niedziela, 16 stycznia 2022

Diuna. Ród Atrydów. Tom 1 - Recenzja

 

Przez długi czas fani „Diuny” nie byli specjalnie rozpieszczani jeśli chodzi o różne adaptacje ich ukochanej powieści. Poza książkami Herberta seniora mieliśmy jedynie wątpliwej jakości ekranizację kinową, dwie bardzo teatralne (acz również urokliwe) ekranizacje telewizyjne, kilka komputerowych gier i w sumie prawie nic więcej. Słabo. Lepsze, a na pewno obfitsze czasy nadeszły w 1999 roku, kiedy na księgarskich półkach pojawiła się pierwsza z książek rozszerzających obraz tego uniwersum, pisanych już przez innych autorów. Dzisiaj liczba tych powieści dobija powoli do piętnastu, w kinach triumfy święci najnowsza, wysokobudżetowa ekranizacja „Diuny”, pojawiają się też osadzone w uniwersum komiksy. Jednym z tych ostatnich jest „Ród Atrydów”, adaptacja powieści o tym samym tytule. Sprawdźmy, czy fani mają się czym ekscytować.

Imperium ma nowego planetologa, Pardota Kynesa. Jego pierwszym zadaniem jest zbadanie pustynnej Arrakis i odkrycie tajemnic tej enigmatycznej planety, potocznie zwanej Diuną. Człowiek, który wysłał go na tę misję, cesarz Elrood IX, jest zagrożony przez knowania własnego syna, który chce szybciej objąć tron znanego wszechświata i przestać być wiecznym następcą tronu. Na drugim końcu galaktyki młody książę, Leto Atryda, udaje się na planetę Ix, by tam pobierać nauki od zaprzyjaźnionego rodu Veriusów. Z kolei na Giedi Prime, rodzinnej planecie brutalnych Harkonnenów, młody niewolnik, Duncan Idaho, próbuje wyrwać się spod buta ciemiężycieli.

Miłośnicy „Diuny” pisanej przez Franka Herberta bardzo często psioczyli na prequele, sequele i midquele autorstwa Briana Herberta i Kevina J. Andersona. Jestem w stanie częściowo zrozumieć te narzekania, bo faktycznie pisane przez ów tandem powieści są diametralnie inne niż oryginalny sześcioksiąg. Kluczem do satysfakcji płynącej z lektury była w ich przypadku odpowiednia kalibracja oczekiwań. Trzeba było przestawić się na literaturę prostszą, w której porzucono filozofię na rzecz klasycznej space opery. Podobnie rzecz się ma z komiksową adaptacją pierwszej wspólnej książki tych autorów.

W przypadku omawianego tytułu trzeba przygotować się na dalsze uproszczenia w stosunku do powieści, która i tak była już nieskomplikowana. Dlatego też wydaje mi się, że pierwszy tom „Rodu Atrydów” będzie się lepiej czytało tym komiksiarzom, którzy nie znają literackiego pierwowzoru. Podczas lektury w oczy rzuca się bowiem dość duża skrótowość. Rozumiem, dlaczego autorzy zastosowali ten zabieg, jednak momentami dość mocno kłuje on w oczy. Na przykład ledwie Pardot Kynes pomyśli o tym, że chciałby spotkać Freemanów, już nadarza się okazja, by tę chęć urzeczywistnić. Takie są prawa adaptacji na język komiksu – w tym medium nie ma po prostu tyle miejsca, by odpowiednio zawrzeć wszystkie niuanse, a przynajmniej nie da się tego zrobić bez znaczącego zwiększenia liczby stron.

Pierwszy tom „Rodu Atrydów” jest komiksem bardzo dynamicznym. W każdy zeszycie autorzy łączą kilka wątków i płynnie między nimi przeskakują. Ponownie – tempo akcji ma mało wspólnego z oryginalną „Diuną”, ale powinno przypaść do gustu fanom współczesnej, rozrywkowej fantastyki. Bo pod tym względem „Ród Atrydów” skrojony jest naprawdę solidnie. Autorzy są sprawnymi gawędziarzami i nawet jeśli opowieść, którą nam prezentują, nie jest wysublimowana ani ambitna, to nie można zarzucić jej tego, żeby w którymkolwiek momencie była nudna. Temu dynamizmowi sprzyja także mnogość postaci – nie mamy w „Domu Atrydów” jednego głównego bohatera, każdy wątek jest istotny, nieważne czy książę, czy niewolnik, każdy może wywrzeć duży wpływ na świat przedstawiony. Ten zabieg wprowadza do opowieści interesującą nieprzewidywalność.

Bardzo dobrze prezentują się ilustracje Deva Pramanika. Artysta preferuje przejrzysty, efektowny styl, który doskonale pasuje do space opery. Kadrowanie jest zazwyczaj dość konwencjonalne, ale kiedy trzeba, oddaje dynamizm poszczególnych scen. Jako dodatki dostajemy z kolei galerię wariantowych okładek poszczególnych zeszytów (niektóre z nich są naprawdę bardzo ładne) oraz wgląd w przebieg procesu twórczego (droga od scenariusza do komiksowej planszy).

Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, czy pierwszy tom „Rodu Atrydów” jest dziełem udanym. Na dwoje babka wróżyła. Na pewno lepiej odbiorą go ci, którzy nie znają literackiego pierwowzoru, ponieważ w komiksie widać sporo uproszczeń i pewną skrótowość względem powieści, na której bazuje. To może być bardzo odczuwalne dla fanów zaznajomionych z dopiskami panów Herberta juniora i Andersona. Równocześnie jest to porządna, rozrywkowa space opera, pełna angażującej akcji, mogąca spodobać się tym, którzy przyszli tu po porządną rozrywkę. Powiedziałbym, że wyszło przyzwoicie, a seria nieźle rokuje na przyszłość.

Tytuł: Diuna. Ród Atrydów
Tom: 1
Scenariusz: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Rysunki: Dev Pramanik
Kolory: Alex Guimaraes
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Dune: House Atreides Vol. 1
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Boom Studios!
Data wydania: październik 2021
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-8230-145-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 15. 11. 2021).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz