niedziela, 3 grudnia 2023

Catwoman. Samotne miasto - Recenzja

 

Catwoman zawsze była bardzo barwną i niejednoznaczną postacią. Bohaterką? Niekoniecznie. Motywy jej poczynań często są egoistyczne, chociaż wiele razy działała też dla dobra innych. Złoczyńca? Też nie do końca. Owszem, operuje na granicy prawa i jest złodziejką, ale nie można powiedzieć, żeby była osobą złą. Mało kto lepiej pasuje do pojęcia „antybohater” niż Selina Kyle. I między innymi to czyni ją kimś tak bardzo interesującym. Dlatego też kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o tym, że to właśnie Catwoman będzie centralną postacią kolejnego albumu z linii DC Black Label, wielu czytelników zaczęło na niego czekać. Czy było na co? Sprawdźmy!

Dziesięć lat temu w wyniku tak zwanej Nocy Błazna życie stracili zamaskowani obrońcy Gotham i najbardziej nieobliczalny z nękających miasto złoczyńców, Joker. Teraz metropolia jest znacznie bezpieczniejsza, burmistrz Harvey Dent zakazał działalności samozwańczych stróżów prawa, jednak spokój ma cenę w postaci zawoalowanego ograniczenia swobód obywatelskich. Do takiej rzeczywistości trafia Catwoman, która wyszła z więzienia po długiej odsiadce i teraz próbuje odnaleźć swoje miejsce w mieście, które wygląda zupełnie inaczej, niż to zapamiętała.

W ramach Black Label ukazało się już kilka komiksów wyraźnie wyrastających ponad superbohaterską przeciętność. Danie scenarzystom i rysownikom większej swobody twórczej i skierowanie kolejnych tytułów do dojrzalszego czytelnika okazało się wyborem ze wszech miar słusznym, bo trykoty w tym ujęciu odarte są ze swojej zwyczajowej cukierkowości. Cliff Chiang, który napisał i narysował tę opowieść, stara się podążać tą samą drogą – zwraca uwagę wyraźnie wyczuwalnym obyczajowym sznytem, który przeplata się z nostalgią i tworzy specyficzną, słodko-gorzką otoczkę.

Na pierwszym planie wydarzeń stoi oczywiście sama Catwoman, która na kartach „Samotnego miasta” została przedstawiona w naprawdę ciekawy sposób. Jest już po pięćdziesiątce, a co za tym idzie, ma trudności z prowadzeniem takiego stylu życia, jak w młodości. Upływ czasu jest widoczny także w cechującym ją zgorzknieniu – Selina rozpamiętuje przeszłość i stara się odkupić dawne winy. To bardzo przekonujący portret, który momentami przywodzi na myśl Batmana z „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Echa są raczej odległe, ale wyczuwalne, a taka inspiracja, jeśli nie jest zbyt nachalna, zawsze doda fabule kolorytu. Tak właśnie dzieje się w przypadku omawianego komiksu, chociaż druga strona medalu jest taka, że stosowany przez Chianga dystopijny sznyt został już naprawdę mocno ograny. Ta stylizacja ma określone ramy, gra konkretnymi motywami i u kogoś siedzącego nieco głębiej w gatunku takie fabularne klocki nie wywołają prawie żadnego zaskoczenia. Dla wielu czytelników ta wada może być mocno odczuwalna.

Jak na „elseworld” przystało, świat przedstawiony jest podobny do tego, jaki znamy z kart setek komiksów o Batmanie, ale jednak trochę inny. Odkrywanie tych różnic daje sporo frajdy. Początkowe strony wywołują lekką dezorientację, ale z każdą kolejną dowiadujemy się nowych rzeczy na temat wydarzeń, jakie ukształtowały tę wersję miasta. Szczegóły wyłaniają się ze wspomnień bohaterów – to bardzo przemyślany zabieg, bo pozwala on na to, by czytelnik wraz z Seliną dowiadywał się tego, jaka jest przeszłość świata przedstawionego. Od czasu do czasu pojawiają się też retrospekcje, które rozjaśniają sytuację jeszcze bardziej. Wyłaniający się z tego obraz jest naprawdę interesujący.

Na kartach „Samotnego miasta” na pierwszy plan nader często wysuwa się motyw przemijania, eksponowany przede wszystkim w charakterystyce głównej bohaterki. Selinę dręczy to, że nie jest już tą samą kobietą co kiedyś, że ograniczenia wynikające z upływu lat zabrały jej ciału tak naturalną niegdyś gibkość i witalność. Dostrzeżenie własnej starości potrafi być przygnębiające, ale jest też okazją ku temu, by przemodelować swoje życie. Co istotne, nie tylko tytułowa postać jest dobrze nakreślona. Chiang zaludnił „Samotne miasto” bohaterami drugoplanowymi, którzy potrafią przyciągnąć uwagę (interpretacja Killer Croca rządzi!). To się chwali.

Niewątpliwą zaletą sytuacji, w której scenarzysta danego komiksu jest zarazem jego rysownikiem, jest kompleksowość i spójność zaprezentowanej wizji. Dobrze, jeśli poziom scenariusza idzie w parze z jakością ilustracji, bo niejednokrotnie zdarzało się już, że twórca „nie dowoził” w jednym z tych elementów. Ustaliliśmy już, że „Samotne miasto” okazało się satysfakcjonujące literacko, a pod względem graficznym także jest to komiks udany. Zdarza się, że Chiang w ciekawy sposób gra kontrastami, miły dla oka jest też sznyt retro – stylistyka minionych lat nawiązuje do twórczości Darwyna Cooke’a, co pasuje do tej opowieści naprawdę perfekcyjnie.

Na tle regularnych superbohaterskich serii „Samotne miasto” wyróżnia się nieszablonowym pomysłem i fachowym wykonaniem. Jest to komiks, który stara się dać czytelnikowi coś więcej, aniżeli samą tylko łupankę. Czy mu się to udaje? W znacznej mierze tak, bo chociaż nie sądzę, by za kilkanaście lat ktoś potraktował go jako album kultowy, to jest w stanie zapewnić okraszoną szczyptą refleksji rozrywkę, która nie tylko nie powoduje zgrzytania zębów podczas lektury, ale sprawia, że czas poświęcony na tę lekturę nie będzie raczej dla nikogo czasem zmarnowanym. To dość mocny punkt DC Black Label i to mi wystarczy.

Tytuł: Catwoman. Samotne miasto
Seria: DC Black Label
Scenariusz, rysunki i kolory: Cliff Chiang
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Tytuł oryginału: Catwoman. Lonely City
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: sierpień 2023
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 276
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6511-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 21. 09. 2023).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz