wtorek, 24 listopada 2020

Czarny Młot. Era zagłady. Część 2 - Recenzja

 

Czy stwierdzenie, że komiks superbohaterski od pewnego czasu zjada własny ogon, będzie jakimś wielkim nadużyciem? Cóż... Wydaje mi się, że poza paroma perełkami w stylu „Vision” czy „Mister Miracle” nurt trykociarski pogrążył się w lekkiej stagnacji. Rzecz tyczy się jednak przede wszystkim komiksów od dwóch głównych graczy na rynku, jeśli wyjdziemy poza schematy, zaczyna być ciekawiej. Jednym z najlepszych przykładów świeżego podejścia i potraktowania tematyki nieszablonowo jest z pewnością „Czarny Młot”. Czwarty tom głównej serii to (prawdopodobnie) zamknięcie tej opowieści, która poza podstawową serią rozrosła się na kilka mniej lub bardziej interesujących spin-offów. Sprawdźmy, jak prezentuje się to zakończenie.

Mieszkańcy Spiral City toczą monotonne, szare życie. Nie zagrażają im żadne siły zła, niepotrzebni są więc superbohaterowie. Ci, którzy wcześniej należeli do drużyny zrzeszającej największych herosów, teraz wydają się w ogóle tego nie pamiętać. Czy tak powinno być, czy też może coś się stało z rzeczywistością? Pułkownik Weird wierzy w drugą z tych opcji, dlatego też zrobi wszystko, co może, by przywrócić pamięć tym, których uważa za swoich towarzyszy.

Marzy mi się, żeby kiedyś fabuła komiksu rozrywkowego, opisującego perypetie jakiejś grupy superbohaterów, zakończyła się zupełnie nieszablonowo. Żeby w morzu kolejnych pytań, zagadek, pokazów heroizmu i sytuacji na pierwszy rzut oka nierozwiązywalnych bohaterowie faktycznie odpuścili, dali sobie spokój. Żeby zadowolili się półśrodkiem, szansą, którą otrzymali od losu. Żeby nie walczyli do samego końca, nie poczuwali się do obowiązku, kierując się jakąś wydumaną presją ze strony społeczeństwa lub sentymentem dla własnego dziedzictwa. I wcale nie musi to być zakończenie niekorzystne dla bohaterów, skądże! Ja lubię happy endy. Więc niech im się powiedzie, ale w inny sposób. Tymczasem w drugiej części „Ery zagłady” opowieść okazała się zbyt przewidywalna. Nie zrozummy się źle – zakończenie tego tomu całkiem mi się spodobało, ale raczej nie można powiedzieć, żeby było zaskakujące i niebanalne. Zważywszy na jakość innych dzieł Kanadyjczyka, jest to, małe bo małe, ale jednak rozczarowanie.

Druga odsłona „Ery zagłady” wypada najlepiej w momentach, w których Jeff Lemire bawi się motywami fantastycznymi, dostosowując je do fabuły i nadając im taką formę, jakiej w danym momencie potrzebuje. Tak jest na przykład w przypadku otwierających album perypetii pułkownika Weirda, które momentami nieco przypominają Morrisonowy „Doom Patrol” – jak przystało na nazwisko bohatera, wylewa się z nich dziwność – na kolejnych kartach mamy okazję poznać plejadę postaci, które swoją niecodzienną charakterystyką potrafią przyciągnąć uwagę czytelnika. Gdy dodamy do tego wątek kontaktu z twórcami różnych fabuł, robi się jeszcze ciekawiej (tak na marginesie, tu pojawia się ciekawy potencjał na spin-off pełen metanawiązań), co na tym etapie daje odbiorcy prawdziwą frajdę z lektury.

Problemem czwartego tomu „Czarnego Młota” jest jednak to, że cała seria ostatecznie okazała się nieco zbyt rozwodniona. Świetnego pomysłu zwyczajnie nie wystarczyło na tak wiele albumów. Pamiętam, jak wielki „efekt wow” towarzyszył mi podczas lektury dwóch pierwszych części głównego cyklu. To samo było przy „Doktorze Starze”. A pozostałe odsłony? Też były dobre, ale już nie olśniewające. Aż doszliśmy do zamknięcia całej opowieści. I tutaj widać, że to, co najlepsze, Lemire dał nam na początku. Fabuła nadal jest dynamiczna i efektowna, ale my już znamy metodę autora, która polega na negowaniu koncepcji rzeczywistości i mieszaniu się realnego świata z ułudą. Tym razem jest to zdecydowanie mniej zaskakujące i angażujące niż wcześniej, choć całość – to trzeba przyznać – nadal czyta się świetnie.

Rysunki w tym tomie są dziełem Deana Ormstona (pięć zeszytów) i Richa Tomassa (dwa zeszyty). Obaj stanęli na wysokości zadania, dostarczając prace miłe dla oka i dobrze pasujące do charakteru opowieści. Pierwszy z artystów jest z serią od początku i ponownie udowadnia swoją klasę, rysuje klarownie i przejrzyście, udanie kontynuując tym samym styl zapoczątkowany w „Tajnej genezie”. Z kolei ilustracje Tomassa oddają hołd obrazkom spod znaku „pulp” – jeśli lubi się taki styl, przewracanie kolejnych kartek będzie nader miłe.

Jeff Lemire rzadko schodzi poniżej pewnego, stosunkowo wysokiego, poziomu. Niestety, ale zdarzyło mu się to teraz, przy zakończeniu „Czarnego Młota”. Fabuła jest mniej angażująca niż wcześniej – autor chyba nie miał wystarczająco dobrego pomysłu na to, jak zamknąć całą opowieść. Jego propozycja okazała się zbyt przewidywalna, żeby fani, którzy pokochali tę serię za jej początkowe tomy, byli w pełni zadowoleni. Jest to mimo wszystko komiks, który nadal czyta się więcej niż dobrze – Lemire nic nie stracił ze swojego urokliwego gawędziarstwa, jednak patrząc całościowo, spadek jego formy twórczej okazał się widoczny.

Tytuł: Era zagłady Cz. 2
Seria: Czarny Młot
Tom: 4
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Dean Ormston, Rich Tomasso
Kolory: Dave Stewart, Rich Tomasso
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Black Hammer Vol. 4 – Age of Doom, Part 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Books
Data wydania: lipiec 2020
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-9710-7

(recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 14. 08. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz