niedziela, 16 sierpnia 2020

Jacek Piekara "Ja, Inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie" - Recenzja

Wraz z kolejnymi wydawanymi książkami w oczach wielu czytelników, „Cykl inkwizytorski” Jacka Piekary zyskał status swego rodzaju telenoweli. Zamiast rozwijać główną linię fabularną, autor skupił się w pewnym momencie na różnych odnogach serii. Nie wszystkim fanom było to w smak, ponieważ praktyka ta miała wyraźne znamiona odcinania kuponów od dobrego pomysłu. Patrząc jednak z drugiej strony – czemuż autor miałby porzucać cykl, który nadal cieszy się sporą popularnością, a w którym, mimo wszystko, jest jeszcze co nieco do opowiedzenia? Tym sposobem światło dzienne ujrzała między innymi „Ruska trylogia”, traktująca o perypetiach Mordimera Madderdina na dalekiej Rusi, i która wraz z „Mrocznym przeznaczeniem” dobiega właśnie końca.

Życie inkwizytora Madderdina wydaje się powoli stabilizować. W obliczu braku zainteresowania ze strony reprezentowanej przez siebie instytucji funkcjonariusz Świętego Officjum zadomawia się na dworze księżnej Ludmiły w Peczorze. Dobre rzeczy nie trwają jednak wiecznie, czarne chmury zaczynają się zbierać także nad Mordimerem. Od tego, czy zdoła skutecznie stawić czoło problemom, zależeć będzie życie zarówno jego samego, jak i jego ukochanej oraz wielu innych ludzi.

Kwestią sporną jest to, czy „Ruska trylogia” oferuje czytelnikowi jakieś ciekawe rozwiązania fabularne, które mogą w znaczący sposób wpłynąć na świat przedstawiony. Wydaje się raczej, że świeższym, a na pewno lepszym jakościowo podcyklem jest jednak „Płomień i Krzyż”. Przed lekturą omawianego tomu można było mieć pewne obawy, zwłaszcza w kontekście jakości poprzedniej części, „Przeklętych kobiet”, które okazały się chyba najbardziej niepotrzebną książką z tego uniwersum i ewidentnym wypełniaczem. Sam Piekara może oczywiście w kolejnych posłowiach twierdzić inaczej, ale przeciętny odbiorca widzi to w nieco innym świetle. „Przeklęte przeznaczenie” na szczęście wydaje się być krokiem do przodu, bo przynosi w końcu konkretne odpowiedzi (aczkolwiek wciąż tylko na pomniejsze pytania), a nie tylko sztuczne przeciąganie opowieści.

Można mówić, że to dlatego, że mamy do czynienia z ostatnim tomem cyklu pobocznego, ale w końcu zaczyna się coś dziać. Na kolejnych kartach opowieść nabiera widocznego rozpędu, co jest pozytywem, zwłaszcza zważywszy na dużą statyczność poprzedniego tomu. Pewne rozwiązania fabularne proponowane przez Piekarę okazały się naprawdę zaskakujące, a ten przymiotnik jest, przyznajmy szczerze, ostatnim, o jakim moglibyśmy pomyśleć, opisując późniejsze książki o inkwizytorze Madderdinie. Warto przy tym jednak pamiętać, że jakkolwiek optymistycznie by nie brzmiało to, co napisałem powyżej, to nadal jest to w zasadzie wyłącznie czysta rozrywka, raczej bez większych ambicji. W niczym jej to, rzecz jasna, nie ujmuje, warto jednak o takim stanie rzeczy pamiętać, zanim zaczniemy spodziewać się nie wiadomo czego.

Pozornie Piekara poświęca więcej uwagi magii i tajemnicom skrywanym przez ruskie wiedźmy. Dlaczego pozornie? Owszem, w omawianej powieści zawarte są sceny, które traktują o mrocznych, wiedźmich rytuałach, czy też starają się nam nieco przybliżyć enigmatyczne postaci członkiń „sabatu z mokradeł”, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko zostało zarysowane bardzo powierzchownie. Właściwie za każdym razem jesteśmy raczeni ogólnikami, a autor odpuszcza nam szczegóły owych mrocznych rytuałów, zawieszając akcję w najciekawszych momentach, by w kolejnym akapicie przejść do prezentowania ich konsekwencji. Szkoda, bo jakkolwiek zdążyliśmy się do takiego obrazu przyzwyczaić, to jednak początkowe tomy miały w sobie zdecydowanie więcej brudu, którego w „Ruskiej trylogii” zauważalnie brakuje.

Jeśli idzie z kolei o kreację bohaterów i powiązania między postaciami, jest całkiem dobrze. Piekara trochę zbastował z opisem relacji Mordimera z Nataszą (ta zaczęła przeradzać się w niepokojąco słodki obraz), co wyszło zdecydowanie na korzyść. Autor ciekawie pokazał też powiązania na peczorskim dworze, odkurzając w tym celu kilka postaci wprowadzonych w poprzednich tomach. Pewnym mankamentem jest za to sposób, w jaki cała historia została zakończona. Nie wdając się w szczegóły, chodzi mi o efekt „diabła z pudełka”, który w kontekście opowieści obliczonej na trzy tomy jest jednak nieco rozczarowujący.

Zakończenie ruskiego etapu w życiu naszego ulubionego inkwizytora jest decyzją ze wszech miar słuszną – ciągnięcie tej fabuły dłużej mijałoby się z celem, a i tak podczas lektury można było momentami odnieść wrażenie, że Piekara przedłuża wszystko na siłę. Sam trzeci tom wydaje się najlepszy, warto jednak przy tym pamiętać, że dwa poprzednie stały raczej na przeciętnym poziomie, tylko momentami przynosząc więcej emocji. Dlatego bardzo dobrze, że kolejne książki z tego uniwersum (a nadejdą one dosyć szybko, o czym mówi sam autor w posłowiu) skupią się na innych zakątkach świata przedstawionego.

Autor: Jacek Piekara
Tytuł: Ja, inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: lipiec 2020
Liczba stron: ok. 420 (ebook)
ISBN: 978-83-7964-598-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 21. 07. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz