Panowie Herbert i Anderson to niezwykle płodny duet. Ich wspólnych powieści, osadzonych w uniwersum "Diuny", ukazało się w Polsce już jedenaście (to łączna liczba z dwóch wydawnictw). W ich dorobku znajdziemy zarówno prequele słynnej sagi, jak i jej midquele i sequele. Gdy szukacie odpowiedzi jak przebiegał legendarny Dżihad Butleriański, proszę bardzo – wystarczy sięgnąć po Trylogię „Legend Diuny”. Jeśli z kolei nurtuje Was jak zakończyła się oryginalna saga, panowie służą dwutomową kontynuacją. A może chcecie poznać losy Paula po odejściu na pustynię? I w tym przypadku możemy się tego dowiedzieć, o jego losach opowiada bowiem „Paul z Diuny”. Lektury dla fanów jest zatem mnóstwo, jednak fundamentalne pytanie jest takie, czy te dopiski dorównują poziomem książkom napisanym przez Herberta seniora? Ogromna większość powie zapewne, że nie, jednak myślę, że odpowiedź nie może być aż tak jednoznaczna.
„Zgromadzenie Żeńskie” rozpoczyna nową trylogię, opisującą początki najsłynniejszych szkół działających we wszechświecie. Jak sama nazwa wskazuje pierwszy tom skupia się, przynajmniej w teorii, na Bene Gesserit. Akcja powieści dzieje się około 80 lat po bitwie pod Corrinem. Coraz bardziej do głosu dochodzi radykalny ruch butlerian, pragnący narzucić reszcie społeczeństwa swoje skrajnie antytechnologiczne idee. Z dnia na dzień butlerianie stają się coraz bardziej agresywni, z ich zdaniem musi liczyć się nawet imperator – Salvador Corrino. Tymczasem w innych miejscach galaktyki jak grzyby po deszczu, powstają nowe szkoły, chcące kształcić ludzkie umysły. Jedną z nich jest tytułowe Zgromadzenie Żeńskie, którego członkinie próbują obudzić w sobie wspomnienia innych kobiet, a także manipulować genotypami poszczególnych ludzi. Jednak, gdy w swoich intrygach wezmą na cel samego imperatora, okazuje się, że sprawa może się dla nich zakończyć fatalnie.
Tytuł książki jest nieco mylący. Wątek zgromadzenia jest bowiem zaledwie jednym z wielu, i to niekoniecznie najbardziej eksploatowanym. Tak jak autorzy nas do tego przyzwyczaili, także w swojej najnowszej powieści ciągną różne historie i opisują losy wielu ludzi, które z początku odrębne, im bliżej zakończenia, tym coraz bardziej łączą się w układ wzajemnych zależności i powiązań.
To, co zdecydowanie odróżnia dopiski tandemu, od prac Franka Herberta, to styl poszczególnych powieści i inne punkty docelowe. „Zgromadzenie Żeńskie” to na dobrą sprawę zwyczajna space opera, tylko osadzona w znanym już świecie. Dla ortodoksyjnych fanów taki stan rzeczy już od dawna jest nie do przyjęcia, jednak jeśli oderwiemy tę powieść od tej kanonicznej „Diuny”, otrzymamy w rezultacie porcję satysfakcjonującej rozrywki. Oczywiście, nie ma co szukać w niej specjalnie jakiejś głębi, ale mimo to, nie jest to książka zła, na jaką wielu stara się ją (i inne powieści duetu) wykreować.
Bohaterowie są co prawda w większości przypadków dosyć standardowi (jeśli czytało się chociażby „Ród Atrydów”, można dostrzec pewne schematy), mimo to rzuceni zostają w ciekawe okoliczności. Właśnie tworzenie tła fabularnego to dosyć mocny punkt pisarstwa Herberta i Andersona. Wykorzystując ciekawe momenty z historii uniwersum, potrafią wkomponować w nie chwytliwą, pełną akcji opowieść. Tak jest właśnie w tym przypadku. Fabuła właściwie z miejsca wciąga czytelnika, i nawet jeśli odczuwa on, że nie jest to fantastyka ambitna, to i tak będzie z zainteresowaniem przerzucał kolejne stronice.
