Pierwsze co przychodzi do głowy, kiedy pada nazwisko „Lemire”, to słowo „kreatywność”. Kanadyjski twórca ma ogrom pomysłów i ze sporą regularnością przelewa je na papier, zarówno pisząc, jak i rysując kolejne komiksy (choć warto zaznaczyć, że nie zawsze to on sam wizualizuje swoje scenariusze). Zazwyczaj efekty jego pracy sprawiają, że ręce same składają się do oklasków, choć bywa też, że zdarzy mu się wtopa. Tych drugich jest na szczęście zdecydowanie mniej. Dostaliśmy właśnie kolejny album, który stworzył, zerknijmy więc, czy jest on tak jakościowy, jak można było domniemywać.
Cierpiący po stracie córki mężczyzna odbiera w środku nocy dziwny telefon. Głos w słuchawce twierdzi, że jest zmarłą Wendy, która została uwięziona gdzieś w labiryncie. Mężczyzna chce odnaleźć dziewczynkę, zatem rozpoczyna podróż, będącą równocześnie pełną symboliki próbą poradzenia sobie ze stratą i żalem. Walka z traumą nie będzie jednak łatwa, zwłaszcza w obliczu tego, jak przez szereg lat zdążyła weżreć się w umysł bohatera.
Jeff Lemire ma na swoim koncie kilka komiksów, które spokojnie mogę zaliczyć do swoich ulubionych. Początkowe tomy „Czarnego Młota”, trylogia „Łasuch” – to rzeczy znakomite, w wielu miejscach ocierające się wręcz o wybitność. Niewykluczone, że w przyszłości będą to tytuły wymieniane jako jedne z największych komiksowych dokonań ever, a nawet jeśli nie, to z pewnością znajdą miejsce w sercach wielu fanów dobrej, angażującej i grającej na strunach wrażliwości opowieści. W bibliografii Kanadyjczyka znajdziemy, rzecz jasna, również flopy, ale tych nie ma znowu tak dużo. Zazwyczaj działa też reguła, wedle której jeśli projekt, za który się bierze, jest jego autorskim pomysłem, to efekty są dużo lepsze, niż kiedy grzebie w jakiejś franczyzie. Dowodem niech będą debiutanckie „Opowieści z hrabstwa Essex” oraz „Podwodny spawacz”. Najnowsza pozycja w jego bibliografii, która ukazuje się na polskim rynku, to także projekt autorski. I reguła, o której pisałem wyżej, sprawdza się tu doskonale. To bardzo dobry, a momentami nawet świetny album.
Niełatwo napisać komiks o próbach radzenia sobie z żałobą. To trudny temat, przy którym popadnięcie w banał albo wręcz przeciwnie, w nadmierną egzaltację, jest wielce prawdopodobne. Wydaje się jednak, że Lemire dobrze sobie z tym zagrożeniem poradził i znalazł złoty środek, za pomocą którego uniknął mielizn. Ucieka nieco od przyziemności, posługując się metaforami, czasami skręcając nawet lekko w fantastykę. Nigdy jednak nie odchodzi od meritum. A tym jest obyczajowa opowieść o cierpiącym człowieku. O kimś, kto potrzebuje ukojenia, ale został zraniony tak głęboko, że nie potrafi już uwolnić się od żałoby i samobiczowania się. To obraz, który potrafi zagrać na żyjących gdzieś we wnętrzu dojrzałego człowieka lękach.
Wydaje mi się, że sposób, w jaki Lemire nakreślił postać ojca zmarłej na ciężką chorobę dziewczynki, jest wiarygodny pod względem psychologicznym. Człowiek doświadczający niewyobrażalnego dramatu wcale nie musi chcieć iść dalej i zostawiać cierpienia za sobą. Ono czasem jest po prostu zbyt dogłębne. Trauma bywa pielęgnowana latami, przygniata do ziemi. Takiego właśnie bohatera widzimy na kartach „Księgi labiryntów” i jest to obraz poruszający.
Przez większą część albumu historia poprowadzona jest perfekcyjnie – autor balansuje między światem rzeczywistym a wyimaginowanym, pokazując prowadzone przez głównego bohatera poszukiwania. Wrażenie doskonałego wyważenie wszystkich proporcji ulega pewnemu zachwianiu w ostatnim zeszycie, kiedy wydarzenia znacząco przyspieszają, co nie jest co prawda wielką wadą, ale wprowadza jednak lekki dysonans.
Bardzo ciekawie prezentuje się warstwa wizualna „Mazebook” – to z jednej strony charakterystyczna pokraczność graficznego stylu Lemire’a (w pozytywnym znaczeni – kto raz widział jego prace, ten wie, że nie sposób oceniać ich źle), z drugiej zaś przemyślany plan na to, jak ten komiks ma wyglądać. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na charakterystyczną czerwoną nitkę, która wskazuje bohaterowi kierunek aż do środka labiryntu. Motyw pojawia się na przestrzeni całego komiksu, prowadząc nie tylko rozpaczającego ojca, ale i czytelnika. Tę podróż śledzimy na precyzyjnie wyrysowanych kadrach, nawiązujących często, jak nietrudno się domyślić, do struktury labiryntu. To robi wrażenie.
Czy „Mazebook” jest najlepszym komiksem Jeffa Lemire’a? W mojej opinii nie, ale znajduje się z pewnością w czołówce bibliografii Kanadyjczyka. To album bardzo emocjonalny, potrafiący poruszyć czytelnika, grający na strunach nostalgii i smutku, ale też niosący nadzieję na to, że nawet najtrudniejsza do pokonania trauma może w końcu przestać rzucać cień na życie człowieka. „Księga labiryntów” to komiks dla tych, którzy mają w sobie sporo empatii. Ten album, choć czyta się go szybko, przynosi dużo materiału do rozważań. To literatura naprawdę wysokiej próby.
Tytuł: Mazebook. Księga labiryntów
Scenariusz i rysunki: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Mazebook
Wydawnictwo: Egmont Polska
Wydawca oryginału: Dark Horse Books
Data wydania: 2024
Liczba stron: 256
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-7047-6
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 28. 06. 2024).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz