
Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Mówca Umarłych
Tytuł oryginału: Speaker For
The Dead
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 25. 03. 2010
Liczba stron: 376
Recenzje tylko naprawdę pobieżnie przejrzałam, bo chcę przeczytać niedługo, a nie chcę sobie NIC spoilerować :D Ale ocena zachęca i nastawia bardzo optymistycznie ;)
OdpowiedzUsuńSłusznie i naukowo. :) Ta książka zasługuje na czysty umysł przed lekturą. Chociaż chyba nie ma u mnie spoilerów, tak myślę...
UsuńLiczę, że przeczytasz całość jak skończysz, no i czekam też na Twoja opinię. ;)
Czytałam tego autora tylko "Zaginione wrota" i średnio mi się podobały, więc chyba mimo wszystko się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko radziłbym spróbować. Chociaż "Grę Endera".
Usuń"Tropiciel" (mimo, że mnie akurat podszedł), to, można powiedzieć, bardziej powieść młodzieżowa. Wspomniana "Gra" to z kolei w moim odczuciu najlepsze dzieło autora, książka prawdopodobnie kompletna. W przypadku, gdyby ona Ci nie podeszła, obiecuję, że więcej namawiać nie będę. ;)