Umiejscowienie dzieł Herberta i Andersona w tym właśnie uniwersum, z jednej strony bez wątpienia poprawi ich sprzedaż. Mimo psioczenia, wciąż bardzo wielu czytelników chce czytać o tym, co doprowadziło do konkretnych, znanych już wydarzeń i jak kształtowała się historia świata "Diuny". Druga rzecz jest taka, że niejako naturalnym kierunkiem dla Herberta Juniora, jest kontynuowanie pracy ojca. Mimo to jednak, chciałbym kiedyś przeczytać jego (nawet w parze z Andersonem) autorską historię. Podczas pisania kolejnych „Diun” Brian Herbert zdecydowanie nabrał wprawy, także jakaś świeża rzecz mogłaby być naprawdę czymś wartym uwagi.
Osobny akapit trzeba poświęcić wydaniu tej powieści. Rebis jak zwykle stanął na wysokości zadania i zaproponował czytelnikom formę dobrze już im znaną. Nie będę ukrywał, że osobiście jestem zachwycony tą edycją. Po pierwsze w końcu mamy możliwość czytania całej oryginalnej sagi, jak i jej kontynuacji, w jednolitym, a przy tym pięknym wydaniu. Nie mniej ważną sprawą jest fakt, że książki znakomicie prezentują się na regale. Ci, którzy kolekcjonują „Diunę” to zazwyczaj bibliofile, więc to wydanie musi być dla nich niewątpliwie powodem do radości. Cieszy też, że na kartach „Zgromadzenia Żeńskiego z Diuny” wciąż możemy znaleźć wspaniałe ilustracje Wojciecha Siudmaka, które jak zawsze dodają treści smaku. Pozostaje tylko życzyć sobie, jak i innym czytelnikom, by większość wielkich serii fantastycznych dostała kiedyś taką oprawę jak „Diuna”.
Każda kolejna odsłona „Diuny” autorstwa Herberta i Andersona, wywołuje różne reakcje. Od narzekania, że to już nie to samo, co kiedyś, po uznanie, że mimo innego stylu, jest to literatura chwytliwa. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku. Ja osobiście nie uważam, by te „–quele” były jakąś abominacją. Oczywiście i dla mnie oryginalna saga jest zdecydowanie lepsza, mimo to jednak, potrafię docenić chęć rozwijania tych pasjonujących historii o nowe rozdziały. „Zgromadzenie Żeńskie z Diuny” jest kolejnym przykładem, że „Diuna” to, poza filozofią, także dobra rozrywka.
Autorzy: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tytuł: Zgromadzenie Żeńskie z Diuny
Tytuł oryginału: Sisterhood of Dune
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski, Małgorzata Jankowska
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: październik 2012
Liczba stron: 639
ISBN: 978-83-7510-574-2
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://poprzecinku.pl/, i to na nim była pierwotnie publikowana - http://poprzecinku.pl/art/zgromadzenie-zenskie-z-diuny-recenzja/90 )
Na razie czytałam tylko oryginalną "Diunę", a do tego tomu nie wiem kiedy dojdę :P Aczkolwiek ocena jest całkiem wysoka, o wiele wyższa niż bym się spodziewała, znając opinie o częściach serii pisanych nie przez tatę-Herberta.
OdpowiedzUsuńByć może to po prostu ja jestem ewenementem, i oceniam je pozytywnie, przy ogólnym jechaniu. ;)
UsuńAle cóż poradzić, lubię space operę, a w tej konwencji dopiski sprawdzają się doskonale.
Kiedyś zaczęłam czytać samą "Diunę", niestety, jakkolwiek - jeśli wierzyć recenzentom - genialna by nie była, to kompletnie nie moja rzecz, nie mogłam się wkręcić i dałam sobie spokój. Także grzebanie się w tym uniwersum, nieważne spod czyjego pióra, raczej nie dla mnie ^^
OdpowiedzUsuńI dopiero teraz zauważyłam, jak pokręcony i niegramatyczny komć mi wyszedł :3
UsuńA no, chyba, że tak. W sumie każdy ma swoją bajkę. Rozumiem to dobrze, bo mnie nawet najlepsze recenzje nie przekonają (choć to inna, bo muzyczna półka) np. do albumów z gatunku reggae. Jakichkolwiek. Alergia na wszystko. :)
UsuńAcz mimo to szkoda. Toż pierwsza "Diuna" to arcydzieło! ;p