czwartek, 13 kwietnia 2023

Diuna. Opowieści z Arrakin - Recenzja

Wszyscy dobrze wiemy, że sequele „Diuny” nie stoją już na tak wysokim poziomie, jak oryginalny sześcioksiąg, jednak mamy też świadomość, że książki i komiksy napisane przez Briana Herberta i Kevina J. Andersona powstały z miłości do spuścizny starszego Herberta i chęci kontynuacji jego niesamowitego dziedzictwa. Patrząc na nie w taki właśnie sposób, można czerpać sporą przyjemność z ich poznawania i zapomnieć o kwestii słabszej literackiej jakości. Co więcej, świadomość, że jedna z lubianych franczyz nieustannie się rozrasta, może być bardzo miła dla fanów łaknących nowych historii osadzonych w ukochanym uniwersum. Kolejną cegiełką do rozbudowy obrazu „Diuny” „Opowieści z Arrakin”.

Trwa bitwa o Arrakin. Siły Atrydów mierzą się z wojskami Harkonnenów, wspieranymi skrycie przez imperialnych sardaukarów. Jeden z żołnierzy Imperatora ma na Diunie pewne sprawy do załatwienia. Tymczasem gdzieś w murze zaporowym ukrywają się niedobitki armii księcia Leto. Wiedzą, że śmierć zbliża się wielkimi krokami. Czy będą w stanie przywitać ją z podniesioną głową i na własnych warunkach?


„Opowieści z Arrakin” są podobne do wszystkich innych książek i komiksów duetu Herbert/Anderson osadzonych w uniwersum „Diuny”. Chodzi tu przede wszystkim o uzupełnienie luk fabularnych i wpasowanie nowych opowieści we wciąż dostępne miejsca. W przypadku omawianego albumu dostaliśmy dwa krótkie midquele, których akcja toczy się w Arrakin. Kwestią dyskusyjną jest oczywiście to, czy świat przedstawiony byłby dużo uboższy, gdyby te opowiastki nie ujrzały nigdy światła dziennego? Zdania będą z pewnością podzielone, jednak uważam, że na tym etapie kreowania uniwersum wszyscy czytelnicy doskonale już wiedzą, czego mogą się spodziewać. I na tym polu najnowsza komiksowa „Diuna” nie zaskakuje.

Pierwsza z tytułowych „Opowieści” to historia traktująca o pewnym sardaukarze. Młodszy Herbert i Anderson od zawsze lubili tworzyć powiązania między swoimi dziełami, podobnie jest w tym przypadku. Mimo że akcja toczy się w czasie bitwy o Arrakin, przywołali postać Paulusa Atrydy, znanego z pierwszej prequelowej trylogii. Manewr miał na celu, jak podejrzewam, wygenerowanie pełniejszego obrazu uniwersum i pokazanie, że całość jest przemyślana. Czy tak jest w istocie? Po części owszem, ale z drugiej strony „Krew sardaukara” to niedługie opowiadanie, a co za tym idzie, zamieszczone w nim retrospekcje wypadają bardzo skrótowo. Całość jest właściwie jednowątkowa i zarazem wyjątkowo nieskomplikowana. Zabrakło tu nieco większej przestrzeni na szersze zaprezentowanie interesującego w zasadzie pomysłu. Był tu potencjał na coś więcej, finalnie dostaliśmy dynamiczną opowiastkę, którą wypada ocenić jako jedynie (a może „aż”?) niezłą.

Drugi segment albumu jest zdecydowanie bardziej refleksyjny. Bohaterowie to oczekujący na śmierć żołnierze, którzy zdają sobie sprawę z tego, jaki los ich czeka. Takie zawiązanie akcji pozwoliło na wprowadzenie dużej dawki melancholii i trzeba przyznać – to działa. Akcja jest niespieszna, a scenarzyści kładą nacisk na pokazanie tego, w jaki sposób żołnierze Atrydów reagują na nadejście nieuniknionego. W tym spojrzeniu na zagadnienie gotowości na śmierć, prostota zastosowanych rozwiązań fabularnych nie tylko nie razi, jest wręcz pożądana, bo idealnie podkreśla równość wszystkich wobec spraw ostatecznych. Autorzy udanie wplatają w całość szczyptę mistycyzmu, co nadaje opowieści odpowiedniego sznytu.

Dodatki przynoszą sporo ładnych okładek do poszczególnych zeszytów. W tym kontekście mocno zdziwiło mnie to, że jako cover całego albumu wybrano tę chyba najmniej miłą dla oka. Tak czy owak, wieńcząca komiks galeria robi naprawdę dobre wrażenie. A same ilustracje? Mnie bardziej spodobały się te z pierwszego opowiadania. Kreska Adama Gorhama jest wyrazista i mocna, a to świetnie pasuje do dość brutalnej opowieści o zawodowym żołnierzu. Prace Jakuba Rebelki też nie są złe, jednak niektóre kadry okazały się irytująco chaotyczne. Dopuszczam możliwość, że to celowy zabieg mający uwypuklić zamęt bitwy o Arrakin, jednak stają się wtedy rozmyte i zwyczajnie mało czytelne. Rebelka lepiej wypada w sekwencjach bardziej „marzycielskich”, spokojniejszych – w nich ma możliwość zaprezentować urzekający liryzm i swoiste senne piękno. Warto docenić, że „Diunę” współtworzy Polak i co tu dużo gadać – światowy zasięg franczyzy może pozwolić rysownikowi rozwinąć skrzydła, czego mu bardzo mocno życzę.

Nowa odsłona komiksowej „Diuny” jest w znacznej mierze dokładnie takim komiksem, jakiego mogliśmy się spodziewać – to nieskomplikowana rozrywka, która potrafi w kilku miejscach zainteresować. Pewnym novum jest z pewnością druga z opowieści – czuć w niej odrobinę liryzmu, jest też bardziej refleksyjna niż zwyczajowa dla autorów akcyjna, spaceoperowa sieczka. Dobrze, że twórcy próbują od czasu do czasu czegoś nowego. Może nie wychodzą zbyt mocno ze swojej strefy komfortu, ale udowadniają, że nadal mogą mieć coś do powiedzenia w temacie rozwoju uniwersum „Diuny”.

Tytuł: Diuna. Opowieści z Arrakin
Scenariusz: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Rysunki: Adam Gorham, Jakub Rebelka
Kolory: Patricio Delpeche, Jakub Rebelka
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Dune: Tales from Arrakeen
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Boom Studios!
Data wydania: wrzesień 2022
Liczba stron: 112
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-8230-397-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 07. 11. 2022).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz