wtorek, 26 maja 2020

Edward Lee "Kartki wyrwane z podróżnego dziennika" - Recenzja

Edward Lee nigdy nie ukrywał swoich inspiracji twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta i uwielbienia dla jego dzieł. Nie zawsze widać tę fascynację w tekstach autora obrazoburczej „Świni”, ponieważ on, w odróżnieniu od Cienia z Providence, preferuje grozę bardzo dosłowną, często nader szokującą. Lee swojego celu nie osiąga za pomocą niuansów i niedopowiedzeń, lecz dzięki waleniu prosto w czytelnika wszelakimi obrzydliwościami. Tym razem niby jest tak samo, ale jednak odrobinę inaczej, co czyni „Kartki wyrwane z podróżnego dziennika” lekturą przynajmniej ciekawą.

Gdzieś w Wirginii, w czasach Wielkiego Kryzysu, psuje się autobus. Choć okolica jest odludna, kierowcy udaje się znaleźć mechanika, który podejmie się naprawy pojazdu. Niestety, dostęp do potrzebnych części będzie miał dopiero rano. Co jednak mają w tym czasie robić pasażerowie? Mogą przenocować w motelu albo odwiedzić wesołe miasteczko, które szczęśliwym trafem właśnie rozbiło swe namioty w sąsiedztwie. Nie wiedzą jeszcze, że jeśli wybiorą opcję numer dwa, wrażenia z tej nocy będą naprawdę niezapomniane. Jednym z gości chcących odwiedzić miasteczko jest niejaki Howard, młody pisarz.

Interesującym manewrem okazało się bez dwóch zdań zestawienie dobrego wychowania Lovecrafta i jego purytanizmu z rozwiązłością napotykanych przez niego postaci. Rozpustna atmosfera wesołego miasteczka stanowi kontrast dla bohatera, który we własnej twórczości seksualności zawsze unikał jak ognia, od czasu do czasu jedynie lekko do niej nawiązując. Także w „Kartkach wyrwanych z podróżnego dziennika” jest (przynajmniej początkowo) kreowany na osobę „z zewnątrz”, która zachowuje się zupełnie inaczej niż miejscowi. Jednak z czasem zaczyna zachodzić w nim zmiana – jego dobre wychowanie rzecz jasna pozostaje, ale mężczyzna nabiera większej niż wcześniej pewności siebie.

Nie wiem czy to po prostu ja przyzwyczaiłem się do stylu Edwarda Lee i przestały mnie aż tak szokować jego co bardziej ekstremalne pomysły, czy po prostu omawiana mikropowieść nie jest aż tak mocna, jednak poziom plugastwa wydaje się tu wyraźnie niższy niż na przykład w „Świni” czy „Wypuść mnie, proszę”. Powiedziałbym, że autor tym razem postawił na połączenie nastroju z dosłownością, co wyszło całkiem interesująco. Przed lekturą nie spodziewałbym się, że grozę lovecraftowską można skutecznie ożenić z ekstremą, okazuje się jednak, że dla sprawnego rzemieślnika nie ma rzeczy niemożliwych. Warto jednak przy tym wszystkim wspomnieć, że jeśli za „Kartki” zabierze się ktoś „z zewnątrz”, na pewno uzna je za mocne.

Omawiana książeczka to nawet nie sto stron tekstu. Co za tym idzie, fabuła jest naprawdę prościutka, nie ma tu miejsca na spektakularne fabularne zaskoczenia ani na wielowątkowość. Całość jest opisem doznań bohatera w ciągu jednej nocy i prosta fabuła sprawdza się tu bardzo dobrze. Gorzej jeśli spodziewamy się czegoś bardziej skomplikowanego – wtedy lektura może okazać się odrobinę rozczarowująca. Kluczem do dobrej zabawy jest tu więc z pewnością skalibrowanie własnych oczekiwań.

Rozumiem, że Dom Horroru ma określoną politykę wydawniczą i jest oficyną niszową, jednak nader często okładki kolejnych książek ukazujących się pod ich szyldem straszyły potężnym stężeniem kiczu i zamiast szokować albo niepokoić jedynie śmieszyły i wywoływały zażenowanie. Tym razem jest na szczęście inaczej, i jakkolwiek nie mamy do czynienia z czymś niezapomnianym, to grafika z lekko zmodyfikowanym wizerunkiem Lovecrafta jest po prostu bardzo klimatyczna i zwyczajnie wpada w oko. Oby takich prac było na coverach książek z Domu Horroru jak najwięcej.

Kolejna książka Edwarda Lee wydana przez Dom Horroru to proza typowa dla tego amerykańskiego pisarza – jest krwawo, jest dziwnie, jest wyuzdanie. To mix wszystkiego, za co go (nie) lubimy. W tym konkretnym przypadku pewnym novum jest mieszanie fikcji z rzeczywistością – bo choć ani razu nie pada tu nazwisko Lovecrafta, to wiadomo, że to o nim traktują „Kartki wyrwane z podróżnego dziennika”. I niby wiemy, że każde słowo jest tu fikcją, ale na dobrą sprawę kto zagwarantuje, że faktycznie kiedyś jakiś Howard nie trafił na podobne odludzie i nie przeżył równie perwersyjnej przygody?

Autor: Edward Lee
Tytuł: Kartki wyrwane z podróżnego dziennika
Tytuł oryginału: Pages Torn From a Travel Journal
Tłumaczenie: Radosław Jarosiński
Wydawca: Dom Horroru
Data wydania: luty 2019
Liczba stron: 98
ISBN: 978-83-953486-0-0

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 02. 04. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz