piątek, 15 lipca 2022

Łasuch. Powrót - Recenzja

 

Czy jest jakiś sens we wracaniu po latach do danego tytułu i dopisywaniu do niego dalszego ciągu? Na tak zadane pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Na pierwszy rzut oka wydaje się bowiem, że ów ruch stanowi ordynarny skok na kasę, a autor zamierza grać na sentymencie fanów, którzy i tak kontynuację kupią. Tak najprawdopodobniej było z kolejnymi tomami „Powrotu Mrocznego Rycerza”, co więcej ostatnie odsłony serii Franka Millera prezentują niestety poziom iście katastrofalny. Jest jednak drugi biegun – twórcy, którzy do pisania dalszego ciągu potrafią podejść z chłodną głową i szacunkiem do własnej spuścizny. Sprawdźmy, do której z tych grup będzie można zaliczyć Jeffa Lemire’a, który dość niespodziewanie zdecydował się na dopisanie kolejnego odcinka do fenomenalnego „Łasucha”.

Trzysta lat po wydarzeniach zaprezentowanych w „Łasuchu” chłopiec-jeleń, specyficzna hybryda, znowu musi znaleźć drogę do odnalezienia własnej tożsamości. Żeby dowiedzieć się tego, kim właściwie jest, co łączy go z przeszłością i w jaki sposób może wpłynąć na przyszłe losy świata, Gus-nieGus musi podjąć próbę wyrwania się z rąk ludzi uzurpujących sobie prawo do decydowania nie tylko o jego życiu, ale o losie całej ludzkości. I choć jego krucjata może czasami przypominać drogę krzyżową, to chłopiec nie będzie musiał kroczyć nią samotnie.

Do kontynuacji „Łasucha” podchodziłem bardzo sceptycznie, wręcz jak pies do jeża. Zastanawiałem się, czy jest sens dopisywać dalszy ciąg do historii, która takiego zabiegu nijak nie potrzebowała? Lemire zamknął wszak wszystkie wątki, nie zostawił niedopowiedzeń, wydawało się, że na dobre pożegnał się z Gusem i jego kompanami. Podobne odczucia miałem, gdy na ekrany kin wchodził drugi „Blade Runner”. Pojawiały się pytania o zasadność sequela, wątpliwości przed premierą, niepokój czy wizerunek mojego ukochanego tytułu nie zostanie zszargany. Wtedy zakończyło się hiperpozytywnym zaskoczeniem. Mogło by się wydawać, że takie zaskoczenie nie ma prawa szybko się powtórzyć. I wtedy wszedł Lemire. Cały na biało…

Akcja „Powrotu” dzieje się trzysta lat po wydarzeniach zaprezentowanych w „Łasuchu”. Dlaczego więc głównym bohaterem ponownie jest Gus? Jak to możliwe? Lemire nie od razu wyjaśnia tę sytuację. Początkowo fabuła jest mocno enigmatyczna i więcej w niej pytań niż odpowiedzi, jednak stopniowo wyłania się szerszy obraz świata przedstawionego. Szybko okazuje się, na jakie akcenty tym razem położono najmocniejszy nacisk. Uwagę zwraca przede wszystkim wątek manipulacji społecznością poprzez strach o przyszłość. Niebagatelną rolę odgrywa tu też próba podsycania konfliktów na tle rasowym i kontrola ludzi poprzez wypaczone religijne nakazy. I jakkolwiek motywy te nie są niczym nowym, to Lemire rozgrywa je w dojrzały sposób – brak w kontynuacji „Łasucha” ordynarnej łopatologii, dużo za to pozostawiono czytelnikowi do samodzielnej interpretacji. To się chwali.

Kontynuacja „Łasucha”, zupełnie niespodziewanie, ma podobną siłę rażenia jeśli idzie o ciężar emocjonalny. Od samego początku sympatyzowałem z bohaterami tej opowieści. Niektóre sceny uruchamiają empatię odbiorcy, każąc mu zastanowić się nad kilkoma interesującymi kwestiami. Mnie szczególnie spodobał się motyw wymuszonego mesjanizmu. Autor zadaje pytania o to, czy można wykreować zbawcę, który do końca będzie nieświadomy swojej roli, czy jego poświęcenie może odbyć się kosztem zrozumienia i czy taki proceder ma prawo zaistnieć bez wiedzy głównego aktora. Lemire zastanawia się, dokąd zaprowadzić może religia, jeśli owieczki są wiedzione przez osobę o dyktatorskich zapędach. Pyta, jak daleko można posunąć się w uzurpowaniu sobie praw do decydowania za innych. Wątek hybryd i ludzi jest bardzo uniwersalny, bo pod płaszczykiem utrzymanego w stylu postapo science fiction autor zadaje stare jak świat pytania o odmienność, o zdolność człowieka do życia obok kogoś, kogo niekoniecznie od razu musi lubić, ale kto ma takie samo prawo do życia, jak my. Najbardziej budujący wniosek płynący z lektury jest taki, że nawet najbardziej złowieszcze plany mogą zostać pokrzyżowane przez prawdziwą miłość.

Skoro mamy do czynienia z „Łasuchem”, za ilustracje musiał odpowiadać sam Jeff Lemire. To wszak jego autorska seria i od pierwszego zeszytu Kanadyjczyk jest zarówno jej scenarzystą, jak i rysownikiem. Jak zatem prezentuje się warstwa graficzna „Powrotu”? Tak, jak można się było spodziewać. Rysunki są pokraczne, czasami dość umowne, specyficzne i… ładne. Żeby je docenić, trzeba jednak choć trochę lubić graficzny styl Lemire’a. Wtedy doceni się przebijającą z kolejnych kadrów delikatność, kontrastującą często z brutalnością świata przedstawionego. Artysta świetnie się w takiej stylistyce odnajduje i w przypadku omawianego komiksu otrzymaliśmy kolejne potwierdzenie tego faktu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że na nowy album Lemire’a ktokolwiek czekał. Nawet fani „Łasucha” (do których się, nota bene, zaliczam) nie oczekiwali dalszego ciągu, a po oficjalnym zapowiedzeniu tego projektu w większości byli względem niego sceptyczni. Tym większe było zaskoczenie, kiedy okazało się, że „Łasuch. Powrót” może nie jest lepszy od oryginalnej serii, ale w wielu miejscach jej dorównuje. To mądry, empatyczny komiks, który z pewnością jest godnym uzupełnieniem jednego z najsłynniejszych dzieł Jeffa Lemire’a.

Seria: Łasuch
Tytuł: Łasuch. Powrót
Tom: 4
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Jeff Lemire
Kolory: Jose Villarubia
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Sweet Tooth. The Return
Wydawnictwo: Egmont Polska
Wydawca oryginału: DC Black Label
Data wydania: kwiecień 2022
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-5601-2

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 03. 06. 2022).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz