piątek, 29 maja 2020

Providence. Tom 3 - Recenzja

Już „Neonomicon”, swoisty prequel „Providence”, stanowił fascynującą podróż Alana Moore'a po świecie fantazji jednego z najwybitniejszych pisarzy grozy w historii, Howarda Phillipsa Lovecrafta. Uwypuklenie motywów, które w twórczości Cienia z Providence majaczyły gdzieś w tle, okazało się ciekawym posunięciem. Podobne podejście Moore zaprezentował teraz i wyciągnął na wierzch takie rzeczy, które wcześniej wcale nie kojarzyły się z postacią Lovecrafta. Mogło się to skończyć totalną katastrofą i łatką świętokradztwa, mogło też dać nam coś oryginalnego, co czerpie z klasyki w sposób twórczy. Ostatni tom serii przynosi potwierdzenie, że mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem.

Robert Black dociera w końcu do Providence, gdzie ma zamiar zebrać kolejne materiały do pisanej przez siebie powieści. Na miejscu spotyka Howarda Phillipsa Lovecrafta, który wywrze na niego niebagatelny wpływ. Black, początkowo zafascynowany atmosferą miasta, zaczyna stopniowo uświadamiać sobie, że jego eksploracje tematów okultystycznych zaprowadziły go w końcu do punktu, po przekroczeniu którego nie sposób już uniknąć szaleństwa i utraty zmysłów.

Wspomniany we wstępie „Neonomicon” nie jest tu przywołany przypadkowo. Opowiedziana w tamtym albumie historia znajduje bowiem swoje zakończenie. Alan Moore spina wszystko klamrą, łącząc wątki rozpoczęte wtedy z tymi prowadzonymi w drugiej serii czerpiącej z Mitologii Cthulhu. Pokazuje to, że pisarz od samego początku miał pomysł na większą całość, a co więcej, rozpisał wszystko (łącznie osiemnaście zeszytów) z zegarmistrzowską precyzją – to w efekcie dało wrażenie obcowania z dziełem bardzo solidnie przemyślanym i satysfakcjonującym na wszystkich płaszczyznach.

Lovecraft nigdy nie dawał swoim bohaterom łatwych rozwiązań. W konfrontacji z nienazwanym kosmicznym plugastwem nie tylko zawsze mieli pod górkę, ale stali na z góry przegranej pozycji. Odniesienie zwycięstwa, a co za tym idzie, zachowanie poczytalności, było poza ich zasięgiem. Jedyna możliwa droga do namiastki szczęśliwego zakończenia to akceptacja nieuniknionego i transformacja, nawet kosztem dotychczasowej tożsamości. Te motywy przetaczają się także przez karty „Providence”, stanowiąc fundamentalną cechę całej tej historii. Swoje przeznaczenie musi zaakceptować na przykład Robert Black. Młody pisarz może próbować z nim walczyć, ale wszystko ostatecznie sprowadza się do tego, że człowiek nie jest w stanie stanąć naprzeciwko potężnej siły i wyjść z konfrontacji nienaruszonym. Podobnie rzecz się ma z agentką FBI, wprowadzoną jeszcze w „Neonomiconie”. Ostatnie rozdziały „Providence” pokazują wielkie zmiany, jakie w niej zaszły – obraz całości jest kompletny i pozwala lepiej zrozumieć wybory, jakie musiała podjąć tak ona, jak i inne postaci, by dać szansę na przetrwanie sobie i całemu światu.

Alan Moore porusza też w „Providence” niezwykle interesującą kwestię rzeczywistości. Podobnie jak miało to miejsce u Lovecrafta, świat przedstawiony nader często odgrodzony jest od niepojętego kosmosu jedynie cienką zasłoną, przez którą raz po raz przedostają się elementy mogące na wiele sposobów modyfikować i wykrzywiać ludzkie umysły. Za wszystkim kryje się niezwykle niepokojąca sugestia, że to, o czym czytaliśmy w kolejnych opowiadaniach Lovecrafta, istnieje naprawdę. Moore pokazuje, jaki mogłoby to mieć wpływ na nasz świat i co trzeba zrobić, żeby ta straszna wiedza nie spowodowała całkowitego rozpadu ludzkości, jakiej jesteśmy częścią.

Ilustracje autorstwa Jacena Burrowsa dosyć dobrze pasują do raczej powolnej opowieści. Nie są wirtuozerskie, można je natomiast określić mianem realistycznych. Rysownik potrafi czasami wzbudzić w czytelniku pewien niepokój (to istotna cecha w, było nie było, opowieści grozy), a wrażenie nasila się zwłaszcza pod koniec albumu, gdy scenarzysta wykłada więcej kart na stół, a na arenie wydarzeń zaczynają pojawiać się postacie o kosmicznej proweniencji. Burrows trzyma wtedy odpowiednie tempo, dobrze dostosowując warstwę graficzną do tekstowej.

Nie sposób powiedzieć, że „Providence” jest komiksem dla każdego. Nie jest to nawet odpowiednie dzieło dla wszystkich fanów Lovecrafta. Niektóre elementy wizji Alana Moore'a mogą być ponadto niestrawne dla przeciętnego zjadacza komiksowego chleba. Rzecz może tyczyć się na przykład dość powolnej narracji, pozornie nudnych fragmentów „Raptularza”, gdy bohater własnymi słowami opisuje sceny, których świadkiem byliśmy chwilę wcześniej, czy też mało rozrywkowego charakteru całości. Wystarczy jednak otwarty umysł (no, może nie tylko to – dosyć istotny jest także fakt znajomości dzieł Lovecrafta i pewnej dla nich sympatii), by historia pochłonęła odbiorcę bez reszty.

Tytuł: Providence
Tom: 3
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Jacen Burrows
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik; tłumaczenia fragmentów dzieł Lovecrafta: Maciej Płaza, fragmenty opowiadań w tłumaczeniu Zofii Chądzyńskiej i Roberta P. Lipskiego
Tytuł oryginału: Providence, vol. 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Avatar Press
Data wydania: marzec 2020
Liczba stron: 168
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-3587-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 19. 04. 2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz