Komiks superbohaterski stoi… superbohaterami i ich potyczkami z paskudnymi złolami. To z jednej strony banał, z drugiej zaś oczywista oczywistość. Zamaskowani herosi skradli nasze serca już dawno temu, na dobre zadomawiając się w popkulturze. Podczas wielu potyczek z wysłannikami zła superludzie w pelerynach (a czasem bez – określenie jest, jak wiecie, umowne) napotykali czasami tak charyzmatycznych antagonistów, że ci również stawali się ikonami. Czy jakiś fan komiksu nie wie na ten przykład, kim jest Joker? Ale to DC Comics, jeśli chodzi o Marvela, doskonałym przykładem będzie Venom. Kosmiczny symbiont, który początkowo był typowym adwersarzem Spider-Mana, z czasem stał się kimś o wiele bardziej złożonym.
Venom i Spider-Man zawarli kruchy rozejm. Symbiont obiecał, że nie będzie próbował zabić Pająka i nie tylko stara się dotrzymać danego słowa, ale próbuje również zostać obrońcą niewinnych ludzi z San Francisco. Traf chce, że trafia w sam środek wielkiej afery, co sprowadza na miejsce Spider-Mana, który nie do końca wierzy w dobre intencje Brocka. Obaj będą musieli szybko znaleźć wspólny język, bo mieszkańcy miasta mogą być w wielkim niebezpieczeństwie, które stwarza pewien chciwy przedsiębiorca.
Na kartach „Zabójczego obrońcy” można poczuć wspaniały klimat lat dziewięćdziesiątych. Polskiemu czytelnikowi kojarzy się to z jednym. TM-Semic. Tak, omawiany album to dokładnie ten sam styl, co przygody Pajęczaka serwowane wtedy nastoletnim fanom przez redaktora Wróblewskiego. Zresztą Spider-Arek wspominał o tym komiksie na łamach „kart klubowych”, ale wówczas „Zabójczego obrońcy” nie udało się wydać. Możemy się z nim zapoznać dopiero teraz, około trzydzieści lat później. Ma to swoje plusy, otrzymaliśmy bowiem wspaniałą jazdę sentymentalną, która u niejednego czytelnika wywoła przyjemne uczucie nostalgii za tamtymi czasami i comiesięcznymi wyprawami do kiosku po nowe zeszyty z przygodami niezwykłych bohaterów w trykotach.
Nie oszukujmy się. W „Zabójczym obrońcy” chodzi przede wszystkim o akcję. Akcję szybką i angażującą, ale co najważniejsze – wcale nie bezrefleksyjną. Twórcom udało się na kartach tego komiksu połączyć radosną pulpę ze szczyptą społecznie zaangażowanej opowieści. Ta pierwsza zawiera się w dość częstych potyczkach między różnymi postaciami. Mamy tu Venoma, który „krzyżuje szpadę” ze Spider-Manem, ale konfrontacyjnych konfiguracji jest więcej. Wspomagany przez kosmicznego symbionta Eddie Brock będzie musiał zmierzyć się na przykład z innymi symbiontami, wyrwanymi siłą z jego własnego kostiumu i zespolonymi z nowymi, niebezpiecznymi żywicielami. Brzmi jak kwintesencja superhero w nieco przesadzonym stylu typowym dla lat dziewięćdziesiątych i tak właśnie jest. Cieszy jednak to, że mimo pewnej bombastyczności czyta się to naprawdę dobrze.
Jeśli chodzi o to nieco poważniejsze oblicze omawianego komiksu, warto zwrócić uwagę na poruszane przez autorów kwestie. Nie jest to jeszcze poziom tytułów podejmujących próbę dekonstrukcji mitu superbohatera, ale na kolejnych kartach widać zalążki czegoś więcej. Mam na myśli na przykład chęć wyjścia Venoma z narzuconych mu ram, pragnienie zmiany wizerunku i wyzwolenia się z szufladki, do której był od zawsze wciskany przez innych. To także swego rodzaju próba odkupienia win, choć jest to podróż wyjątkowo trudna. Temu nie można się jednak dziwić – jakby nie patrzeć, nieufność społeczeństwa wobec Venoma to naturalna konsekwencja jego wcześniejszych działań. Mimo tych przeciwności tandem Brock-symbiont stara się zostać kimś w rodzaju obrońcy niewinnych ludzi i trzeba przyznać, że jest to bardzo ciekawy motyw, bo stawia tego antybohatera w nowym świetle.
Nie ma co za bardzo rozpisywać się o rysunkach zdobiących kolejne stronice „Zabójczego obrońcy”. To produkt swoich czasów; bardzo przypominają to, co dostawaliśmy na łamach „Spider-Mana” wydawanego przez TM-Semic. Mamy zatem do czynienia z nieco przerysowaną konwencją, która ma jednak swój urok. Bohaterowie są bardzo umięśnieni (zwłaszcza sam Venom), ale trochę brakuje do przesady, jaką wizualnie charakteryzują się niektóre albumy z X-Menami w roli głównej. Kreska jest miła dla oka, same kadry zaś są przejrzyste i proste, a postaci otoczone grubymi konturami. Całość jest zarazem odpowiednio dynamiczna, co sprawia, że warstwę graficzną podziwiać można podziwiać z dużą przyjemnością (pamiętając cały czas o jej sznycie retro).
Warto mieć na uwadze, że „Zabójczy obrońca” ucieszy przede wszystkim nieco starszych fanów superhero. Oni będą najlepiej bawić się podczas lektury, a to z tego względu, że wielu z nich komiks przypomni czasy, kiedy dopiero wkręcali się w trykoty. Bo jak na panujące obecnie w branży standardy zaproponowana przez autorów wersja postaci Venoma jest mocno niedzisiejsza, ale przy odpowiednim podejściu nie przeszkadza to nijak w doskonałej zabawie. Ja bawiłem się wybornie.
Tytuł: Venom. Zabójczy obrońca
Scenariusz: David Michelinie
Rysunki: Mark Bagley, Ron Lim
Kolory: Marie Javins
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Venom - Lethal Protector (1993) #1-6
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: listopad 2022
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-66589-95-7
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 30. 01. 2023).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz