sobota, 8 lutego 2025

X-Men. Saga Miotu - Recenzja

 

Stare komiksy z X-Menami w roli głównej mogą być dzisiaj odbierane na różne sposoby. Zasadniczo najlepiej będą się przy nich bawić fani wychowani na wydawanych w latach dziewięćdziesiątych zeszytach z TM-Semic. Nie znaczy to jednak, że nie docenią ich inni miłośnicy komiksu, bo ich przesłanie często jest uniwersalne. Spore zasługi na polu przedstawiania nam klasycznych przygód mutantów z Domu Pomysłów ma wydawnictwo Mucha Comics, które dało nam już między innymi kultową „Erę Apocalypse’a”. Teraz na półki księgarń trafia „Saga Miotu” – album, który również śmiało można określić jako klasyczny.

Cesarzowa Imperium Shi’ar zostaje porwana i ukryta w nieznanym miejscu. Wplątany w całą sprawę członek Starjammers, niejaki Corsair, podążając tropem uprowadzonej, trafia na Ziemię, gdzie angażuje do pomocy grupę X-Men. Razem będą musieli stawić czoła potężnemu Miotowi, kosmicznej rasie pasożytów, która ma wiele wspólnego ze zniknięciem władczyni. To niejedyne niebezpieczeństwo, z jakim zmierzą się mutanci – na swojej drodze spotkają także wampiry, trafią również do niebezpiecznego miejsca zwanego Limbo.

Mutanci mają różne oblicza. Bywa, że operują na Ziemi i mierzą się z przyziemnymi problemami, ale równie często ich przygody to kosmiczne wojaże i walka z zagrożeniem o ogromnej skali. „Saga Miotu” to w znacznej mierze zahacza o ten drugi motyw. Claremont nieco odwraca jednak schemat, bo zagrożenie o kosmicznej proweniencji przybywa tym razem na Ziemię i to tutaj toczy się wielki bój o wolność. Jakby nie patrzeć na fabułę, nadal jest to klasyczna space opera, w której na pierwszym miejscu stoi przede wszystkim akcja.

Jeśli oczekujemy przede wszystkim rozrywki, z pewnością nie skończymy lektury zawiedzeni. Claremont to za duży fachura, by wpaść na jakiekolwiek fabularne mielizny, a rozrywka, jaką nam serwuje, jest po prostu angażująca. Swoją cegiełkę do tego obrazu dokładają także interesujący antagoniści z tytułowym Miotem na czele. To swego rodzaju kosmiczny organizm stadny, żyjący w czymś na kształt insektoidalnego roju, który dzięki współpracy i inteligencji jest w stanie zawładnąć ciałami wrogów. Takie zagrożenie jest sporym wyzwaniem dla X-Menów, a potyczki pomiędzy mutantami i najeźdźcami potrafią być naprawdę pasjonujące i – co najważniejsze – czuć w nich stawkę, co w komiksie superhero nie zawsze jest regułą.

Choć, jak wspomniałem, akcja stoi tu na pierwszym planie, to „Saga Miotu” nie jest bezmyślną nawalanką. Scenarzysta starannie buduje wiarygodne relacje między bohaterami i zawsze znajduje czas, żeby dobrze nakreślić napięcia i pochylić się nad uczuciami protagonistów. Przykładem takiego podejścia jest relacja na linii Cyclops-Corsair, w której Claremont mówi o rozliczaniu się z przeszłością i wyjaśnianiu nagromadzonych przez lata nieporozumień. Poruszony tu temat ojcostwa pokazuje, że scenarzysta nie zaniedbuje warstwy obyczajowej i za jej pomocą stara się równoważyć akcyjność. Wiadomo, niektóre sceny są szyte grubymi nićmi, a sposób prezentacji rozterek moralnych potrafi być archaiczny (vide dymki z tym, co bohaterowie myślą), ale kiedy przyzwyczaimy się do tego stylu, okazuje się, że wszystko jest całkiem dobrze zbalansowane. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia z komiksem z poprzedniej epoki.

Jeśli chodzi o ilustracje, to wiadomo – dzisiaj już się tak nie rysuje, nie znaczy to jednak, że grafiki są brzydkie. Wrócę tu do myśli ze wstępu – starsi fani łatwiej je zaakceptują (pozdrowienia, TM-Semicowcy!), bo z pewnością zagrają na strunach ich sentymentu. Dave Cockrum dobrze sprawdza się w scenach kosmicznej akcji, bo zazwyczaj nie gubi zbyt wielu szczegółów i bez problemu nadąża za akcją. Poziomem nie odstaje Paul Smith, który prezentuje bardzo podobny styl, z kolei grafiki Billa Sienkiewicza wychodzą nieco dalej – na tle innych są bardzo efektowne, portretują też epizod ocierający się o horror i także dzięki temu wręcz ociekają mrocznym (choć nadal zauważalnie ejtisowym) klimatem.

Klasyczne komiksy o X-Menach nie zawsze ładnie się starzeją, jednak „Saga Miotu” należy do tych albumów, które w znacznej mierze wytrzymały próbę czasu. Bo choć nie jest to komiks z segmentu „must read”, to i tak jego lektura daje sporo frajdy, niosąc ze sobą nie tylko akcję (choć tej jest tu zdecydowanie najwięcej), ale także szczyptę refleksji. To guilty pleasure lepszego sortu, a jeśli w dodatku jesteście fanami mutantów, to nie macie innego wyjścia – musicie postawić to grube tomiszcze na półce.

Tytuł: X-Men. Saga Miotu
Scenariusz: Chris Claremont
Rysunki: Dave Cockrum, Paul Smith, Bill Sienkiewicz, Brent Anderson
Kolory: Glynis Wein i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2024
Liczba stron: 424
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-67571-41-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 18. 11. 2024).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz