niedziela, 6 lutego 2022

Brian Herbert, Kevin. J. Anderson "Diuna. Książę Kaladanu" - Recenzja

 

Podejrzewam, że wszyscy fani „Diuny” doskonale zdają sobie sprawę z ogromnej różnicy jakościowej między oryginalnym sześcioksięgiem Herberta seniora a serią kontynuacji Herberta Juniora i Andersona. Na tym etapie nie ma już chyba nikogo, kto łudziłby się, że cykl wzniesie się jeszcze kiedyś na tamte, obecnie raczej nieosiągalne już wyżyny. Jeśli jednak panowie nadal piszą, a my nadal te książki czytamy, to coś w nich chyba musi być. W końcu literackie „guilty pleasure” też ma swoją rację bytu, czyż nie? Doskonałym przedstawicielem powieści tego typu jest właśnie „Książę Kaladanu”, książka, której wady są doskonale widoczne, ale i tak ją przeczytamy, co więcej, uczynimy to z pewną dozą przyjemności.

Książę Leto Atryda stara się być dobrym władcą. Spokojny i sprawiedliwy, nigdy nie daje ponieść się gniewowi. Zrobi wszystko, by zapewnić pokój i dobrobyt swojemu ludowi, a swoją rodzinę ochronić przed każdym niebezpieczeństwem. Zagrożenie może jednak nadejść z niespodziewanej strony, a raz poruszone struny urazy mogą w ostatecznym rozrachunku zagrać melodię śmierci.

Największą zaletą „Księcia Kaladanu” i chyba wszystkich innych sequeli, prequeli i midqueli „Diuny” jest fakt, że znacząco poszerzają one obraz fantastycznego uniwersum wykreowanego przez Franka Herberta. Co prawda autorzy skupiają się na zupełnie innych kwestiach niż ich poprzednik, ale dzięki nim mamy okazję co jakiś czas gościć w tym interesującym świecie i ponownie spotykać postaci, które pokochaliśmy. I choć trzeba uczciwie przyznać, że uzupełnianie kolejnych białych kart w świecie „Diuny” nie zawsze jest potrzebne, to jednak te wizyty powodują przyjemny dreszczyk ekscytacji obcowania z opowieścią, która, gdy spojrzymy na nią całościowo, zawsze należeć będzie do klasyki science fiction. W przypadku oryginalnych powieści wrażenie robiła ogromna różnorodność – głębokie spojrzenie autora na religię, kwestię mesjanizmu, ekologii i fanatyzmu. Tutaj tego nie ma, Herbert Junior i Anderson kładą nacisk na akcję. Ich „Diuna” nie jest już książką dającą do myślenia, ona dostarcza frajdy innego typu. To czystej wody akcyjna space opera. I pod względem głębi treści jest ona bardzo prosta, ale swoją rolę spełnia – lektura jest szybka i przyjemna, ale też niewymagająca od czytelnika właściwie żadnego wysiłku intelektualnego. Warto o tym pamiętać i odpowiednio skalibrować swoje oczekiwania.

Już uzgodniliśmy, że jako rozrywka nowa „Diuna” sprawdza się całkiem nieźle. Niestety jest to przy okazji powieść, która ma swoje wady, co więcej nijak nie da się ich ukryć. W oczy rzuca się przede wszystkim brak odcieni szarości. Kiedy autorzy opisują danego bohatera, jest on albo prawdziwie szlachetny, albo zauważalnie zły. Mają duży problem z pokazaniem niejednoznaczności, co więcej, kreując postaci, korzystają z jednego szablonu. Mam w pamięci, jak prezentował się młody Leto Atryda w pierwszej trylogii prequeli (kolejne „Rody”). Nastoletni Paul, jakiego widzimy w „Księciu Kaladanu”, wygląda bardzo podobnie. Nie będzie to szczególnie widoczne, jeśli po najnowszą odsłonę „Diuny” sięgnie ktoś, kto nie zna poprzednich wspólnych powieści tych dwóch autorów, jednak podejrzewam, że przy serii nie pozostał już raczej nikt przypadkowy.

Przez większą część powieści autorzy zachowują dobry, rzemieślniczy poziom, ale wypada powiedzieć, że zdarzyło im się napisać kilka dość mocno żenujących scen. Jako przykład podam moment pogrzebu na Kaladanie (spokojnie, nie będzie tu żadnych spoilerów dotyczących tego, kto umarł), który aż ocieka tanią symboliką. Meduzy zupełnie przypadkowo podświetlające wypuszczoną na wodę trumnę z ciałem poległego? Litości. Mało co mogłoby być równie tandetne i jarmarczne. I jak wcześniej pisałem o dreszczach ekscytacji, tak tutaj mamy już niestety ciarki żenady.

Pewnym mankamentem „Księcia Kaladanu” jest także to, że nie ma w nim większego ciężaru emocjonalnego. Wynika to z tego prostego faktu, że doskonale zdajemy sobie sprawę, że żaden z głównych bohaterów tej książki nie może zginąć – mamy wszak do czynienia z prequelem. Interesujące może za to być obserwowanie okoliczności, które zawiodły bohaterów do wydarzeń zaprezentowanych na samym początku oryginalnej „Diuny”. Tak, pod tym względem zarówno ta powieść, jak i dwie kolejne mogą przynieść kilka ciekawych wątków i scen.

Choć ma zauważalne wady, „Książę Kaladanu” stanowi całkiem miłą rozrywkę. Nie będzie to co prawda lektura na miarę oryginalnej „Diuny”, ale chyba nikt nie spodziewał się, że rzemieślnicy dorównają wizjonerowi, prawda? Cieszmy się z tego co mamy, a mamy kolejne rozszerzenie znanego i lubianego uniwersum, napisane, było nie było, z miłością. Mamy też całkiem angażującą, akcyjną space operę, w której tempo jest szybkie i którą równie szybko się czyta. Myślę, że tyle wystarczy, by uznać lekturę za udaną, a przynajmniej nie żałować poświęconego na nią czasu.

Autorzy: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tytuł: Diuna. Książę Kaladanu
Tytuł oryginału: Dune. The Duke of Caladan
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Wydawca: Rebis
Data wydania: styczeń 2022
Liczba stron: 440
ISBN: 978-83-8188-356-6

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 31. 01. 2022).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz