czwartek, 24 października 2019

Ex Machina. Tom 4 - Recenzja

Jeśli miarą wartości komiksu byłaby jego okładka, to „Ex Machina” nie miałaby żadnych szans przebić się do świadomości odbiorców. Szpetne covery straszą nas już od pierwszego tomu zbiorczego, podobnie jest także w czwartym, ale na szczęście nie to stanowi istotę powieści graficznych. Najważniejsza jest zawartość, a ta stoi na całkiem wysokim poziomie. Brian K. Vaughan wykreował świat, w którym konwencja superhero miesza się z polityką, co zostało przedstawione w całkiem interesujący sposób. I choć poprzednie odsłony serii były lepsze, to i tutaj ostatecznie mamy na czym zawiesić oko.

Mitchell Hundred, dawniej znany jako Potężna Machina, a obecnie pełniący obowiązki burmistrza Nowego Jorku, z każdym dniem przekonuje się, że bycie włodarzem tak dużego miasta to naprawdę ciężki kawałek chleba. Tym razem uda się w podróż do Watykanu, gdzie audiencji udzieli mu Jan Paweł II. Problem w tym, że ktoś chce wykorzystać tę wizytę i wrobić polityka w coś naprawdę paskudnego. Poza tym dowiemy się, co komisarz policji myśli o burmistrzu i jak widzi ich wzajemne relacje kiedyś i teraz. Ponadto Nowy Jork stanie się areną prezydenckiej konwencji wyborczej, która, rzecz jasna, nie może przebiec bezproblemowo.

W „Ex Machinie” niezwykle istotne jest tło społeczne i relacje między bohaterami. Jeśli chodzi o to pierwsze, Vaughan od początku porusza dość szeroką problematykę. Wcześniej mieliśmy na przykład do czynienia z prawami mniejszości seksualnych, a teraz scenarzysta bierze na warsztat między innymi kwestię trudnej przeszłości Stanów Zjednoczonych (niewolnictwo), a także zagadnienie wiary. Ważne jest, że w żadnym momencie nie popada w przesadny dydaktyzm i nie stara się przerzucić na czytelnika swoich własnych poglądów. Jasne, daje pewne sugestie, ale nie jest w żaden sposób nachalny ideologicznie. To się chwali, bo nie ma nic gorszego niż zniszczenie dobrej fabuły przez natarczywość.

Społeczno-polityczny sznyt jest tym, co od pierwszego zeszytu wyróżnia „Ex Machinę” in plus. Nader często twórcy ocierający się o nurt superbohaterski pomijają podobne motywy albo traktują je wybitnie po macoszemu, tymczasem u Vaughana fabuła jest oparta właśnie na nich. To podejście sprawia, że opowieść zyskuje na wiarygodności. W czwartym tomie objawia się to na przykład w wątku spotkania Mitchella Hundreda z Janem Pawłem II. Przyznacie – tego się nie spodziewaliście, prawda? Ja także nie. Cały ten wątek jest nie tylko zaskakujący, ale przede wszystkim interesujący i całkiem możliwe, że będzie miał duże znaczenie dla przyszłych planów politycznych głównego bohatera cyklu.

Vaughan pokazuje w swoim komiksie, że nasze czyny mają reperkusje. Nawet jeśli działamy w dobrej wierze, możemy kogoś nieopatrznie nakłonić do niewłaściwych zachowań. To wariacja na temat powiedzenia „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”, ale wariacja przekonująca i przykład przedstawienia nam w „Ex Machinie” zagadnienia bardziej poważnego. Zauważalnie lżej robi się za to w końcówce albumu, gdzie poruszona zostaje kwestia wizerunku, a scenarzysta wprowadza do fabuły samego siebie i rysownika. Mieszanie fikcji z rzeczywistością to znany patent, nie zawsze jednak jego zastosowanie jest wskazane. W tym przypadku ów element wydaje się w zasadzie nieszkodliwy – nie sądzę by miał większy wpływ na fabułę piątego tomu, za to dobrze sprawdza się jako ciekawostka i rozluźnia atmosferę.

Rysownik serii, Tony Harris, utrzymuje wysoką formę twórczą. Jest tak samo, jak było na samym początku, co znaczy że kolejne kadry prezentują się naprawdę miło dla oka – ilustracje są realistyczne i wyraziste oraz świetnie współgrają ze scenariuszem. Na przestrzeni całego albumu artysta najlepiej wypada w scenach statycznych, które zdecydowanie tu dominują. W momentach większej dynamiki wkrada się czasami lekki chaos, ale nie jest to wada jakoś znacząco odczuwalna.

Choć przedostatni tom „Ex Machiny” nadal jest komiksem dobrym, to wydaje mi się najsłabszy z dotychczasowych wydań zbiorczych. Choć poruszana tematyka nadal jest ciekawa, to brakuje tu tej świeżości, jaką można było poczuć na początku serii. To jednak w znacznej mierze proces naturalny, tylko twórcy najlepszych tytułów potrafią sobie z tym problemem poradzić, istotnym jest też to, że poziom nie spadł w jakiś wybitnie zauważalny sposób. To ledwie nieco niższa dyspozycja Vaughana w porównaniu do tego, jak dobrze ten cykl zaczął. Ja nadal jestem zadowolony z lektury i z przyjemnością poznam zakończenie tej opowieści.

Seria: Ex Machina
Tom: 4
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Tony Harris, Jim Clark
Kolory: JD Mettler
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Tytuł oryginału: Ex Machina Book Four
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Vertigo (DC Comics)
Data wydania: czerwiec 2019
Liczba stron: 276
Oprawa: twarda
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-281-4270-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, wówczas obecnym w sieci pod nazwą Terebka i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz