Pierwszy tom zbiorczy komiksowego „Blade Runnera” (mowa o „2019”) pozostawił po sobie naprawdę dobre wrażenie. I choć ta rewitalizacja franczyzy nie była może aż tak udana, jak filmowy sequel, to i tak dawała odbiorcom zaskakująco dużo frajdy. Co więcej, nie był to album nastawiony tylko na akcję, choć trzeba też przyznać, że odrobinę zabrakło w nim tego charakterystycznego filozoficznego zacięcia, które było znakiem rozpoznawczym obu filmów z uniwersum. Jednak patrząc całościowo – twórcy nie przynieśli serii wstydu. Tego samego oczekiwałem od kolejnego tomu, tym razem opatrzonego podtytułem „2029”.
Po powrocie do Los Angeles detektyw Ashina ponownie podejmuje pracę w policji. Replikanci nadal walczą o wolność, a sama Ash zaczyna grać na dwa fronty. Niby wciąż należy do elitarnego oddziału łowców, ale stara się też pomagać ściganym androidom. Te działania mogą ściągnąć na jej głowę niebezpieczeństwo, jednak kobieta chce robić to, co uważa za słuszne. Tymczasem w mieście pojawia się tajemniczy Jotun, android, który chce stworzyć utopię dla swoich pobratymców. Sęk w tym, że ma ona powstać na trupach ludzkości.
Drugi zbiorczy album „Blade Runnera” nieco różni się od poprzedniej odsłony. Podczas lektury wyraźnie widać, że tym razem Mike Johnson postawił na bardziej akcyjne oblicze świata przedstawionego. Osią fabuły jest pościg za niebezpiecznym replikantem, a główna bohaterka wciąż wpada w tarapaty, z których wyjście musi znajdować za pomocą siły. To może, ale nie musi być wadą omawianego tytułu. Dlaczego? Chodzi o to, że rzeczona akcyjność nie okazuje się bezrefleksyjna. Fabuła jest dynamiczna ale ma odpowiedni rytm, a jej rozrywkowe oblicze nie przesłania charakteru franczyzy.
Czym wyróżniała się zawsze seria „Łowca androidów” na tle innych tytułów cyberpunkowych? Najwłaściwszą odpowiedzią na tak zadane pytanie będzie chyba stwierdzenie, że chodzi o sposób, w jak eksplorowano zagadnienie istoty człowieczeństwa i temat empatii. Było to widać zarówno w literackim pierwowzorze, jak i w późniejszych filmach. U Mike’a Johnsona ta głębia i umiejętność skłonienia czytelnika do refleksji nie są już tak wyraźne, jak u Dicka, Scotta i Villeneuve’a (może dlatego, że Johnson po prostu nie jest aż tak uzdolniony, jak oni?), ale w niełatwej w końcu tematyce odnajduje się przynajmniej nieźle.
Kiedy już dokopiemy się do tej nieco głębszej warstwy, „2029” (może nawet nieco na siłę, ale lubię szukać w fabule „czegoś więcej”), w oczy rzuca się zwłaszcza motyw prześladowania mniejszości. Johnson w ciekawy sposób pokazuje psychologiczną stronę tego procederu. Na kolejnych kartach komiksu widzimy, jak Replikanci stopniowo uwalniają się z narzuconych przez człowieka oków, jednak po odzyskaniu wolności zapominają o tym, że początkowo chcieli po prostu być równi swoim twórcom. Teraz chcą zamienić się z nimi miejscami, narzucić własny porządek, a z ludzi uczynić podwładnych, rządzić nimi. To nie jest oferta koegzystencji, ale wstęp do kolejnej dyktatury, tym razem z androidami jako władcami. Prawdopodobnie niezamierzenie, ale jest to doskonały komentarz do naszych czasów, kiedy występowanie takich zjawisk jak odwrócony rasizm czy dyskryminacja „rewanżowa” pewnych grup społecznych jest bardzo niepokojąca. Ubranie najszlachetniejszej nawet idei w szaty słuszności i naprawiania historycznych krzywd może prowadzić do jej okrutnego wykrzywienia w momencie, kiedy pokrzywdzeni sięgają po przemocowe środki, to zaś wiedzie do całkowitego wypaczenia słusznych w założeniach żądań. Unaocznia to, że naprawianie błędu kolejnym błędem nigdy nie jest dobrym wyjściem. I widać to doskonale także w toku fabuły „Blade Runnera 2029”.
Trochę brakuje mi na kartach „2029” bardziej zróżnicowanej kolorystyki. Wizualnie jest bardzo… szaro. Barwy są bardzo przytłumione, zaś same ilustracje ledwie poprawne, czasami jakby niedopracowane w detalach. Guinaldo lepiej spisał się w poprzednim tomie, choć był on podobny graficznie. O wiele większe wrażenie robią za to zamieszczone w sekcji z dodatkami okładki poszczególnych zeszytów. Dopiero w nich czuć wizualne piękno świata „Blade Runnera”. W oczy rzucają się zwłaszcza covery w wykonaniu takich artystów jak Claudia Ianniciello, duet DaNi/Brad Simpson, Syd Mead, czy Claudia Caranfa. Szkoda, że nie pracowali jako regularni rysownicy serii.
Czy warto zwrócić uwagę na drugi tom komiksowego „Blade Runnera”? Choć sprawia on nieco gorsze wrażenie niż pierwsza część, odpowiedź na to pytanie będzie mimo wszystko twierdząca. Nie jest to dzieło wiekopomne, ale „2029” nie przynosi twórcom wstydu. Dostarczyli nam opowieść o wyraźnie akcyjnym sznycie, która potrafi na tyle zainteresować, że jej lektura w znacznej mierze jest angażująca i zachęca do oczekiwania na zapowiedzianego na końcu albumu „Blade Runnera 2039”.
Tytuł: Blade Runner 2029
Scenariusz: Mike Johnson
Rysunki: Andres Guinaldo
Kolory: Marco Lesko
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Tytuł oryginału: Blade Runner 2029: Reunion; Echoes; Redemption
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: listopad 2022
Liczba stron: 328
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Wydanie: I
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-281-5472-8
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 19. 12. 2022).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz